Blisko ludziStrategia na przetrwanie. Dlaczego w pandemii trwamy w nieudanych związkach?

Strategia na przetrwanie. Dlaczego w pandemii trwamy w nieudanych związkach?

Przez pandemię wiele par tkwi w nieudanych związkach
Przez pandemię wiele par tkwi w nieudanych związkach
Źródło zdjęć: © 123RF
17.04.2021 10:40

- Ludzie nie chcą żyć w pojedynkę w czasie pandemii, bo boją się choroby w samotności, utraty pracy, środków do życia. Godzą się na partnerów, którzy w ich opinii pozostawiają wiele do życzenia, choć mają najważniejszą zaletę: są. Bycie z kimś w związku w trudnych czasach to strategia na przetrwanie - mówi psycholożka Katarzyna Szymańska.

Jak wynika z badań przeprowadzonych w ramach projektu Making Caring Common, 36 proc. Amerykanów - w tym 61 proc. młodych dorosłych i 51 proc. matek z małymi dziećmi - odczuwa "poważną samotność".

Poczucie osamotnienia wzrosło znacząco od wybuchu globalnej pandemii. Twórcy raportu o samotności badali różne jej odmiany. Sprawdzali także, jakie są jej przyczyny oraz próbowali oszacować potencjalnie koszty poczucia osamotnienia, w tym przedwczesną śmierć oraz szeroką gamę poważnych problemów fizycznych i emocjonalnych, w tym depresję, lęk, choroby serca, a także tendencję do nadużywanie narkotyków i wzrost agresji.

Z zebranych danych wynika, że mogą być one ogromne. Podobne skutki pandemii i związanej z nią izolacji najpewniej dotkną całą ludzkość. Psychologowie i psychiatrzy biją na alarm, że koszty psychiczne po koronawirusie mogą być ogromne.

Powrót po latach

Ryszard od żony odszedł pięć lat temu. – Nie było co zbierać. Ona sobie, ja sobie, dwójka dzieci na studiach żyła własnym życiem – opowiada 55-letni bankowiec. – Przez lata doprowadziliśmy do tego, że każde z nas miało swój świat, swoje zainteresowania. Na dodatek Ela nie chciała słyszeć o seksie. Mówiła, że po dzieciach libido jej siadło. A ja myślę, że nigdy nie było wysokie, tylko ona udawała, że takie jest…

Ryszard w czasie służbowego wyjazdu poznał w dworcowym bufecie Katarzynę, młodszą o dziesięć lat nauczycielkę polskiego. Zaiskrzyło. – Po roku zamieszkaliśmy razem, mimo że od początku wiedziałem, że to zły pomysł – opowiada Ryszard.

– Moje relacje z jej nastoletnim synem układały się fatalnie, chłopak był zazdrosny o matkę. Ona zarzucała mi, że źle go traktuję i to ja jestem zazdrosny o jej miłość wobec syna. Pomęczyliśmy się razem jeszcze trzy lata i postanowiliśmy się rozstać. W tym czasie Elżbieta złożyła pozew o rozwód i pierwsza sprawa rozwodowa wypadła dwa tygodnie po tym, jak się wyprowadziłem od mojej byłej już partnerki. Jednak odroczono ją z powodu pandemii. Żona zaproponowała mi wówczas spotkanie i nietypowe rozwiązanie.

– Myślę, że Ela bała się samotności i dlatego dała mi taką propozycję – mówi Ryszard. – Ustaliliśmy niby w żartach, że na czas pandemii mieszkamy razem, żeby w razie czego jedno drugiemu przyniosło szklankę wody. I choć wszystko to, co mnie w niej denerwowało, co mi przeszkadzało widzę teraz ze zdwojoną siłą, mieszkam z nią. Chyba razem nam po prostu raźniej. Elżbieta wycofała na razie pozew o rozwód. Powiedziała, że złoży go ponownie, jak się skończy pandemia. Czujemy się bezpieczniej mając obok siebie drugą osobę w tym nieprzewidywalnym czasie pandemicznym – wyjaśnia Ryszard.

Zdaniem Katarzyny Szymańskiej, ludziom, których wiele łączyło w przeszłości, którzy mają wspólne dzieci, wieloletnią wspólną historię, a którzy nie rozstali się w potwornym poczuciu krzywdy i wzajemnych pretensji, łatwiej jest zejść się po latach.

– Jeśli w związku doszłoby do bolesnej, wielokrotnej zdrady, to zazwyczaj zostają po nim co najwyżej zgliszcza. Nie ma do czego wracać – mówi psycholożka. – Jeśli jednak małżonkowie rozstali się, bo dopadła ich w związku nuda i monotonia, a kiedyś byli szczęśliwi, to jest szansa, że ponownie się sobą zainteresują. Trudno jednak wyrokować, czy taki związek przetrwa. Być może po okresie pandemii okaże się, że stworzyli coś nowego, zbudowali inną jakość, która czyni ich związek na nowo szczęśliwym.

Albo samotna, albo w matni

Oliwia czuje się jak w matni, bo nie wie, co ma zrobić: jest w związku z chłopakiem, który nawet jej specjalnie nie lubi, ale daje jej za to poczucie bliskości, którego braku ona potwornie się boi. Jak dodaje, nie chce być teraz sama.

– Jesteśmy razem od dwóch lat, ale raczej ślubem ten związek się nie skończy – mówi Oliwia, która jest 32-letnią manikiurzystką. – Poznaliśmy się przez znajomych na dyskotece. Nie zakochałam się, ale dobrze się bawiłam. Jednak to za mało, żeby zbudować coś poważnego. Chciałam jednak dać tej relacji szanse, spędzaliśmy dużo czasu razem, trochę podróżowaliśmy wspólnie, nawet pomieszkiwaliśmy u mnie, ale uznałam, że to chyba nie ma sensu. Było mi tym łatwiej, że Arek też nie miewał przy mnie motyli w brzuchu. I wtedy przyszła pandemia.

W drugiej połowie marca 2020 r. wrócili ze wspólnego wyjazdu na Wyspy Kanaryjskie, który wykupili w biurze podróży kilka miesięcy wcześniej po okazyjnej cenie. – Mimo że między nami było tak sobie, zdecydowaliśmy się jechać – wspomina kobieta. – Wróciliśmy prosto na dwutygodniową kwarantannę, którą postanowiliśmy spędzić u mnie, bo Arek mieszkał wtedy z rodzicami, których rzecz jasna nie chciał zakazić.

Oliwia przyznaje, że dwa tygodnie w kawalerce okazały się koszmarem. Nieustanne kłótnie o wszystko, ciche dni, rzadkie momenty normalności. – Czułam się jak złapana w pułapkę – wspomina. – Ale nie mogłam Arka wyrzucić, bo mimo że zachowywał się wobec mnie czasem strasznie, wyzywał mnie od idiotek i histeryczek, musiał dokończyć kwarantannę u mnie. Gdy tylko się skończyła, natychmiast się wyprowadził. Ulżyło mi. Czułam się, jak bym zrzuciła z pleców 30-kilogramowy worek z kamieniami.

- Jednak ulga trwała trzy dni, bo czwartego tęskniłam za Arkiem jak szalona, siedząc sama w pustym mieszkaniu. Przynajmniej jak Arek się na mnie darł, to wiedziałam, że kogoś denerwuję. I choć wiedziałam, że z drugiej strony jestem narażona na jego agresję, niechęć i że mam poczucie, że on to mnie nawet nie lubi, panicznie nie chciałam być sama.

- W sytuacji zagrożenia, a taką z pewnością jest okres pandemii, ludzie potrzebują wzajemnego wsparcia, ciepła i bliskości znacznie intensywniej niż w czasach, gdy nie czują zagrożenia – mówi psycholożka Katarzyna Szymańska.

– Stan pandemii to nie tylko moment, w którym wiele osób ma poczucie, że ich zdrowie i życie jest zagrożone z powodu groźnego nowego wirusa. To także wszechogarniające poczucie niepewności, które dotyczy tego, co się wydarzy jutro, za tydzień czy pół roku. Ta wielka niewiadoma jest łatwiejsza do dźwigania razem niż w pojedynkę. Do tego dochodzi lęk o byt, czyli o to, czy utrzyma się pracę, czy będzie z czego zapłacić rachunki, czy w sytuacji zagrożenia będzie na kogo liczyć. Zresztą to nic nowego; ludzie od zarania dziejów łączą się w pary, tworzą rodziny, bo szansa na przeżycie jest większa, gdy jest się razem. I nie chodzi tylko o przeżycie w znaczeniu fizycznym, ale także, co ma niebagatelne znaczenie, o przeżycie psychiczne, czyli zapewnienie psychice przynajmniej względnego poczucia bezpieczeństwa - podsumowuje ekspertka.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta