Blisko ludziPrawo chroni dłużników alimentacyjnych, nie dzieci

Prawo chroni dłużników alimentacyjnych, nie dzieci

Prawo chroni dłużników alimentacyjnych, nie dzieci
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
28.10.2016 11:55, aktualizacja: 28.10.2016 15:36

300 tysięcy dzieci w Polsce otrzymuje alimenty z Funduszu Alimentacyjnego, ale ponad milion pozostaje bez wsparcia finansowego jednego z rodziców. 95 proc. dłużników alimentacyjnych to mężczyźni. Migają się od płacenia na różne sposoby. Powstają specjalne fora, organizacje, grupy, gdzie każdy może się dowiedzieć jak ominąć prawo, byle nie płacić.

- Jesteśmy karane za to, że naszym dzieciom chcemy zapewnić wszystko, co najlepsze, że nie dopuszczamy do sytuacji, żeby chodziły głodne i brudne. Pracujemy często na dwóch, a nawet trzech etatach tylko dlatego, żeby nasze dzieci nie czuły się gorsze. Gorsze, bo ich rodzice są po rozwodzie, gorsze, bo ich ojciec nie chce się z nimi widywać i gorsze, dlatego że nie dostają alimentów, bo ich ojciec rozwodząc się ze mną rozwiódł się też ze swoimi dziećmi – mówi Joanna, której były mąż jest dłużnikiem alimentacyjnym. Jego dług na dzisiaj wynosi 126 tysięcy złotych z odsetkami. – To są pieniądze nie do odzyskania.

Magdalena jest 13 lat po rozwodzie. Ma 17-letniego syna, z którym ojciec nie utrzymuje kontaktu.

– Mój syn otrzymywał alimenty, dopóki jego ojciec był w związku małżeńskim z drugą żoną. Kiedy się rozwiedli, przestał płacić, syn miał wtedy 9 lat, był w drugiej klasie szkoły podstawowej. Dzisiaj dług alimentacyjny to ponad 100 tysięcy złotych. To są pieniądze, których moje dziecko już nigdy nie zobaczy – mówi kobieta.

Sąd synowi Magdy przyznał alimenty w wysokości 700 złotych.

– Mój były mąż twierdził w sądzie, że koszt utrzymania dziecka to 10 złotych dziennie, ciekawe, czy jemu udałoby się za to przeżyć. Przecież alimenty nie są jedynie na bieżące potrzeby, to też czynsz za mieszkanie, opłata za wodę ogrzewanie, prąd. A gdzie buty na zimę, kurtka? Ja mogę chodzić sześć lat w tej samej kurtce, ale dziecko?

O unikaniu płacenia alimentów i odpowiedzialności mówi artykuł 209 kodeksu karnego. To na ten artykuł powołują się kobiety, zgłaszając na policję uporczywe uchylanie się od płacenia. Niestety, często działa to na korzyść dłużników.

– Zgłosiłam się na policję, mówiąc, że mój mąż nie płaci alimentów od wielu lat. Jakimś cudem on się dowiedział, że będzie przeciwko niemu prowadzone dochodzenie. Wpłacił przez trzy kolejne miesiące pełną kwotę 500 złotych i tym samym sprawa została umorzona, bo przesłanka o uporczywym niepłaceniu straciła na ważności. Przecież to jest śmieszne – mówi Joanna.

Były mąż Magdy po zgłoszeniu na policję sprawy niepłacenia alimentów wpłacił kilkukrotnie 70 złotych, tym samym także nie było mowy o uporczywym miganiu się.

- Kiedy się rozwiedliśmy, mój były mąż porzucił wszystkie prace. Wcześniej był prezesem, teraz zamknął swoje działalności. W 2008 roku wniosłam o alimenty. Wyrok nie zapadł na pierwszej sprawie, bo na rozprawę mój były pan prezes przyszedł w garniturze za 25 tysięcy, a na ręku miał zegarek pewnie podobnej wartości. Mówiłam w sądzie, że biorę prace dodatkowe do domu, że w weekendy pracuję, bo pomagam przy organizacji wesel. Pracuję, bo nie mamy wsparcia ze strony ojca mojego dziecka – opowiada Joanna, która wychowuje sama 17-letnią córkę. – Były mąż zostawił nas z ogromnymi długami, dlatego wniosłam o 2000 złotych alimentów. On przed wejściem na salę sądową się zgodził, ale podczas rozprawy stwierdził, że nie jest w stanie tyle płacić. Ostatecznie zasądzone zostało 500 złotych.

Joanna wspomina, że pierwsze lata po rozwodzie były dla niej trudne.

– Kiedy wychodzi się z toksycznego związku, trzeba zbudować siebie na nowo, uwierzyć w siebie, poczuć, że ja też mogę być sprawcza, że mam coś do powiedzenia. Walczyć o alimenty z niskim poczuciem własnej wartości, zniszczonej przez byłego męża, jest, proszę uwierzyć, bardzo trudno. W 2009 roku zgłosiłam sprawę do komornika, bo alimenty nie wpływały, niestety skuteczność komornicza jest w moim przypadku zerowa. Do dziś mieszkamy z córką u naszych rodziców. Mój były mąż jest bardzo sprytny. Przykładowo w 2012 roku, kiedy również zgłosiłam na policję popełnienie przestępstwa, bo nie płacił, zaczął wpłacać po 100, 200 złotych, ponownie unikając kary. Założył spółkę na syna z pierwszego małżeństwa, gdzie zrobił się prezesem, a jako prezes nie musi pobierać wynagrodzenia. Wszystko zgodnie z prawem. Przecież to jest śmianie się prosto w oczy mojemu dziecku i państwu.

Dagmara miała więcej szczęścia, jeśli o szczęściu można tu w ogóle mówić. Jest sześć lat po rozwodzie, wychowuje 12-letniego syna, a alimenty przestały wpływać ponad rok temu. Zadłużenie wynosi około 8000 złotych.

– Zgłosiłam sprawę na policję. Wiem, gdzie mój były mąż pracuje. Widnieje na stronie internetowej firmy, jako ich pracownik, jeździ służbowym samochodem. Jednak oficjalnie w papierach brak jego zatrudnienia. Komornik nic nie może albo nie chce zrobić, policja rozkłada ręce. Mają wszystko jak na tacy, a nic nie robią.

Dagmara w listopadzie ubiegłego roku zgłosiła sprawę do urzędu miasta, powołując się na ustawę pomocy osobom uprawnionym do alimentów. Sprawa trafiła do MOPR-u. Czekała kilka miesięcy, by dowiedzieć się, że pracownicy zrobili wywiad z dłużnikiem, na podstawie którego stwierdzono, że nie ma on pracy.

- Pan z pomocy społecznej poinformował mnie, że oprócz wysyłania zawiadomień do mojego byłego męża o obowiązku zarejestrowania się jako bezrobotny, nic więcej nie mogą w tej sprawie zrobić. Ręce człowiekowi opadają. Przecież ja o te pieniądze nie walczę dla siebie, tylko dla mojego dziecka. Dlatego, że pracuję, zarabiam, mam odpuścić? Przecież alimenty, to jest obowiązek drugiego rodzica! Złożyłam doniesienie na policję z kodeksu karnego. Sprawa trafiła do prokuratury. Prokurator po przesłuchaniu dłużnika stwierdził, że ojciec dziecka jest na utrzymaniu rodziców i przyjaciółki, w związku z czym nie ma z czego płacić alimentów, a to nie jest uporczywe uchylanie się od alimentów.

Na podstawie zeznania dłużnika sąd ustalił, że matka dziecka zarabia 6000 złotych, więc potrzeby dziecka są zaspokajane. Sprawę oddalono.

- Proszę wierzyć, chciałabym tyle zarabiać. A co najbardziej boli, nikt nie pofatygował się sprawdzić, ile naprawdę zarabiam, nie zostały przedstawione żadne dokumenty, ważne było tylko słowo mojego byłego męża! I co ja mam powiedzieć? Że szlag mnie trafia, że jest we mnie tyle złości, a jednocześnie bezsilności. Nikt nie pomaga nam w walce z dłużnikami.

W Polsce dzieciom, które nie otrzymują alimentów od rodzica pomaga Fundusz Alimentacyjny. Jednak ta pomoc jest obwarowana wysokością dochodu , jaka przypada na członka rodziny. Nie może on przekraczać 725 złotych.

– Aby otrzymywać pomoc z funduszu, musiałabym, mieszkając w Warszawie, nie zarabiać więcej niż 1440 złotych. Jak się za to utrzymać, kiedy za 50-metrowe mieszkanie, czynsz wynosi 780 złotych, a gdzie woda, prąd? Nie mówiąc o bieżących wydatkach na dziecko – mówi Joanna, która oprócz etatowej pracy musi dorabiać. – Był czas, kiedy w domu pakowałam na zlecenie anioły do kartonów, szyłam worki jutowe.

Magda pracuje na etacie, ale dorabia robieniem bransoletek, które kupują jej znajomi. Sprzedaje w internecie ubrania, z których wyrósł jej syn.

– Mam to szczęście i nieszczęście, że mój syn jest bardzo zdolny. Co prawda uczęszcza do szkoły państwowej, ale z programem międzynarodowej matury. W tym roku za szkołę muszę zapłacić 4000 złotych, nie mówię o dodatkowych zajęciach, innych wydatkach. Pomagają nam moi rodzice i dziękuję im za to. Mój syn marzy o studiach w Londynie, na które mnie nie stać. Stwierdził, że po maturze wyjedzie na rok do Stanów, tam popracuje i zarobi na swoje studia. To on ponosi konsekwencje braku odpowiedzialności jego ojca i dziurawego prawa polskiego, które nie wspiera go w ogóle. Nie zdziwię się, jak on tu w Polsce nie będzie chciał mieszkać. Co mu nasze państwo dało?

Dorota jest nauczycielką. Po 18 latach małżeństwa rozstała się z mężem. Ma troje dzieci – dwójkę studentów i siedmiolatka. Sąd ustalił alimenty w wysokości 700 złotych na każde z dzieci. Tych pieniędzy nigdy nie zobaczyły.

– Siedziałam i płakałam, myśląc, jak sobie dać radę. Mój syn poszedł do filii wyższej uczelni, bliżej miasta, w którym mieszkamy, a mnie nie było stać na bilet miesięczny, żeby mógł na studia dojeżdżać. Z moją córką wyjechałam do Holandii w wakacje, gdzie pracowałyśmy, by ona mogła iść na studia. Czy tak powinno wyglądać życie moich dzieci? Dzieci, które chcą się kształcić? Syn studiuje teraz zaocznie i pracuje. Pomaga mi w utrzymaniu domu. On wziął na siebie odpowiedzialność, której zabrakło ich ojcu. Mój były mąż wyjechał na rok do Niemiec, zaczął tam pracować i to był najszczęśliwszy czas po naszym rozstaniu, bo on był daleko, a mi udało się uzyskać zasiłek rodzinny, który pozwolił nam jakoś lepiej żyć. Ale dzisiaj? Muszę powiedzieć córce, że nie stać mnie na jej dodatkowy angielski. Jest we mnie ogromne poczucie niesprawiedliwości, bo prawo chroni dłużników, a nie dzieci – żali się Dorota.

- Jakiś czas temu jeden z posłów powiedział, że problem dłużników alimentacyjnych to problem marginalny. Skoro dla niego ponad milion dzieci, które nie otrzymują alimentów, to margines, to może niech płaci ze swojej pensji alimenty – mówi Dagmara.

Dodaje, że w Niemczech 97 proc. rodziców płaci alimenty. Jeśli tego nie robią, mają problemy w pracy, nie wynajmą mieszkania, nie kupią telefonu na abonament.

Joanna nazywa dłużników alimentacyjnych wprost: złodziejami.

- To, że my zapewniamy dzieciom godne życie, dbamy, by nie czuły, że czegoś im brakuje, wypełniamy lukę braku ojca, to nie powinno zwalniać drugiego rodzica z konsekwencji niepłacenia alimentów. Alimenty to wyrok sądu. Jeśli złodziej dostaje wyrok, to ponosi tego odpowiedzialność, a jak nazwać dłużnika alimentacyjnego, który okrada własne dziecko?

Przeczytaj także: Aby usunąć ciążę

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (276)
Zobacz także