Wywiad z Kim Lee – najpopularniejszą polską Drag Queen
Na Zachodzie drag queens są stałym elementem popkultury. Mężczyźni robią sobie misterny makijaż, zakładają bogato zdobione suknie, a w szpilkach poruszają się lekko i zgrabnie. Ich starannie wyreżyserowane występy sceniczne zawsze są widowiskowe.
20.07.2012 | aktual.: 27.08.2018 16:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Niestety w Polsce przebrani panowie wciąż są uważani za dziwaków. Niewiele się o nich mówi, media uparcie milczą. Nieliczne gwiazdy przyznają się, że lubią ich występy. Kilka tygodni temu powszechny zachwyt wzbudziła drag queen, która występowała na ślubie Moniki Jarosińskiej. Czy to ten moment, gdy styl życia drag queens zaczyna być formą sztuki w kraju nad Wisłą?
Na początek ustalmy: jak mogę się do Ciebie zwracać?
Nazywam się Andy i jestem mężczyzną, jednak gdy przeistaczam się w kobietę używam mojego pseudonimu artystycznego – Kim Lee. Więc teraz używaj trybu żeńskiego.
Dobrze. Ile masz sukienek?
Ponad 300! Moja garderoba wygląda jak sklep z ubraniami z drugiej ręki. Do tego sterty biżuterii, peruki, buty, torebki, pióropusze, wachlarze. To zabawne, ale mam tak dużo ubrań i akcesoriów na występy, że musiałam wynająć kawalerkę! Doskonale rozumiem kobiety i wiem, dlaczego kupujecie tak dużo ubrań, a i tak stale narzekacie, że nie macie w co się ubrać. Też tak mam! Te wszystkie elementy muszą do siebie pasować, nie można wyjść w czymś dwa razy…
Jak wyglądała nauka chodzenia w szpilkach?
Na początku koszmarnie bolały mnie łydki! Kobietom ta umiejętność przychodzi naturalnie, wy chodzicie lekko, delikatnie. Mężczyźni nie potrafią seksownie kręcić biodrami, przez co zawsze na początku wyglądają, jakby byli pijani. Utrzymanie równowagi na obcasach to dopiero początek, bo my przecież musimy w nich ruszać się, tańczyć, skakać. Trzeba to tak wytrenować, , by nie myśleć o butach w czasie show. A one są strasznie niewygodne, więc stopy bolą! Podziwiam kobiety, które chodzą wyłącznie w szpilkach.
Ile zajmuje ci przygotowanie się do występu?
Zwykle wystarczają mi trzy godziny. Maluję paznokcie, robię dokładny makijaż. Podkładem i pudrem tuszuję męskie rysy twarzy, zarys szczęki, ślady zarostu. Potem nakładam cienie do powiek, róż, brokat. To ciężka praca! I naprawdę rozumiem, po co kobietom pękające w szwach kosmetyczki i dlaczego spędzają tyle czasu przed lustrem. Najtrudniejsze jest skompletowanie wszystkiego ze sobą – dopilnowanie, by buty pasowały do sukni, kolor koronki komponował się z podwiązką, wachlarzem i cekinami, które obszywają pióropusz… Uff! Na wieczorny występ zawsze przychodzę z potężną walizką, wieszakiem z ubraniami w pokrowcu i kuferkiem z kosmetykami. Na każde show przygotowuję około siedmiu stylizacji. Strasznie to wszystko ciężkie! Zwłaszcza bogato zdobione, pełne falban i warstw materiału stroje barokowe dużo ważą. Ale tłumaczę sobie, że dzięki dźwiganiu tych akcesoriów mam godną pozazdroszczenia figurę i świetną kondycję.
Które występy lubisz najbardziej?
Uwielbiam wieczory panieńskie! Dziewczyny piszczą, śpiewają, tańczą, chichoczą, świetnie się bawią. Po skończeniu show siadamy z drinkami w dłoniach i plotkujemy o butach, spódnicach, lakierach do paznokci i oczywiście temat numer jeden - o facetach. Jest mnóstwo żartów, zwierzeń i anegdot. Tylko kobiety potrafią przekrzykiwać się w wyznaniach co jej facet zrobił, porównywać doświadczenia, opowiadać w nieskończoność o bieliźnie i szpilkach i zaśmiewać się przy tym wszystkim do łez. Bywa, że w czasie takich wieczorów robię szybkie transformacje i mężczyzn obecnych na sali przebieram za kobiety. Strasznie dużo frajdy mają z tego i uczestnicy, i obserwatorzy. Cudownie radosne chwile.
Kim Lee, od czego zaczęła się twoja fascynacja drag queens?
Kolega zorganizował bal przebierańców z okazji Halloween. Przygotowałam z tej okazji dwie stylizacje. Najpierw udawałam Azjatkę, założyłam ludowy strój i niezdarnie się wymalowałam. W trakcie wieczoru przebrałam się w balową suknię z ogromnymi bufami na ramionach i udawałam europejską damę. To było zabawne, ponieważ nie wiedziałam gdzie kupić szpilki, więc założyłam zwykłe kapcie. Z perspektywy czasu mogę śmiało ocenić, że ta balowa suknia była obrzydliwa i dziś na pewno bym jej nie założyła! Ale wtedy wydawało mi się, że wyglądam szałowo. Później właściciel jednego z warszawskich nocnych klubów przeglądał zdjęcia z tamtej imprezy i bardzo spodobał mu się mój kostium. Zaproponował mi, żebym występowała w jego lokalu przebrana za kobietę. Początki były dla mnie bardzo krępujące. Byłam zagubiona. Uważałam, że założenie damskiego stanika jest szczytem perwersji, a ja przecież nie jestem zboczeńcem. Powoli zaczęłam przełamywać tremę.
Opowiedz o pierwszych występach…
Zaczynałam dziesięć lat temu. Debiut sceniczny był ciężki! Brak doświadczenia, onieśmielenie, wstyd są straszną mieszanką. Bardzo źle się czułam. Nie potrafiłam jeszcze robić profesjonalnego makijażu, miałam problem ze zdobyciem strojów i dodatków. Wyszłam na scenę przestraszona, byłam w końcu amatorką. Bardzo zaskoczyła mnie entuzjastyczna reakcja widowni, goście bawili się świetnie, śpiewali, tańczyli, krzyczeli. I to dało mi dużo energii. Występy stały się moją pasją, radością, wszystkim tym, co kocham. Z czasem zaczęłam podchodzić do nich bardzo profesjonalnie. Bycie drag queen już nie jest tylko barwnym hobby, stało się pracą. Makijaż, suknia, dodatki to po prostu rodzaj kostiumu teatralnego, a ja jestem aktorką w pięknym spektaklu o najseksowniejszej z kobiet. Od momentu debiutu występuję regularnie, mam wierną widownię, która dokładnie rejestruje wszelkie szczegóły widowiska. Wielkimi krokami nadchodzi jubileusz mojej pracy artystycznej – kiedy to zleciało?!
Wspomniałaś, że wstydziłaś się początkowych występów. Czy spotykały cię jakieś nieprzyjemności?
Najgorzej zachowywali się internauci. Anonimowe osoby wrogo nastawione do świata, ukryte za IP komputera, wylewały gorycz i złość na forach internetowych. W wulgarny sposób komentowały moje zajęcie. Jest grupa mężczyzn, którzy mają problem z tolerancją i akceptacją inności. Dotyczy to zwłaszcza gejów. Według nich drag queen psują wizerunek homoseksualistów. To oczywiście nieprawda, ponieważ nie można mylić transwestyty z drag queen. Co więcej, nie wszystkie Królowe Nocy – jak się nas określa – są homoseksualne, zdarzają się także mężczyźni heteroseksualni, którzy cenią sobie występy sceniczne w stroju kobiety. Wydaje mi się, że problemem jest komunikacja i edukacja – zauważ, jak mało mówi się o aktywnościach odbiegających od stereotypów, o seksualności. Z kolei kobiety mają bardzo pozytywne nastawienie – są ciepłe, przyjazne, wspaniałe!
Czyżby bycie drag queen w Polsce było tabu?
Myślę, że tak. Ludzie wolą ignorować nas, udawać, że ich to nie dotyczy. Nie lubią konfrontować się z niekonwencjonalnymi zachowaniami „dziwaków”. Dlatego jeśli ten temat wypływa, mówi się o nas z łagodną pobłażliwością. Problem pojawiłby się, gdyby to sąsiad, kuzyn, wujek lub syn okazali się być drag queen. A o uwagi w rodzaju „zboczeniec!”, „dewiant”, „chodzi w damskich majtkach!”, „dziwoląg!”, „chory psychicznie” – bardzo łatwo. Droga od ekscentryka do persona non grata jest bardzo krótka.
Rodzice wiedzą?
Nie, nigdy im o tym nie powiedziałam. Może to tchórzostwo, ale wolę uniknąć sporów, tłumaczenia, że jestem normalna mimo kilkudziesięciu par szpilek w mojej szafie. Dla nich jestem po prostu ich synem, którego kochają. Prawdopodobieństwo ujawnienia mojej tajemnicy jest minimalne, ponieważ nie bywają w klubach, w których występuję, a na wszelkie akcesoria niezbędne do show wynajęłam osobne mieszkanie. Żadna z moich koleżanek nie mówi otwarcie o byciu drag queen. Nie chcemy przez całe życie walczyć, a jeśli tylko jest taka możliwość, to lepiej uniknąć przykrości. Jednak absolutnie nie jestem outsiderem-pustelnikiem! Mam grupę zaufanych przyjaciół, przyjaźnie nastawionych do świata, dla których w ciągu dnia jestem Andym, a nocą przemieniam się w Kim-Lee. Akceptują mnie dokładnie taką, jaka jestem. Uwielbiam to, co robię. Bycie drag queen jest dla mnie najznakomitszą formą rozrywki, jednak nie chcę edukować ograniczonego światopoglądowo Kowalskiego, że moje występy nie są złe. Szkoda mi na to czasu i energii.
Wygląda na to, że trudno jest być drag queen…
Pewnie jak w przypadku każdego zawodu są jasne i ciemne strony. W Polsce ciężko jest być drag queen z wielu powodów. Bardzo mała liczba klubów gejowskich i gej-friendly, niewielkie zarobki, niekorzystny wizerunek w społeczeństwie są problemem. Wiesz, że w samym Paryżu klubów gejowskich jest ponad 200? A w Warszawie zaledwie pięć. Pensja jest skromna, a wydatki ogromne. Strusie pióra, wielobarwne boa, peruki, wachlarze tylko wydają się być drobnymi dodatkami, a w rzeczywistości kosztują małą fortunę. Do tego dochodzi kwestia braku akceptacji, o której wspomniałam wcześniej. Na szczęście ryzyko ataku fizycznego lub werbalnego na ulicy jest niewielkie, nie wyróżniamy się z tłumu, wyglądamy jak przeciętni mężczyźni. Stroje zakładamy w klubach, a ich goście zawsze mają świadomość, kogo spotkają – w końcu przychodzą na show drag queen!
Absolutna cisza w mediach też nam nie służy, bo ludzie nie wiedzą co o nas myśleć. Bycie drag queen jest artyzmem w czystej postaci. Niestety, Polacy zdają się tego nie zauważać. Dodatkowo mierne polskie komedie i kiepscy kabareciarze pokazują mężczyzn przebranych za kobiety w bardzo złym świetle. Wychodzą takie nieogolone pokraki na scenę lub plan filmu i psują wizerunek drag queens. My nigdy nie dopuściłybyśmy do tego, by pokazać kobietę od złej strony.
Utrzymasz się z bycia drag queen?
Nie, skądże! Show wygląda spektakularnie, jednak wynagrodzenie wystarcza tylko na pokrycie wydatków związanych ze strojami. Na scenie muszę wciąż zaskakiwać, dlatego podczas jednej nocy przebieram się kilkakrotnie. Jeden strój na dwa utwory, potem zmiana. Suknie, buty, kosmetyki są drogie. Koszt wachlarza z piór strusich to minimum 150zł! Dodatkowo w czasie występów sporo się ruszam, przez co cekiny i pióra odpadają, koronki prują się, trzeba to wszystko naprawić. Na szczęście umiem i lubię szyć.
Szycie sprawia ci przyjemność? Jestem w szoku!
Uwielbiam projektować, a następnie tworzyć nowe suknie. Wyszukuję piękne materiały, kolorowe wstążki i tasiemki, delikatne piórka, błyszczące kamyczki i cekiny. Zastanawiam się, co wyczarować z perełek, gdzie przyszyć falbankę. Sprawia mi to mnóstwo radości. Tylko dłonie bolą, bo wciąż się kłuję igłą.
Widać, że kochasz to, co robisz. Powiedz, co ci się najbardziej podoba w byciu drag queen?
Z niczym nie da się porównać reakcji rozbawionej publiczności, ich szerokich uśmiechów, głośnych śpiewów, charakterystycznego błysku w oku świadczącego o czerpaniu przyjemności z moich występów. Do tego dołącza możliwość ciągłych zmian. Tylko jako drag queen co noc jestem inną postacią, z łagodnej gejszy przeistaczam się w ostrą, rockową dziewczynę, a już za chwilę staję się elegancką i wyniosłą damą z dworu Ludwika XVI. Rozbawianie publiczności przynosi mi ogromną satysfakcję. Ludzie są wspaniali i świetnie reagują.
Skąd czerpiesz inspiracje do swoich występów?
Moją specjalnością są wieczory tematyczne. Nie mogę ciągle powtarzać tych samych występów, bo klienci szybko by się znudzili, muszę ich zaskakiwać. Przykładowe widowiska to wieczór francuski, azjatycki, arabski, meksykański, dyskotekowy, bajkowy, z kolędami, o blondynkach. Również przygotowuję wieczory w całości dedykowane znanym i lubianym piosenkarkom, wtedy występuję jako Violetta Villas, Hanna Banaszak, Beata Kozidrak, Kayah, a nawet Kora. Inspirują mnie książki, czego efektem jest choćby show „Mały Książę”, a także muzyka, filmy, internet. Gdy chcę zaprezentować na scenie nową postać, muszę ją poczuć całą sobą. Zbieram wówczas ciekawostki na temat tej kobiety, oglądam filmy, słucham piosenek, szperam w sieci. Każdy element stylizacji musi być dopięty na ostatni guzik, nawet ruszam się wtedy podobnie!
Śpiewasz sama, czy korzystasz z playbacku?
Prawdziwa drag queen nigdy nie śpiewa sama! Jesteśmy artystkami, jednak zdajemy sobie sprawę z naszych ograniczeń, jakim jest na przykład głos. Nie chcemy fałszować i parodiować piosenkarek. Naszym celem jest pokazanie istoty kobiecego piękna, dlatego tak dużą rolę przykładamy do wyglądu. Śpiewanie zostawiamy profesjonalistkom. Do muzyki przygotowujemy układ taneczny i korzystamy z playbacku. Tak jest lepiej.
Kto jest Twoją ulubioną gwiazdą?
Walijska piosenkarka Shirley Bassey jest według mnie supergwiazdą. Piękna, elegancka, z głosem jak dzwon! Znakiem rozpoznawczym jej utworów są ogromne emocje, a dla mnie właśnie to jest najważniejsze. Piosenka musi poruszać, wzbudzać ekscytację, mieć swoją historię dlatego Shirley jest niekwestionowaną mistrzynią. Spośród naszych rodzimych wokalistek cenię zwłaszcza charyzmatyczną Korę i legendę polskiej muzyki – Violettę Villas. W przypadku obu pań wyraźny styl, nieco ekscentryczny, idzie w parze z magnetyzującym głosem. Z kolei nie przepadam za Madonną i Lady Gagą. Owszem, łatwo naśladować ich ubiór sceniczny i występy, jednak preferuję klasę, jaką prezentowały sobą piosenkarki z nieco starszego pokolenia.
Ukochane programy i filmy telewizyjne?
Oczywiście na pierwszym miejscu stawiam zawsze „Być jak Drag Queen”! Jest to jedyny program, w którym można podglądać konkurujące ze sobą drag queens. Dziewczyny walczą o tytuł najpiękniejszej, a nad wszystkim czuwa RuPal, najsłynniejsza drag queen świata. Ten tytuł nosi nieprzypadkowo, jest idealna! Program dostarcza inspiracji, a sprawiedliwe jury zawsze służy konstruktywnymi uwagami. Cieszę się, że obalany jest mit ordynarnego makijażu. My nie wymachujemy szminką wokół ust, by wyglądać jak clown, a żarty o postukaniu młotkiem w tapetę na twarzy, żeby odpadła, są nietrafione.
Owszem, drag queens mają mocny, przerysowany makijaż, ale musi on wyglądać ładnie. Kolor szminki komponuje się ze strojem. To nie jest cyrk, dlatego ten program mnie tak mocno cieszy. Mam też grupę ważnych dla mnie filmów. Pierwszy z nich to „Priscilla Królowa Pustyni”, który zawsze nastraja mnie optymistycznie. „Klatka dla ptaków” i „Pani Doubtfire” sprawiły, że pokochałam Robina Williamsa – genialny aktor! No i wreszcie wszystkie obrazy z Cher. Wiesz, że Cher powtarza, że coraz więcej czasu zajmuje jej zrobienie się na Cher? Rewelacyjne poczucie humoru! Brakuje mi tylko filmu o życiu znanej drag queen – jeszcze takiego nie nakręcono. A szkoda… Czekam na ten dzień!
Ulubiona część garderoby damskiej to…?
Peruka, ponieważ w jednej chwili można zmienić swój wygląd. To jedyny przypadek, gdy potrzeba tylko pięciu minut, by stać się Lizą Minnelli! Włosy są najpiękniejszym atrybutem pań, kwintesencją kobiecości. Na drugim miejscu stawiam buty. Wciąż mam ich za mało. Doskonale rozumiem rozterki kobiece i problemy ze zbyt niskim obcasem, ze zbyt wysokim, nie tym odcieniem koloru, co trzeba…
Największe marzenie…
Mały teatr, a w nim zespół drag queens dających co wieczór występy kabaretowe. Uwielbiam burleskę, dlatego marzę o własnej, polskiej rewii. Dziewczyny miałyby do dyspozycji dużą, świetnie zaopatrzoną garderobę, a ich występy byłyby pieczołowicie wyreżyserowane. Niestety, zdaję sobie sprawę, że są to gigantyczne koszty, więc marzenia na razie muszą poczekać.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę ci, byś w niedalekiej przyszłości została właścicielką prężnie działającego teatru rewiowego!
Rozmawiała Anna Dydo