Lubię go, miłość przyjdzie później
Basia była zakochana trzy razy w życiu. Twierdzi, że za każdym razem to było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. – Patrzyłam na nich i czułam, jak kolana mi się uginają. Wiem, brzmi to tak, jakbym była bohaterką tandetnej komedii romantycznej, ale ja naprawdę tak to pamiętam – śmieje się.
28.05.2012 | aktual.: 28.05.2012 15:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Basia była zakochana trzy razy w życiu. Twierdzi, że za każdym razem to było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. – Patrzyłam na nich i czułam, jak kolana mi się uginają. Wiem, brzmi to tak, jakbym była bohaterką tandetnej komedii romantycznej, ale ja naprawdę tak to pamiętam – śmieje się. – I wiesz co? Nigdy mi to nie wyszło na dobre. Wszystko działo się zbyt szybko, było za intensywne. Teraz daję sobie na wstrzymanie. Zaczynam od przyjaźni, a wierzę, że miłość przyjdzie z czasem.
Ona idzie ulicą, on wychodzi jej naprzeciw. Obydwoje w tym samym momencie łapią się wzrokiem i już nie ma odwrotu. Miłość spada na nich jak grom z jasnego nieba. Podchodzą do siebie, on proponuje kawę i tak to wszystko się zaczyna. Może i tak, ale zazwyczaj na filmach. W życiu różnie bywa. Czasem faktycznie wpadamy na siebie przez przypadek i od razu wiemy, że mamy ochotę wpadać na siebie częściej, a innym razem na takie refleksje potrzeba tygodni, miesięcy, a nawet lat. Niektórzy świadomie decydują się na związek z bliskim przyjacielem, bo wiedzą, że skoro świetnie się z nim dogadują, to wszystko się ułoży, a głębsze uczucia pojawią się później…
Zaczęło się niewinnie
Basia ma 30 lat. W życiu spotykała się z wieloma mężczyznami, ale tak naprawdę zakochana była trzy razy. Każdy z tych związków był namiętny, pełen atrakcji – niestety również tych złych. – Byłam zmęczona. Jednego dnia euforia i szał, a drugiego gigantyczna kłótnia z najgorszymi wyzwiskami. Zdaje się, że droga od miłości do nienawiści jest rzeczywiście krótka – mówi. Dlatego ostatnio postanowiła spróbować czegoś innego. W nowej pracy zaprzyjaźniła się z jednym mężczyzną. Zaczęło się od wspólnych wypadów na lunch, potem zaprosił ją na piwo, a później doszły do tego wypady do kina.
- Zaczęło się niewinnie, jednak spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, że chyba wszyscy wiedzieli, iż prędzej czy później coś się wydarzy. Na początku było na luzie, a z czasem chemia zaczęła wisieć w powietrzu – wspomina Basia z Warszawy, która rok temu przeniosła się do Katowic ze względu na pracę. To tam poznała Przemka. Od razu świetnie się dogadywali i w kilka tygodni tak się ze sobą zżyli, że zaczęli być nierozłączni. – Któregoś dnia atmosfera zrobiła się zbyt gęsta. Obydwoje zaczęliśmy chcieć czegoś więcej i to wynikło zupełnie naturalnie. Nawet nie było między nami rozmowy na ten temat. To po prostu się wydarzyło.
Lęk przed stratą
Pierwsze dni upływały w atmosferze sielanki, jednak obawy pojawiły się bardzo szybko. W końcu zaczęli grę, w której obydwoje mogą sporo stracić.
- Kiedy już do czegoś doszło, zaczęły się pojawiać obawy. Czego dotyczyły? Miliona spraw. Tego, że skrzywdzi się osobę, która jest bardzo ważna, tego, co się stanie, jak nie wyjdzie – w końcu to nie jest obojętny chłopak poznany w klubie, tylko ktoś naprawdę bliski – wyjaśnia.
Na tym tle na samym początku pojawiały się zgrzyty. – Nie chciałam, by wspólni znajomi z biura wiedzieli o nas. To był początek, nic pewnego, więc wolałam nie ryzykować, że pojawią się plotki, a w sytuacji, gdy nic z tego nie wyjdzie, trzeba będzie się tłumaczyć – wyjaśnia. Dlatego na początku zachowywała się bardzo ostrożnie. Z czasem zaczęła się coraz bardziej otwierać.
Działać w zgodzie z sercem czy rozumem?
- Czasami tych wątpliwości jest naprawdę dużo, ale innym razem myślę, że jest mi dobrze i bezpiecznie, jak nigdy dotąd, że jestem z najlepszym człowiekiem świata i powinnam być za to wdzięczna. Otrzymuję od niego to, czego nie miałam nigdy wcześniej. To zabawne, bo czasem myślę, że nic się nie zmieniło w naszej relacji, że jest tak, jak dawniej. Spędzamy ze sobą dni na spacerach, rowerach. Rozmawiamy, chodzimy do kina, „na piwo” i po prostu dobrze się ze sobą bawimy, jak kumple. A potem wracamy do domu, przytulam się do niego i myślę, że jest mi tak dobrze. Zastanawiam się, czy postępuję zgodnie z sercem czy rozumem. W końcu i tu, i tu zajmuje on dużo miejsca… Tylko jeszcze nie w takiej formie, w jakiej on by tego chciał.
Jeden woli tak, drugi inaczej
Basia mówi otwarcie o tym, że nieraz w życiu wielkie porywy serca najzwyczajniej w świecie ją zraniły. Teraz do relacji damsko-męskich podchodzi na spokojnie, daje sobie czas.
- Gdy od razu wkrada się namiętność, nie masz czasu na trzeźwe myślenie. Przez pierwsze tygodnie nie wychodzisz z łóżka i tak naprawdę nawet nie wiesz, czy masz z tą osobą wiele wspólnego. Wydaje ci się, że tak, ale to może być bardzo złudne. W pierwszej fazie zakochania każdy partner jest idealny, a świat kolorowy – uśmiecha się.
– Z Przemkiem było inaczej. Poznałam go najpierw jako człowieka, polubiłam za to, kim jest. To nie jest tak, że jest nieatrakcyjny fizycznie, podoba mi się, tylko nie potrafiłam w nim na początku dostrzec mężczyzny, a wszystko dlatego, że chciałam być sama. Po prostu nie myślałam o tych sprawach, wciąż leczyłam się z mojego byłego faceta – opowiada Basia.
Któregoś dnia, gdy Przemek odprowadził ją po kinie do domu, coś się zmieniło. - Z czasem ta sympatia stała się tak silna, że zaczął mnie pociągać fizycznie. Czułam, że to działa w dwie strony, że coś się między nami zmieniło. Wierzę w to, że któregoś dnia poczuję, iż jestem zakochana. Wydaje mi się, że on już tak ma, ja jeszcze potrzebuję czasu, ale jestem dobrej myśli, bo nigdy wcześniej nie było mi z nikim tak dobrze – wyznaje Basia.
Miłość od pierwszego wejrzenia czy stopniowo rozwijające się uczucie? Moglibyśmy długo dyskutować na temat tego, co sprawdzi się lepiej w roli fundamentu dla trwałego związku. Jednak nad emocjami czasem trudno zapanować, więc dojście do jedynej, właściwej konkluzji graniczy z cudem.
(asz/sr)