Blisko ludzi"Seks uprawiam raz w roku. I to już jutro!". Dlatego mężczyźni nie lubią walentynek

"Seks uprawiam raz w roku. I to już jutro!". Dlatego mężczyźni nie lubią walentynek

"Seks uprawiam raz w roku. I to już jutro!". Dlatego mężczyźni nie lubią walentynek
Źródło zdjęć: © 123RF
Przemysław Bociąga
13.02.2019 14:19, aktualizacja: 13.02.2019 19:55

Walentynki nazywane są świętem miłości, ale to święto wielkiej kradzieży. Kobiety przywłaszczyły sobie to wzniosłe uczucie i nadały mu znaczenie, którego mężczyźni nie rozumieją. Nie proszę o zwrot Walentynek; nie potrzebuję ich. Ale pojęcie miłości powinniśmy przemyśleć na nowo.

Po tym, co za chwilę napiszę, pomyślicie sobie o mnie coś bardzo złego. W najgorszym wypadku uznany zostanę za skrzywdzonego przez kobiety chłopca – "dzisiejsza młodzież" nazywa takich incelami. Tymczasem piszę w obronie zdrowego rozsądku. A także koncepcji, że mężczyźni też mają uczucia. No i jeszcze trochę – dobrego kina. A żeby stanąć w obronie tych trzech wartości, muszę zaatakować inną: miłość, zwłaszcza rozumianą walentynkowo. Drogie panie, wymyśliłyście to święto źle i nie dziwcie się, że mężczyźni go nie lubią.

Różowa landrynka

Zacznę może od kina. To wydaje się poboczny wątek, ale kino jest świetnym symbolem tego, w jak złą stronę skręciło to święto, a wraz z nim to, jak rozumiemy miłość. Połowa lutego to festiwal premier filmów różowych, słodkich do porzygania i koniecznie z miłością w tytule. Słowem: filmów kobiecych. Stereotyp? Oczywiście, ale spróbujcie znaleźć argument, by podważyć jego zgodność z rzeczywistością. ŻADEN mężczyzna dobrowolnie i bez interesu zawodowego nie pójdzie na film z M i liczbą w tytule (chyba że chodzi o karabin M-16, ale co to za tytuł "Listy do M-16"?) – mogę pomylić się o pięć procent.

Można by więc powiedzieć, że randki 14 lutego są wyjątkowo dziewczęce: czekoladki, kwiaty i wizyta w kinie na listach do tego czy owego albo innej podróbie filmów z Hugh Grantem. Jak dotąd nic dla mężczyzn, oprócz perspektywy wieczoru w sypialni. Bo tu, uwaga, wchodzi kolejny stereotyp: mężczyźni godzą się na to w imię seksu. "Jakieś ofiary muszą być". Bo seks z kolei jakoby był dla mężczyzn, pewną nagrodą za znoszenie tej różowo-landrynkowej atmosfery.

Walentynki są rodzaju żeńskiego

Problem jednak jest głębiej: coście, drogie panie, zrobiły z miłością? Kiedy pozwoliliśmy sobie na to, żeby zamiast być jednym z głębokich wyższych uczuć człowieka, stała się tym, czym jest dzisiaj: festiwalem różu, brokatu i tekstów tak pretensjonalnych, że zęby bolą, napisanych wykrzywioną czcionką na zdjęciach pluszowych misiów? Dlaczego w ostatni piątek przed feralną datą 14 lutego nie mamy w kinie wysypu filmów niekoniecznie "męskich" (czytaj: z karabinami i czołgami), ale po prostu pozbawionych tego obrzydliwego w gruncie rzeczy, a przynajmniej stereotypowego (czyli głupiego) podziału?

To właśnie ten podział, to kobiece zawłaszczenie miłości jako zestawu rytuałów, których celu nie rozumiemy, sprawia, że mężczyznom może się nie chcieć. Komunikat, który słyszą od kobiet, jest bowiem prosty: "chcesz mnie kochać? Kochaj, ale na moich warunkach. Jeśli chcesz wyznać miłość, oto sposoby: czekoladki i romantyczny film w kinie. Taki, na którym ja, dziewczyna, się popłaczę. Wtedy, oczywiście, zapragnę twojego męskiego ramienia, a jak wszystko się uda, to także męskiego czegoś jeszcze".

Język kobiet trudniejszy niż język polski

Ten sposób myślenia mężczyzn obezwładnia. Nie dlatego, że w swoim poczuciu swoich kobiet nie kochają, ale dlatego, że tej narracji zupełnie nie rozumieją. Razem z nakazem okazywania miłości tak a nie inaczej przychodzi w pakiecie zestaw oskarżeń, że niedopełnienie obowiązków w tym zakresie to oznaka niekochania oraz niezwracania uwagi na partnerkę.

Jest taka częsta pułapka, którą znam zarówno z filmów, jak i z życia: wieloletnia partnerka w trakcie rozmowy o miłości zamyka nagle powieki i pyta: "Czy ty w ogóle wiesz, jaki mam kolor oczu?". Odpowiedź, której chciałbym zawsze udzielić (ale zostałem już wytresowany, że to zła odpowiedź), brzmi: "może wiem, a może nie wiem, ale jakie to ma znaczenie?". Czy dowodem na to, że kogoś darzę niechęcią, mogłoby być, że znam jego numer buta?

Tak, wiem, miłość od niechęci różni się znacznie tym, że wobec osoby, którą kocham, powinienem być uważny i zwracać uwagę na jej potrzeby. Ale jakie realne potrzeby odpowiadają za ten repertuar drobnych gestów? A jeśli takowe są, to może usiądźmy i wspólnie zastanówmy się, w jaki sposób mogę te potrzeby zaspokajać metodami, które umiem opanować? Bo całe to zwracanie uwagi na detale wyglądu czy umiejętność udzielenia właściwej odpowiedzi na pytanie "czy wyglądam w tym grubo?" to tak naprawdę wymóg mówienia w języku, na którego lekcje nigdy nie chodziliśmy. I oczywiście moglibyśmy nauczyć się go tak, jak imigranci uczą się języka nowego kraju. Ale zdolności językowe nie każdy ma równie dobre.

Seks raz w roku

Na razie więc sytuacja wygląda tak: mamy tradycyjną miłość. Teologowie i filozofowie nazywają ją różnie, próbują zdefiniować, wyznaczyć jakieś wytyczne. Psychiatrzy mówią o stanie podobnym do chorobowego. Prawnicy uznają za okoliczność łagodzącą podejmowania nieracjonalnych decyzji, a zatem za "afekt", jakiś odmienny stan ducha. Ale przytłaczająca większość kobiet (na co dowodem są produkty kierowane tego dnia do szerokiego odbiorcy) uważa, że miłość jest wtedy, kiedy jest różowo i romantycznie, niezależnie od motywacji. I że jeśli mężczyzna dostosuje się do tej narracji, w nagrodę liczyć może na seks.

Zwiększone zainteresowanie tymże w dniu św. Walentego jest zresztą też charakterystyczne. Obserwujemy je w seksshopach i portalach zakupowych, które w połowie lutego przygotowują zestawienia sprzedaży. To wtedy najlepiej sprzedają się erotyczne gadżety, a pończochy biorą górę nad rajstopami w sklepach z konfekcją. Przypominamy sobie nagle, że do sypialni możemy coś wnieść – dosłownie i w przenośni. Miłość fizyczna to kolejna rzecz, która jakoby wymagała specjalnej oprawy i przygotowania w "tym szczególnym dniu". Stąd pewnie żarty, że "seks uprawiam raz w roku, a cieszę się, bo to już jutro".

W gruncie rzeczy to stara i dobrze znana wszystkim historia: "jeśli coś ma być zrobione dobrze, musi być zrobione po mojemu". Poćwiczmy odwracanie tego scenariusza, przynajmniej jeśli chodzi o sposoby na wyrażanie miłości. Szybko okaże się, że jej dowodem mogą być rzeczy zupełnie błahe i codzienne. A Walentynki odzyskają wtedy należne im miejsce dlatego, że nie będą wiązały się z taką ilością napięcia i walki o spełnienie wyśrubowanych oczekiwań. A ja z tego będę miał tyle, że z wizytą w kinie nie trzeba będzie czekać do marca na mniej różowy repertuar.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta