Blisko ludziKupić mniej, dać więcej

Kupić mniej, dać więcej

24.04.2013 15:35

Prezent fajna rzecz, szczególnie jak się go dostaje. Kiedy sami chcemy kogoś obdarować, zaczynają się schody. A kiedy prezent ma być dla naszego dziecka, to te schody wydłużają się wraz z kolejnymi urodzinami, Bożym Narodzeniem, Dniem Dziecka i innymi okazjami, kiedy to pod jakimś drzewkiem, jajkiem, butem czy innym klamotem pociecha nasza ma coś znaleźć.

Prezent fajna rzecz, szczególnie jak się go dostaje. Kiedy sami chcemy kogoś obdarować, zaczynają się schody. A kiedy prezent ma być dla naszego dziecka, to te schody wydłużają się wraz z kolejnymi urodzinami, Bożym Narodzeniem, Dniem Dziecka i innymi okazjami, kiedy to pod jakimś drzewkiem, jajkiem, butem czy innym klamotem pociecha nasza ma coś znaleźć. Jakieś małe co nieco, które sprawi, że choć na chwilę się uśmiechnie i włączy tryb „jestem happy”.

To „małe” szybko zamienia się w duże i to żadne „co nieco”, tylko coś bardzo konkretnego. O cenie też bardzo konkretnej, niezwykle konkretnie rozwalającej nam budżet na najbliższy rok. Jakiś tor wyścigowy dla żelaźniaków, który wygląda jak kilka podłużnych kawałków plastiku, a kosztuje jakby pokryty był czymś szlachetnym, cennym i uzyskiwanym tylko w jednej kopalni na świecie w Burkina Faso; jakaś lalka, co to ma talię, o której osa może tylko pomarzyć i kolekcję ciuchów, o której ty możesz tylko pomarzyć; jakaś gra komputerowa, która działa tylko, jak się dokupi ileś tam dodatków i zamontuje to potem wszystko na TWOIM komputerze, który nagle zacznie działać w slow motion i zapewni ci codziennie atak nerwicy.

Zbliża się właśnie czas szczególny – pierwsza komunia. I chociaż człowiek stara się podejść do wydarzenia pełen uczuć wyższych, to szybko zostaje sprowadzony do poziomu zero przez padające z ust dziecięcia niewinne pytanie: „A dostanę na komunię smartfona?”

Zanim zdążę otrzeć pianę z ust i łyknąć walerianę, słyszę: „Bo koleżanki już mają”. Koleżanki to siedmioletnie drugoklasistki, którym – jak na mój gust – niepotrzebny ani smart fon, ani w ogóle żaden „fon”. Bo po co? Podobnie jak iPad, iPod i inne cudeńka, o krótkich nazwach i kosmicznych cenach.

Kiedyś człowiekowi wystarczył do szczęścia rower, zegarek i ta mała rosyjska gierka elektroniczna, w której wilk łapał spadające jajka. Teraz rower to wyposażenie standardowe, bo powszechnie dostępne, gra z wilkiem to zabytek, a zegarek niepotrzebny, bo przecież godzinę można sprawdzać w komórce. Tak, tej komórce, której nie chcesz kupić.

Nie wiem, jak wybrnąć z tej sytuacji. Bo mogę tłumaczyć, czarować i wymyślać, a potem się dowiem, że ktoś tam z rówieśników otrzymał w prezencie telewizor plazmowy, kto inny PlayStation, jeszcze kto inny notebooka i cały starannie ułożony plan argumentacji pada. Urodzin nie wyprawia się już w domu, tylko w jakichś Worldach, Parkach lub innych placach zabaw w centrach handlowych, gdzie za 2 godziny oddychania zakurzonym powietrzem i przekąskę w postaci bułki z parówką czy paczkę chipsów płaci się jak za weekend w spa. Na dodatek, pomimo odstraszającej ceny, trzeba sobie dużo wcześniej zaklepać termin. I to jest teraz standard - a nie imprezka rodzinna z tortem i sałatką warzywną.

Dzieci chcą wciąż więcej i drożej, i fajniej, i bardziej cool, ale nie miejmy złudzeń – to my napędzamy ten szaleńczy pościg za kolejnymi gadżetami. Niestety, wszystkiego na wstrętne media zwalić się nie da. Czasami dajemy przykład, wymieniając swoje telewizory, komórki i laptopy w tempie porażającym. Ale bywa też tak, że kupujemy dzieciom rzeczy, za które sami dalibyśmy się pociąć w ich wieku. Ja nie miałam lalki Barbie, ale moja córa będzie miała ich stos; ja oglądałem dobranocki w czarno-białym telewizorze, więc kupię dziecku plazmę, a co!

Nie chcę tu robić za wszystkowiedzącą matkę oświeconą – biję się w pierś, popełniałam te same błędy, popełniam je do dzisiaj na miarę swoich finansowych możliwości. Czasami porywa mnie wielka chęć, żeby zasypać dzieci swoje tym wszystkim, co ja podglądałam tylko przez szybkę w Peweksie czy innej Baltonie. Żeby tak mieli dużo za dużo, a nawet więcej, żeby tak się tym szczęściem wolnego konsumenta napchali; niech im to zadowolenie i spełnienie aż uszami wyjdzie! Tylko one im więcej dostają, tym więcej chcą i tym mniej się ze wszystkiego cieszą. Banał, ale proszę mi wierzyć, że zbyt łatwo ignorowany przez nas, rodziców. Te ataki kupowania i obdarowywania do dzisiaj odbijają mi się czkawką. Poza tym zalewając pociechy dobrami w tym tempie, przy ich „osiemnastce” będziemy mogli co najwyżej zaoferować im lot w kosmos, bo inaczej nie uda nam się ich już niczym zaskoczyć...

Młodzi tylko nas kopiują, podpatrują, co nas kręci, i włączają do swojego repertuaru marzeń kolejne tablety, pierdolety, bo myślą, że tak właśnie marzyć trzeba. Drogo.

Nie czekajmy więc może na jakiś koszmarny moment przebudzenia, kiedy to nasza pociecha dostanie w prezencie książkę i spanikowana zacznie szukać w niej wyświetlacza i miejsca na baterie. Ja solennie obiecuję sobie (jak co roku...), że kupować dzieciom będę mniej, ale dawać z siebie więcej. Oby mi się udało – czego i Państwu życzę.