Namiętność umiera pierwsza
Dlaczego namiętność umiera śmiercią naturalną? Czy to oznacza koniec związku? Na ten temat rozmawiamy z psychologiem, seksuologiem klinicznym i psychoterapeutą Arkadiuszem Bilejczykiem.
Kiedy Piotrek poznał Anię nie mógł się od niej oderwać nawet na moment. Po pierwszej wspólnej nocy przez dwa dni nie chciał jej od siebie wypuścić: „Nie idź jeszcze do domu. Zrobię Ci śniadanie, a potem pójdziemy na spacer?”. Po kilku miesiącach seks wciąż był wspaniały, ale Piotrek nie proponował już kolejnych randek. Dał Ani swoje klucze i teraz miał ją zawsze „pod ręką”. Po kilku latach również napięcie seksualne nieco opadło. Nie kochali się już dwa razy dziennie, tylko kilka razy w tygodniu. Dlaczego namiętność umiera śmiercią naturalną? Czy to oznacza koniec związku? Na ten temat rozmawiamy z psychologiem, seksuologiem klinicznym i psychoterapeutą Arkadiuszem Bilejczykiem.
Arkadiusz Bilejczyk: Na początku dobrze byłoby sobie wyjaśnić, co tak naprawdę rozumiemy jako namiętność. Masz na myśli popęd seksualny?
WP: Nie tylko. Jako namiętność rozumiem silne emocje, takie, jak pożądanie, zachwyt, ale też silną chęć przebywania z drugą osobą, dzięki której buduje się intymność między partnerami. Na początku związku oprócz tego, że najchętniej nie wychodzilibyśmy z sypialni, odczuwamy silną potrzebę kontaktu z drugą osobą: wysyłamy smsy, dzwonimy kilka razy dziennie, myślimy o partnerze.
Arkadiusz Bilejczyk: Zacznijmy od tego, że to nie jest działanie do końca świadome. Matka natura tak nas urządziła, że na samym początku związku partnerzy mają większą potrzebę bliższego kontaktu i większą chęć, żeby się przypodobać sobie nawzajem, po to, żeby stworzyć podwaliny pod coś trwalszego: potencjalny, długoterminowy związek. Dawniej było tak, że prawdziwe oblicze partnera poznawaliśmy dopiero po ślubie. Dzisiaj jest trochę inaczej: mamy społeczne przyzwolenie na to, żeby ze sobą zamieszkać, dlatego to normalne, codzienne życie z naszym partnerem poznajemy wcześniej.
WP: Ale dlaczego te silne emocje zanikają?
Arkadiusz Bilejczyk: Nie możemy angażować się nadmiernie w myślenie o drugiej osobie, bo mamy też do wykonania swój własny plan. Jeżeli zakładamy rodzinę czy po prostu razem kupujemy lub wynajmujemy mieszkanie, mamy swoje obowiązki. To jest zupełnie naturalne, że w momencie, kiedy uzyskujemy pewność, że ta druga osoba już ze mną zostanie, to już możemy nieco mniej zabiegać o jej względy i skupić się bardziej na innych sprawach, bardziej praktycznych. Np.: zaciskamy pasa, zaczynamy oszczędzać, bo za kilka miesięcy chcemy lecieć z naszym partnerem do Indii. Wtedy lepiej nie wydawać pieniędzy na kolacje w drogich restauracjach czy jakieś niespodzianki, zaczynamy działać zadaniowo: każdy ma jakieś obowiązki, z których musi się wywiązać, do zakupów podchodzimy bardziej ekonomicznie niż na co dzień. Wtedy jest też nieco mniej przestrzeni dla siebie nawzajem.
Podobnie dzieje się w sytuacji, kiedy decydujemy się na powiększenie rodziny. Najpierw trwają przygotowania, które pochłaniają sporo energii przyszłych rodziców, a kiedy dziecko się pojawia, wiadomo, że partnerzy będą mieli mniej czasu dla siebie nawzajem. Duże zaangażowanie na początku ma umożliwić parze nawiązanie silnej więzi emocjonalnej, która pozwoli im przetrwać przez długie lata. Im skuteczniej partnerzy zbudują tę więź na początku, tym jest większa szansa, że ten związek przetrwa. WP: Mówiąc „przetrwa”, masz na myśli moment, kiedy większość zadań zostanie wykonane i para znowu będzie sama ze sobą?
Arkadiusz Bilejczyk: Tak, tak naprawdę o tym, czy owa więź została silnie nawiązana na początku związku, dowiadujemy się dopiero wtedy, gdy np. dzieci opuszczają dom. Kiedy mamy psa – wspólnie o niego dbamy, kiedy przychodzi czas na powiększenie rodziny – wychowujemy potomstwo. Czas dla nas samych tak naprawdę mamy dopiero wtedy, kiedy znowu zostajemy sami. Wciąż pomagamy np. przy wychowywaniu wnucząt, ale to już jest trochę co innego. Przez wiele lat funkcjonowaliśmy w trybie zadaniowym: zadbać o to, by Franek dostał się do dobrego liceum, żeby zdał maturę, żeby skończył studia. Kiedy nasza rola na tym poziomie się kończy, w „gnieździe” jesteśmy sami: partner i ja. Te pary, które na samym początku zbudowały silną więź, to nawet jeśli były takie momenty, że nie koncentrowały się na sobie, a na dzieciach, pracy czy np. budowaniu nowego domu, to mają możliwość odbudowania tej więzi, ponieważ ona po prostu istnieje.
WP: To będzie już coś nowego?
Arkadiusz Bilejczyk: Tak, cała relacja wymaga przebudowania. Taka para nie może funkcjonować tak jak przez ostatnie lata, bo w domu nie ma już dzieci, są inne obowiązki, jest więcej czasu dla nich samych. Jednak jeśli ta więź była silna, mogą zbudować całkiem nową, fajną relację. Muszą wypełnić swoje życie jakąś treścią. Jednak nie zawsze to jest możliwe, często dopiero tutaj okazuje się, że tej więzi tak naprawdę nie było między partnerami. Zdarza się, że pary wiążą się ze sobą ze względu na dziecko. Niekiedy mają szczęście i dobrze na siebie trafią, ale często bywa tak, że to dziecko łączy dwoje niedopasowanych do siebie ludzi i wtedy chwila, z którą dzieci opuszczają dom, jest takim krytycznym momentem: jeśli rodzice nie rozstali się do tej pory, to teraz każde z nich raczej pójdzie swoją drogą. Czasem nawet wspólnie mieszkają, ale śpią w osobnych pokojach, nie spędzają ze sobą czasu, każde z nich ma swoich znajomych, można powiedzieć, że żyją obok siebie.
Natomiast pary, które zbudowały silną więź emocjonalną na początku związku, będą teraz mieć czas na wspólne hobby: kupią działkę, rowery, zaczną podróżować. Początek jest inwestycją, która tak naprawdę zaowocuje gdzieś później.
WP: Mówisz o tym, że wszystko zależy od tego, czy uda nam się zbudować silną więź na początku. Ale skąd wiadomo czy robimy to umiejętnie? Mamy spędzać ze sobą jak najwięcej czas? Dać się ponieść na całego namiętności czy jeszcze jakoś inaczej?
Arkadiusz Bilejczyk: Wszystko będzie dobre jeśli skutkuje. Dla każdego ta początkowa namiętność może mieć różny wymiar i formę. Czy chodzi tutaj o intensywność? To bardzo indywidualna sprawa. W przypadku każdej osoby co innego może okazać się skuteczne. Zazwyczaj intuicyjnie, nieświadomie realizujemy te potrzeby tak, żeby ta więź została nawiązana. To działa w ten sposób: jeśli poznajesz chłopaka i czujesz, że chcesz z nim spędzać jak najwięcej czasu, to pewne tobie jest to potrzebne do tego, aby taką więź nawiązać. Tak naprawdę to są małe elementy, które prowadzą do jednego: budowania zaufania do siebie nawzajem. Chodzi nam tutaj o pewnego rodzaju przewidywalność: wiemy, czego się po kimś spodziewać w trudnej sytuacji. Do tego dochodzą: porozumienie, umiejętność wymiany informacji, poczucie, że ktoś nas rozumie w danej sytuacji – to wszystko buduje wspomnianą więź. Tę więź można nazwać intymnością: z drugą osobą czujemy się swobodnie, mamy do niej zaufanie. Nie boimy się być przy niej nago, płakać czy
mówić o rzeczach, które nas bolą. Dzięki fazie namiętności i temu silnemu pociągowi seksualnemu oraz potrzebie spędzania czasu z drugą osobą, rodzi się wspomniana intymność.
WP: Wspomniałeś wcześniej, że kiedyś prawdziwe życie zaczynało się po ślubie, dziś dzieje się to wcześniej, np.: w momencie, kiedy zaczynamy razem mieszkać. Czy to oznacza, że lepiej wprowadzić się do partnera jak najszybciej, by poznać jego prawdziwe „ja” i zobaczyć jak razem funkcjonujemy? Czy lepiej odwlekać ten moment, by jak najdłużej cieszyć się silną namiętnością i okresem „randkowania”?
Arkadiusz Bilejczyk: Wszystko zależy od indywidualnych potrzeb. Na przykładzie par homoseksualnych dobrze widać, jak odmienne są potrzeby kobiety i mężczyzny. Zazwyczaj, kiedy spotykają się dwie kobiety lesbijki, to one najchętniej już następnego dnia zamieszkałyby ze sobą i są pary, które rzeczywiście w ten sposób funkcjonują. Z kolei jeśli przyjrzymy się związkowi dwóch facetów to oni będą woleli trzymać się na dystans, moment wspólnego zamieszkania jest odwlekany, żeby jeszcze trochę tej swobody kawalerskiej zaznać. Podaję ten skrajny przykład, bo on świetnie pokazuje ścieranie się odmiennych potrzeb dwóch płci. Natomiast jeśli chodzi o argumenty na zasadzie: lepiej wcześniej czy później, to każdy będzie szukał tych, które będą lepsze dla poparcia jego teorii. Nie da się powiedzieć jednoznacznie które z tych rozwiązań jest lepsze. Taka decyzja musi być związana z gotowością obu stron. Mieszkanie razem ma sporo minusów, wprowadza dużo ograniczeń, ale z drugiej strony daje możliwość, żeby szybciej się
sprawdzić w takim codziennym życiu.
Na przykładzie moich znajomych i pacjentów zauważyłem też, że to ma dość duży związek z wiekiem: im starsi jesteśmy i im większą mamy potrzebę na stały związek, tym szybciej podejmiemy decyzję o wspólnym zamieszkaniu. Młode osoby często mają większą potrzebę swobody. Ale to nie jest regułą, mamy dużo czterdziestoletnich singli, którzy wciąż twierdzą, że potrzebują przestrzeni i nie mają ochoty na wspólne zamieszkanie z partnerką czy partnerem. Nie zapominajmy też o tym, że czasem są to przyczyny zupełnie zewnętrzne. Ktoś akurat szuka mieszkania, przeprowadza się do innego miasta etc. Zazwyczaj to się jednak dzieje zupełnie automatycznie: najpierw spędzamy noc z piątku na sobotę razem, potem cały weekend, przynosimy rzeczy na poniedziałek, by potem jechać prosto do pracy, zostawiamy swoją szczoteczkę, bieliznę, jeden komplet ubrania na zmianę, aż w końcu mieszkamy razem.
WP: Jakie zagrożenia mogą wynikać ze zbyt wczesnego „wicia gniazda”?
Arkadiusz Bilejczyk: Przede wszystkim to, że jedna osoba w związku może jeszcze nie być gotowa na taki krok. Wówczas może się pojawić uczucie osaczenia, które niestety jest w stanie popsuć nawet bardzo udaną relację. I teraz druga strona medalu: odwlekanie tego może mieć dokładnie taki sam skutek. Osoba, która już chciałaby zamieszkać razem z partnerem, może się poczuć zagrożona i rozglądać się za partnerem, który wcześniej zapewni jej to poczucie stabilizacji. Jest to kwestia doboru partnerów.
WP: Reasumując: namiętność zanika, bo jest to naturalna kolej rzeczy, ale czy jest coś, co możemy zrobić, żeby wciąż czuć się dobrze w związku? Żeby nie mieć poczucia, że coś umarło, że drugiej stronie nie zależy i warto się rozejrzeć za kolejnym partnerem.
Arkadiusz Bilejczyk: Trzeba być otwartym na potrzeby partnera, ale również mieć świadomość własnych potrzeb. Mamy tendencję do zalegania w domu. Kobiety na początku bardzo się starają: ubierają się w sukienkę i szpilki, ładnie się czeszą, malują, a w momencie, kiedy ten mężczyzna zostaje zdobyty, motywacja do tego, żeby pokazywać się przed nim w taki atrakcyjny sposób, spada. Mężczyźni mają często o to wyrzuty do kobiety: „Kiedyś wychodzilismy na kolację i Ty zakładałaś krótką sukienkę, szpilki i malowałaś usta na czerwono, a teraz jak chcę dokądś wyjść to zakładasz dres i wysyłasz mnie do wypożyczalni”.
Często to działa również w drugą stronę: facet woli zostać w domu. Ma ochotę na popcorn, film, bo „po co wydawać pieniądze”. To się staje monotonne, nudne, a jak wiadomo, nuda zabija namiętność. Dlatego warto się postarać: trzeba wprowadzać jakąś nowość. Mężczyźni powinni zabierać kobiety na randki, bo dzięki temu one znowu fajnie się ubiorą i będą ich uwodzić, a same poczują się lepiej, że mąż czy narzeczony jest nią nadal zainteresowany. Trzeba się starać, bo dziś rozwód to nie jest tak duży problem jak kiedyś i ślub nie oznacza, że już nie muszę dbać o partnera.
WP: W jaki sposób podsycać tę namiętność?
Arkadiusz Bilejczyk: Najlepiej jest sięgnąć do naszej historii. Może niekoniecznie kopiować dawny schemat, ale przypomnieć sobie rzeczy, które wtedy działały. Modyfikować to, ale na podstawie dawnych przeżyć możemy stwierdzić co nasza połówka lubi i co zrobić, by poczuła się dowartościowana. Jeśli jedna ze stron, np. mężczyzna sprawi w ten sposób przyjemność swojej partnerce raz czy drugi, to za chwilę ona odwdzięczy się tym samym, np. założy seksowna bieliznę czy kupi jakiś gadżet, o którym mąż kiedyś wspominał. To staranie powinno być przez cały okres trwania związku.