To nie od żarcia się tyje
Odchudzamy się dla zdrowia, pięknej sylwetki i... lepszego życia? Ile z nas powiedziało sobie: „Jak schudnę, to wtedy będę szczęśliwa, znajdę męża, lepszą pracę, nowych przyjaciół”. Dlaczego więc nie chudniemy? Co powstrzymuje nas od realizacji marzeń? O tym rozmawiamy z psycholog Elżbietą Zubrzycką.
Odchudzamy się dla zdrowia, pięknej sylwetki i... lepszego życia? Ile z nas powiedziało sobie: „Jak schudnę, to wtedy będę szczęśliwa, znajdę męża, lepszą pracę, nowych przyjaciół”. Dlaczego więc nie chudniemy? Co powstrzymuje nas od realizacji marzeń? O tym rozmawiamy z Elżbietą Zubrzycką, psycholog, prezes Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego, która prowadziła pierwsze w Polsce terapie grupowe dla osób otyłych.
- Przestaliśmy odróżniać otyłość od nadwagi, i wszystko co nie mieści się w granicach norm narzucanych przez media uznawane jest za grubość. Nieważne czy chodzi stan już chorobowy czy kilka zbędnych fałdek.
- Nie wiem czy kiedykolwiek odróżnialiśmy te dwa terminy. Bo czy to taka wielka różnica? Są osoby u których te nadprogramowe kilogramy rozłożone są proporcjonalnie i tej nadwagi tak nie widać. Chodzi o to jak człowiek jest skonstruowany. Pod tym względem na pewno się różnimy, nie istnieje jeden zdrowy wzorzec.
Minęło 20 lat od czasu, kiedy dokładnie przeczytałam całą dostępną wtedy literaturę na temat przyczyn otyłości w ramach swojej pracy. I wciąż nie zaleziono panaceum na tę przypadłość, otyłych jest coraz więcej na świecie. Więcej może mówi się teraz o niewłaściwych bakteriach w jelitach albo o genach, które dają nam predyspozycje do otyłości, co sprawia, że jest to niezwiązane z naszą silną wolą. Jednak mechanizmy jedzenia się nie zmieniły. Mam wrażenie, że wzrasta tylko nasza bezradność wobec tego zjawiska. A moim marzeniem jest znaleźć ten pstryczek-elektryczek w naszych głowach, który sprawia, że człowiek przełącza się na różne tryby i albo je tyle ile trzeba albo za dużo. To wciąż jest poza naszą kontrolą.
- Radziła pani kiedyś osobom otyłym, żeby przede wszystkim polubiły siebie i przestały odkładać swoje życie nieustannie na potem, kiedy w końcu osiągną wymarzoną sylwetkę. Bo przecież nie możemy wszyscy wyglądać jednakowo.
- Jako biolog z wykształcenia jestem wręcz przekonana, że jako społeczeństwo musimy się różnić. Jak będą wielkie susze i zabraknie jedzenia to przeżyją ci, którzy mają trochę więcej tłuszczu. A jeżeli trzeba uciekać z jakiegoś obszaru z namiotem i dzieckiem pod pachą to pewnie przeżyją ci, którzy są innej konstrukcji ciała. I na koniec rasa ludzka przetrwa. Trzeba być przystosowanym do różnych okoliczności, które mogą się zdarzyć. Dlatego nie może istnieć jeden wzorzec idealnego piękna. A statystyki są niejednoznaczne i pokazują, że osoby z nadwagą czy otyłością niekoniecznie muszą żyć krótko i ciężko chorować. Najlepszym przykładem zaprzeczającym statystykom jest moja rodzina. Moja babcia musiała siedzieć na dwóch zydlach, bo na jednym się nie mieściła, nie uprawiała sportu, jadała pierogi ze skwarkami polane śmietaną. I dożyła 99 lat w najlepszym zdrowiu. Umarła, bo się znudziła życiem. Każdy organizm indywidualnie reaguje na otyłość. Niektóre dają sygnał, że jest im za ciężko, a inne świetnie sobie z tym
radzą.
- Nasz organizm może sobie radzić, ale nasza głowa, psychika... Jak poradzić sobie z tym co widzimy w lustrze?
- To także wina naszej kultury. Zawsze można pojechać do krajów arabskich i tam być najpiękniejszą, zamiast męczyć się tutaj i ciągle odchudzać (śmiech). Dobrze jest czytać jednak inne statystyki. Na przykład, że tak naprawdę dla mężczyzn u kobiet najważniejsze są proporcje między biodrami a talią. Jeśli są odpowiednie, to waga nie ma znaczenia, jest się atrakcyjną. Ponieważ w psychice mężczyzn zakodowane jest, że kobieta o kobiecych kształtach zapewnia, jak to się pięknie określa, reprodukcję.
- Zawsze się zastanawiam czy to naprawdę przechodzi im przez głowę, kiedy patrzą na kobiece biodra...
- Świadomie nic im takiego nie przychodzi na myśl. Ale są całe rzesze mężczyzn, którzy deklarują, że lubią szczupłe kobiety, ale jakoś wiążą się z tymi okrągłymi. Mają kulturowo wbite do głowy co ma się im podobać, tylko, że ich serce lgnie do kobiecości, okrągłości, ciepła, miękkości.
- I większość kobiet właśnie taki typ urody reprezentuje. A jednak takie osoby często nie są akceptowane w towarzystwie. Muszą być na każde zawołanie, zawsze dostępne, mieć zawsze dobry humor, bo są tylko na przyczepkę.
- To one tak się czują. Myślę, że towarzystwo tego nie wymaga. To raczej otyli i osoby z nadwagą są przekonani, że skoro taką przykrość estetyczną wyrządzają otoczeniu, to muszą to jakoś nadrobić. Więc opowiadają dowcipy, są żywi, radośni. Bierze się to z braku akceptacji. Ludzie generalnie lubią znaleźć sobie jakieś kozły ofiarne, jak kogoś podepczą, to rosną w swoich oczach. Nie lubimy Żydów, czarnych, małych, chudych. Gruby świetnie się sprawdza, bo łatwo go wskazać, na pewno człowiek się nie pomyli. Szczególnie ciężko obrywają tu kobiety. I one te ciosy przyjmują, a nawet same sobie wymierzają. Czasami widzę plakaty, które sobie wieszają na ścianach, na przykład „Żryj pół porcji”. Założenie jest takie, że ktoś, kto jest gruby, to żre. To takie poniżające, czysta autoagresja. Wystarczy przecież, że jemy wciąż tyle samo, ale mniej się ruszamy, zmienia się nasz metabolizm. I przybieramy kilogram rocznie. To niby nic, ale po 10 latach? Albo 16?! Nagle to są trzy rozmiary więcej. Ale nie dlatego, że ktoś żre!
- Takie mamy wyobrażenie o osobach otyłych lub z widoczną nadwagą: że pewnie jedzą bez opamiętania.
- Takie jest założenie i pewnie czasami to prawda. Widzimy nieraz osoby, które jedzą tak łapczywie, że odbierają nam apetyt. Jedzą bez opanowania, brakuje im hamulców. Ale nie trzeba być żarłocznym, żeby tyć. Różnimy się w skłonności do zbierania tłuszczu w sobie, jedni mają szybką przemianę materii, a inni powolną i chociaż nie jedzą dużo, są grubsi. Wtedy stają się przedmiotem drwin ponieważ nie kontrolują siebie. A niezdolność kontroli w zakresie jedzenia jest traktowana w społeczeństwie jak cecha negatywna. Co jest dziwnym zjawiskiem. Bo jeśli ktoś za dużo kupuje, za dużo pije – to jakoś lepiej to tolerujemy. Z niekontrolowanym jedzeniem mamy problem.
- A więc stwierdzamy: jesteśmy grubi. I przechodzimy na dietę, która stanowi test silnej woli, wielką próbę kontroli nad własnym ciałem. Jest jakiś sposób, żeby z takiej próby wyjść zwycięsko?
- Trzeba znaleźć sposób na to, żeby zmieniło się łaknienie i przyjemność z jedzenia. U wielu osób napychanie się jedzeniem przynosi pewną ulgę: zmniejsza uczucie lęku, smutku, pustki. Trzeba znaleźć inny sposób na zmianę naszych stanów emocjonalnych. Poza tym otyłość spełnia czasami rolę ochronną. Mówiąc najprościej: dla wielu osób to, czego najbardziej chcą, jest także tym, czego najbardziej się boją. Wobec tego rozwiązaniem jest sytuacja „mogłabym, gdybym była szczupła”. Ale nie jestem. Gdybym zeszczuplała, znalazłabym mężczyznę moich marzeń. Ale gdzieś w środku boję się, że nawet gdybym zeszczuplała to i tak nikt mnie nie pokocha. To po co mam to sprawdzać? A tak mogę sobie myśleć: jestem bardzo warta kochania, tylko trochę za gruba. Inny przykład. Powiedzmy, że kobieta bardzo chce mieć dziecko, ale boi się zajść w ciążę, z jakichś powodów obawia się, że nie będzie dobrą matką. Lekarz mówi, że dopóki nie schudnie, nie może zajść w ciążę. „Ależ ja się strasznie staram schudnąć. Tylko jakoś nie mogę...”
Takich przykładów można by mnożyć.
Poza tym niektórym ludziom wydaje się, że jak są grubi, to są silni i przez to zyskają szacunek. Mówi się: postawny mężczyzna. Duża kobieta. Tylko ta kobieta czasami po prostu boi się być mała. Bo jako mała była bita i poszturchiwana. Teraz jest duża i już nikt tego nie zrobi.
Nie wierzę w popularne stwierdzenie, że kiedy w czasie diety schudniemy kilka kilogramów to zyskujemy dodatkową motywację do dalszej pracy nad sobą. Pewnie w niektórych przypadkach tak jest. Ale u tych zatwardziałych w walce z nadwagą osób oznacza to tylko: schudłem, jest dobrze i niedobrze zarazem, bezpieczniej będzie znowu zjeść. Po staremu.
- Czyli sprawdziłem czy potrafię i teraz wracam do poprzednich nawyków żywieniowych?
- Raczej wracam na stare, bezpieczne miejsce. Jeżeli pójdę dalej tą ścieżką, w nowy świat, stanę twarzą w twarz ze swoim lękiem. Pojawią się nowe wyzwania i możliwość realizacji marzeń. Chudnięcie powoduje nasilający się lęk. Wtedy trzeba szybko zjeść.
- Z takimi przypadkami spotykała się pani podczas terapii grupowych dla osób otyłych, które prowadziła pani 20 lat temu?
- Co człowiek to historia. Ale pewne typy obaw powtarzały się. Na przykład kobiety, które żyły w rodzinach przemocowych były przekonane, że tłuszcz chroni przed bólem. Jak ktoś bije, to mniej boli. Tłuszcz stanowił ich płaszcz ochronny. I jak taką panią znów stłucze małżonek, to mniej ją uszkodzi, kości nie połamie... Obserwowałam też przypadki, że kiedy po rozstaniu z przemocowym partnerem znikało zagrożenie biciem, kobieta chudła i utrzymywała wagę. I mówiła: samo mi się schudło. Nie utrzymywała żadnej diety. Po prostu skończyło się nocne zajadanie strachu, bo co będzie, jak mąż znów wróci pijany.
- A było coś co łączyło uczestników, stanowiło wspólny mianownik dla tej grupy?
- Podczas warsztatów, które prowadziłam dla osób otyłych, stwierdziłam, że ludzie ci poruszają się w innym świecie: wstydu, obawy przed ośmieszeniem, w poczuciu bycia gorszym. Chodzimy po tych samych ulicach, jeździmy tymi samymi kolejkami czy autobusami, ale oni zupełnie inaczej się czują – wiecznie zagrożeni odrzuceniem, szyderstwem, poniżeniem. Ukrywają swoje słabości, żyją obok nas.
- Jedzenie może wypełniać nam pustkę, zastępować rozładowanie emocji. Ale czasami traktujemy je jak wroga. Ono nam zagraża, stwarza niebezpieczeństwo. Bo jeszcze przytyjemy...
- U osób z nadwagą jedzenie jest zawsze wrogiem. Jedzenie budzi poczucie winy. Zarazem strach, że zjemy za dużo, że wciąż będziemy chcieli więcej i więcej, że to kolejny dzień, kiedy przesadzimy. Najlepiej wobec tego w ogóle nie jeść.
Osoby jedzące nadmiernie jedzeniem rozwiązują problemy, których nie potrafią rozwiązać wprost. Na przykład „zajadają” konflikt. Miałam ochotę powiedzieć mężowi, co mi się nie podoba, ale się boję, nie umiem. Póki połykam, słowa nie przejdą mi przez gardło, uniknę konfrontacji. Kiedy indziej czuję w sobie wielką pustkę i smutek. Ale jak się najem, jak brzuch się wypełni, to już nie jestem sama, tylko jest nas dwoje: ja i mój brzuch. Układamy się razem na kanapie, oglądamy miłość w telewizji. Z jednej strony mam poczucie winy, a z drugiej ogarnia mnie błogi spokój. A pustka i smutek znikają.
- Jak więc z powodzeniem zgubić nadwagę, odnieść sukces w walce o zdrowie?
- Pierwsza sprawa: zaakceptować siebie w obecnej formie. Gdybyśmy na zawsze już zostali właśnie tacy, to co wtedy? Powiesimy się? Pewnie nie, bo jednak mamy jeszcze jakieś zalety. Dobrze je sobie uświadomić. Trzeba potraktować stan nadwagi jako etap wyjściowy. Może być lepiej, ale to nie znaczy, że teraz jesteśmy do niczego. Nasze silne strony dają nam siłę i nadzieję, natomiast przykrość, złość i niezadowolenie z siebie paraliżują, wywołują poczucie bezradności.
Druga rzecz to pozbycie się obsesji myślenia o jedzeniu. Jak to zrobić? Zająć uwagę i myśli czym innym, i tu dochodzimy do kolejnego zalecenia. Trzecia sprawa: ważne jest wprowadzenie przyjemności do swojego życia – niezwiązanych z jedzeniem. Zaskakujące dla mnie było, że osoby otyłe często nie wiedzą, co lubią, co sprawia im przyjemność, jak czerpać radość z życia. Często żyją na zawołanie innych, spełniają ich potrzeby. Powinny stworzyć przestrzeń wokół siebie. Nazwać to, co mogłoby im sprawić radość i przynieść satysfakcję. Zaangażować się w działania, które do nich pasują, a nie takie, których inni oczekują.
(ma)