Runmageddon. Nie dasz rady? Ktoś uratuje ci d...

Runmageddon. Nie dasz rady? Ktoś uratuje ci d...

Runmageddon. Nie dasz rady? Ktoś uratuje ci d...
Źródło zdjęć: © WP.PL | Kuba Głębicki
Joanna Kocik
14.01.2018 11:25

Marzyliście kiedyś o czołganiu się z 10 kilogramową kłodą drewna pod drutem kolczastym? Nie? Ja tak. Dlatego zdecydowałam się wziąć udział w biegu, który jest czymś więcej niż tylko ściganiem się, kto pierwszy przekroczy linię mety.

Po raz pierwszy zobaczyłam ich latem zeszłego roku nad Wisłą w Warszawie. Wyglądali jak statyści w filmie wojennym. Czołgali się pod zasiekami z drutu kolczastego, w błocie, w butach oklejonych taśmą. W ciszy. Biegli przez doły pełne błota i dawali smagać się pokrzywami. Wspinali się na chybotliwe konstrukcje, skakali przez płonące opony. Wyglądali na zmęczonych, ale szczęśliwych.

Wtedy pomyślałam, że też tak chcę.

Obraz
© WP | Kuba Głębicki

Decyzja zapadła od razu. Szybki research w Google'u, kiedy i gdzie odbywa się kolejny Runmageddon - bieg z przeszkodami, w którym nie chodzi o to, by wygrać, ale by się sprawdzić. Ważniejsze niż czas jest podanie ręki koledze, podciągnięcie za głowę, nogę, tyłek, podsadzenie koleżanki. W którym nie chodzi o imponowanie modnymi biegowymi ciuchami, bo te często nadają się po biegu już tylko do kosza.

Zimno. Twój wróg

Wyszło, że najbliższy Runmageddon, w którym mogę pobiec, jest w styczniu. W STYCZNIU. Czyli nie dość, że błoto, to jeszcze śnieg, mróz, wiatr, lodowata woda. Ale słowo się rzekło, odwrotu nie było. Przelew poszedł, a ja nieśmiało pochwaliłam się kilku osobom, najważniejsza jest w końcu motywacja. Żeby w ostatniej chwili nie zrezygnować, nie zostać na kanapie z ciepłą herbatą w ręku.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/12] Źródło zdjęć: © WP

Nie zostaję na kanapie. 13 stycznia w sobotę stawiam się na warszawskim lotnisku Stare Babice. Jest trochę poniżej zera, ale wiatr sprawia, że odczuwam temperaturę jak minus 10. Już wiem, moim największym wrogiem będzie zimno. Ostatnia przeszkoda to kąpiel w lodowatej wodzie. Mam chęć wracać do domu, pod koc. Kto miał takie pomysły, żeby zimą ganiać po krzakach i turlać się po ziemi?

Czołgać się też trzeba umieć

Nie ma jednak czasu na zastanawianie się. Podpisuję cyrograf, że wszystko to na własne życzenie, odbieram pakiet startowy, robię rozgrzewkę i już, trzeba stawać na start! Przede mną 3 kilometry i 15 przeszkód. Niewiele? Spróbujcie to przebiec sami!

- Jesteście gotowi?! - wrzeszczy prowadząca rozgrzewkę dziewczyna. - Tak! - odpowiada jej ryk kilkudziesięciu gardeł, w tym mojego.

Ruszamy. Na początek każdy musi wziąć sobie dorodną kłodę drewna i z nią przebiec dwie pierwsze przeszkody. Łapię pierwszy z brzegu pieniek i lecę! Na początku jest łatwo - tak zwany "koszmar wulkanizatora", czyli bieg przez opony, potem czołganie się pod drutem kolczastym razem z kłodą. "Dupa niżej!" - drą się "opiekunowie" przeszkód, którzy sprawdzają, czy ktoś nie robi sobie krzywdy i prawidłowo wykonuje zadanie. Dupę może i trzymam nisko, ale rozpruwam portki na kolanie. Czołgać się też trzeba umieć.

Obraz
© WP | Kuba Głębicki

Kłody można oddać, następne przeszkody czekają! O zimnie dawno zapomniałam. Na trasie Runmageddonu sporo jest zadań, które wymagają podciągnięcia się, przeskoczenia, silnych rąk i mocnego zamachu. Nie dasz rady? Ktoś poda ci rękę, podsadzi, podciągnie, podeprze tyłek, doda sił. Naprawdę nie dasz rady? Robisz karne 20 "burpees", czyli pompek z wyrzuceniem nóg do tyłu i podciągnięciem ich pod brzuch. Ale ty nie dasz rady? Dasz! Ja daję.

Traumy z wf

Daję radę. Turlam się po, zaschniętym z powodu mrozu, błocie. Wspinam się po linie, przeciskam pod oponami (tak zwana "porodówka"), pokonuję metalowe drabinki i przechodzę po desce. Pomagam komuś, ktoś pomaga mi. - I jak się bawicie?! - krzyczą organizatorzy. - Świetnie! - odwrzaskujemy.

Obraz
© WP | Kuba Głębicki

Te trzy kilometry to dobra godzina. Chwilami czuję się jak dziecko na placu zabaw, bo najważniejsza jest jednak radość z biegu. Nie wynik, nie czas. Ludzie przychodzą na Runmageddon, bo chcą pokonać własny strach, lęk wysokości, traumy ze szkolnego wf. Na mecie na każdego czeka gorąca herbata i przytulanie. I euforia, że się udało.

Ostatecznie lodowa kąpiel zostaje nam oszczędzona (musieli się z nią mierzyć ci, którzy biegli dłuższą, 6-km trasę), a karne burpees robię tylko raz. Satysfakcja jest ogromna. I jeszcze zanim zmieniam ubłocone buty, już wiem, że zapiszę się na kolejny Runmageddon.

A tak było przed samym biegiem...

Źródło artykułu:WP Kobieta