Blisko ludziPolacy w łóżku: mamy bardzo dużo kompleksów

Polacy w łóżku: mamy bardzo dużo kompleksów

Polacy mają kompleksy w łóżku
Polacy mają kompleksy w łóżku
Źródło zdjęć: © Getty Images
13.11.2020 15:23, aktualizacja: 02.03.2022 09:14

- Kłamiemy w łóżku, bo boimy się, że inaczej zostaniemy zdemaskowani, a ten lęk łączy się z bardzo silnym uczuciem wstydu. Nie chcemy go przeżywać i się z nim konfrontować, więc na wszelki wypadek nie wspominamy o rzeczach, które są dla nas wstydliwe, niekomfortowe - mówi seksuolożka i psychoterapeutka Anna Wenta w rozmowie z Katarzyną Trębacką.

Czy jest coś, co nas, Polaków, wyróżnia w seksie?

Tak, mamy bardzo dużo kompleksów. Niezwykle surowo się oceniamy i na dodatek żyjemy w poczuciu, że nawet, zrobimy coś wystarczająco dobrze, to i tak narzekamy, bo przecież to mogłoby wyglądać jeszcze lepiej. Taką postawą wykazujemy się nie tylko w sprawach seksu, ale także w życiu codziennym. Znaczenie ma tu kontekst historyczny i kulturowy, religijność i związane z nią wychowanie. Efekt? Polacy mają za mało kochanków, niewiele doświadczeń erotycznych, i jak to rapował Taco Hemingway - "nasze romanse ustępują wszystkim Harlequinom". Na to nakłada się sposób, w jaki postrzegamy siebie w seksie: z jednaj strony ogromne kompleksy, z drugiej wygórowane oczekiwania. Stawiamy sobie bardzo wysoko poprzeczkę, wymyślamy niestworzone ideały, do których chcemy dorównać i załamujemy się, kiedy ich nie osiągamy.

Te kompleksy, że tak powiem narodowe, odciskają swoje piętno w sferze seksu. Co musimy zrobić, by to zmienić?

Generalnie zadanie, które mamy wszyscy do odrobienia polega na tym, żeby urealnić siebie i nie oglądać oczami krytyka oraz wroga. Bardzo często w swoim gabinecie spotykam się z takim krytycznym podejściem. Przychodzi para, która ma problem natury erotycznej, związek wisi na włosku, ale jeszcze próbują go naprawić. Tymczasem po bliższym wywiadzie okazuje się, że partnerzy jednak są generalnie zadowoleni ze swojego życia seksualnego, ale mają wewnętrzne przekonanie, że mogłoby to ich życie wyglądać lepiej. Na pytanie jak, odpowiadają mało konkretnie, mówią: jakoś inaczej, bardziej instagramowo…

A tu ten sam partner, seks raz w tygodniu i rutyna…

Właśnie! Tymczasem to nie jest powód, żeby oceniać się w sposób tak surowy i uważać, że skoro nie ma seksu na żyrandolu przy akompaniamencie fajerwerków, to znaczy, że seks jest do niczego. Wystarczy nad tym przekonaniem popracować, bo pamiętajmy, że to przekonanie, a nie rzeczywistość, nawet jeśli tak się nam mocno wydaje.

Wszyscy kłamiemy. Podobno nawet najbardziej prawdomówne osoby mijają się z prawdą co najmniej dwa razy dziennie. Co więcej sfera łóżkowa nie tylko nie jest wolna od drobnych oszustw, ale to ponoć grunt, na którym kłamstwa kwitną niezwykle okazale! Dlaczego tak się dzieje?

Tak, to prawda. Kłamiemy w łóżku na potęgę. Dlaczego? Żeby ukryć prawdę. Boimy się, że inaczej zostaniemy zdemaskowani, a ten lęk łączy się z bardzo silnym uczuciem wstydu. Nie chcemy go przeżywać i się z nim konfrontować, więc na wszelki wypadek nie wspominamy o rzeczach, które są dla nas wstydliwe, niekomfortowe.

Czego najczęściej dotyczą nasze kłamstwa?

Przeszłości erotycznej, liczby kochanków. Kobiety często oszukują w kwestii orgazmu, udają, że go przeżyły, inscenizują moment szczytowania.

Po co to robią?

Najczęściej, żeby ukryć, że orgazmu nie mają. Wstydzą się do tego przyznać, bo obawiają się, że w oczach mężczyzny wyjdą na niezdolne do przeżywania rozkoszy. Często mają obawy, że z powodu ich braku orgazmu mężczyzna poczuje się niekomfortowo, że nie umiał doprowadzić do ich szczytowania. Chcą partnerowi tego oszczędzić i robią to z taką intencją, nie pytając go, czy on rzeczywiście chce brać odpowiedzialność za brak orgazmu partnerki. Wiele kobiet sądzi, że jeśli powiedzą, że nie szczytowały, to popsuje się atmosfera, przestanie być miło.

Ale nie da się przecież udawać za każdym razem…

Miałam klientkę, która udawała, że ma orgazm przez 11 lat małżeństwa. Było jej wstyd, że go nie przeżywała. Uważała siebie za wybrakowaną i chciała to rzekome wybrakowanie ukryć przed partnerem. Bała się, że odejdzie. W końcu, w czasie awantury, wyjawiła prawdę. Jak nietrudno się domyślić, wywołało to lawinę nieporozumień. Mąż był rozgoryczony, bo przez lata żył w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Nie było między nimi większych nieporozumień, a te udawane orgazmy omal nie doprowadziły do rozwodu.

Tymczasem ta kobieta miała już dosyć udawania, ale nie tylko o seks tu chodzi. Okazało się, że mechanizm obronny w postaci unikania trudności i uciekania od nich towarzyszył jej dość często w życiu i była tak zmęczona tym udawaniem, że chciała skończyć małżeństwo, sądząc, że to ono jest nieudane. Jawiło się jej jako porażka i pasmo udręk, a tymczasem problem nie był zewnętrzny, tylko wewnętrzny. To jej niskie poczucie własnej wartości, kompleksy, stawianie sobie bardzo wysoko poprzeczki, branie odpowiedzialności za dobre samopoczucie męża zapędziły ją w miejsce, w którym się znalazła. I nie umiała z tego udawanego świata się wydostać.

Na szczęście udało nam się - nomen omen - przepracować te problemy w trakcie terapii i uratować małżeństwo dwojga kochających się ludzi. Często w takich sytuacjach zastanawia mnie to, jak daleko jesteśmy w stanie sobie wykreować błędną rzeczywistość, w której problemy się tylko nawarstwiają, a znikąd ratunku i wyjścia nie widać. Tymczasem nawet, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna, to terapia, na którą nigdy nie jest za późno, w większości przypadków może pomóc.

Mam wrażenie, że jeśli chodzi o orgazm, to stawiamy przed nim wiele wymagań…

Wiąże się z nim wiele mitów i wyobrażeń. Mnóstwo mężczyzn żyje w błędnym przeświadczeniu, że orgazm pochwowy jest lepszy od łechtaczkowego, tymczasem nauka mówi, że to ten sam orgazm i nawet ten sam narząd, tylko stymulowany zewnętrznie lub wewnętrznie. Często spotykam się z przeświadczeniem, że "normalna" kobieta, powinna mieć x liczbę orgazmów w czasie jednego aktu seksualnego, albo że powinno się szczytować razem z partnerem. A to są wszystko mity. I mimo że są dementowane setki razy, ciągle bardzo żywo funkcjonują w ludzkich umysłach i nieustannie straszą widmem porażek, jeśli się nie dokonują. Życie w przeświadczeniu, że znowu nie sprostało się wyobrażeniu sprawia, że seks staje się źródłem frustracji, zamiast zadowolenia. A stąd już krok od kłamstwa, żeby podkoloryzować rzeczywistość i żeby inni nie zorientowali się, że nam jest niedobrze.

To jakie jest wyjście z tej sytuacji?

Nie zaczynać kłamać. Najlepiej nigdy, bo potem głupio jest się przyznać, że się udawało. A jak się już skłamało, to powiedzieć o tym otwarcie, ale bez wyrzutów i pretensji, także wobec siebie. To jedyny sposób na wyjście z impasu. Wiem, że to trudne, ale ma uzdrawiającą moc i daje możliwość niejako na rozpoczęcie wszystkiego od początku. Warto zawalczyć o dobry, satysfakcjonujący seks.

Są jednak kwestie dotyczące seksu, w których kłamiemy, ale niekoniecznie powinnyśmy wyznawać prawdę…

Zapewne ma pani na myśli liczbę partnerów seksualnych. Tak, to kolejne popularne kłamstwo, na które sobie pozwalamy. Z badań wynika, że kobiety zaniżają liczbę swoich podbojów miłosnych, a mężczyźni wręcz przeciwnie. Wiemy, skąd ta tendencja się bierze: z nierównego traktowania społecznego tego samego na pozór aktu.

Kobieta z lęku przed tym, że zostanie nazwana rozpustnicą woli to ukryć, natomiast mężczyzna traktuje to jako sprawdzian własnej męskości i jest to raczej przywilej. Kłamstwo, chciałoby się rzec stare jak świat, ale w gabinecie niestety ciągle aktualne. Kobiety albo nie mówią o swoich doświadczeniach seksualnych w ogóle, albo przedstawiają się jako mniej doświadczone. I wcale nie dlatego, że nie chcą być szczere wobec swoich partnerów. Robią to z lęku przed osądem, nieprzyjemnymi konsekwencjami.

Jedna z moich klientek miała dość bogate życie erotyczne, włączając seks w trójkącie czy seks z inną kobietą. Poznała mężczyznę, z którym chciała stworzyć dom i wiązała z nim plany na przyszłość. On jednak miał o wiele bardziej konserwatywne podejście do życia i w rozmowie wyszło, że nie może się wykazać tak bogatym doświadczeniem jak nowo poznana partnerka; przed poznaniem mojej klientki uprawiał seks z trzema kobietami. To było dla niej na tyle zaskakujące, że postanowiła nie wspominać partnerowi o swojej przeszłości.

Ale czy musiała to zrobić? Wielu mężczyzn powołując się na szczerość wyznaje pogląd, że kobieta powinna wyjawić swoją przeszłość…

Oczywiście, że nie. Nasza przeszłość to nasza sprawa i mamy pełne prawo do zachowania wszystkiego, co chcemy w tej kwestii dla siebie. To nie jest materiał do spowiedzi. Ale ten lęk, który zrodził się w mojej klientce, był dla niej na tyle niekomfortowy, że postanowiła się zgłosić do psychoterapeuty. To był dobry impuls do zmian w życiu, bo też się okazało, że tych kłamstw, które powodują poczucie zagubienia w życiu, było więcej.

A co z mężczyznami?

Faceci kłamią na temat liczby partnerek, żeby wydać się bardziej męscy. Miałam klienta, który przyszedł na konsultację, żeby sprawdzić, czy nie jest uzależniony od seksu. Na dodatek przyszedł z żoną, która jednak zgodziła się zostać w poczekalni. Tymczasem mężczyzna bardzo chętnie opowiadał mi o swoich podbojach, wielu kochankach, różnych konstelacjach erotycznych i sytuacjach, jednocześnie odpowiadając przecząco na kluczowe pytania dotyczące seksoholizmu. Wszystko to wydało mi się mało spójne… Nie pomyliłam się, bo w trakcie sesji wyszło, że ta wielka liczba partnerek to kłamstwo spreparowane na potrzebę chwili. Mój klient sądził, że opowiadając żonie o wielu kochankach poprawi ich niezbyt dobrą relację. Chodziło o to, że nie układało się im w życiu codziennym i seksie, mężczyzna znalazł taki sposób na wzbudzenie zazdrości w żonie i odnowienie zainteresowania. Jakkolwiek to może się wydawać niezrozumiale i irracjonalne, to czasami nasze motywy tak wyglądają. Zaczęło się od "seksoholizmu", a skończyło na psychoterapii.

Ale mężczyźni także kłamią z powodów podobnych do tych kobiecych, bo nie chcą wypaść źle…

To prawda. Podobnie jak kobiety stawiają sobie poprzeczkę bardzo wysoko, a potem nie umieją tym wygórowanym oczekiwaniom sprostać. Niech za przykład posłuży tu historia mojego klienta, który przyszedł na psychoterapię z powodu niskiej samooceny, nie wierzył w siebie na wielu płaszczyznach: w pracy, w domu, nie czuł, że jest w stanie sprostać zadaniom, uciekał w bezsilność. Wolał nie robić nic niż pomylić się, ponieważ źle znosił krytykę i albo wybuchał, albo wycofywał się. W przeciągu jednego roku stracił wszystkie kontakty, na których mu zależało, stał się apatyczny i nieobecny w pracy, przestał rozmawiać z rodzicami. Kiedy poruszyliśmy kwestię przekonań dotyczących seksu, mój klient z całkowitym przekonaniem mówił, że jeżeli nie jest w stanie mieć erekcji trzy razy w nocy, to nie jest w stanie zadowolić kobiety. To był moment, w którym zatrzymaliśmy się na tym przekonaniu. Jakże błędnym i nieuprawnionym! Bo przecież posiadanie erekcji trzy razy w ciągu nocy nie jest równoznaczne z zadowoleniem kobiety. Jak się okazało, tych fałszywych przekonań było wiele, a w trakcie psychoterapii jesteśmy na nie szczególnie wyczuleni, bo prowadzą do błędnych schematów myślowych, które nam bardzo utrudniają życie.

Anna Wenta - psychoterapeutka i seksuolożka, prowadzi gabinet psychoterapii i pomocy seksuologicznej online.  Obecnie jest w trakcie trzyletniego szkolenia w nurcie krótkotrwałej intensywnej psychoterapii dynamicznej w Berlinie. Na co dzień pracuje z dziećmi i młodzieżą, rodzicami i nauczycielami w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Zdobyła tytuł magistra psychologii i pedagogiki na Uniwersytecie Gdańskim. W zakresie seksuologii kształciła się na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Centrum Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Odbyła studia doktoranckie na Uniwersytecie Gdańskim. 

Źródło artykułu:WP Kobieta