Blisko ludzi"Żyjemy jak w kolonii na Marsie". Za progiem domu zakładają maski

"Żyjemy jak w kolonii na Marsie". Za progiem domu zakładają maski

"Żyjemy jak w kolonii na Marsie". Za progiem domu zakładają maski
Źródło zdjęć: © iStock.com
Lidia Pustelnik
03.02.2018 16:31, aktualizacja: 03.02.2018 20:05

– Nie wychodzimy z domu. A jeśli już musimy, zakładamy maski – mówi trzydziestoletni Michał. Razem z żoną Agnieszką od kilku lat żyją w swoim mieszkaniu w Krakowie jak w bańce. Na zewnątrz szaleje smog, ale w ich domu powietrze jest czyste jak w lesie.

Nowa emigracja wewnętrzna
Michał i jego żona mieszkają w kamienicy w centrum Krakowa. Czteropiętrowy budynek z zaniedbanym ogródkiem, rozbity domofon, ale wewnątrz ich ogromnego mieszkania nieskazitelna biel, drewniane blaty i mnóstwo grafik wykonanych przez Agnieszkę. – Mamy trzy oczyszczacze powietrza. Jeden w sypialni, jeden w salonie-pracowni i jeden w kuchni. Walczymy o zdrowie – mówi Michał. Podobne oczyszczacze ma wielu ich znajomych. Niektórych sami namówili do kupna.

– Żyjemy jak w bańce. Czasami wcale nie wychodzimy. Moja żona ostatnio była chora, więc lekarz zakazał jej wychodzić na zewnątrz. Ja pracuję i uczę się od rana do wieczora, też w domu. Na zakupy chodzę w maseczce – opowiada mężczyzna.

– To trochę postapokaliptyczne – Michał dodaje po chwili. – Żeby wyjść na zewnątrz, muszę założyć jakąś maskę, by powietrze mi nie szkodziło. Jak w grze komputerowej, w której na pasku odmierza mi się dozwolony czas pobytu na tym powietrzu, którego nie mogę przekroczyć, by nie powstała długotrwała szkoda na zdrowiu – ocenia. Bezpiecznie jest dopiero za progiem ich domu. Może zdjąć maskę, a urządzenia mówią mu, że środowisko jest czyste, nic nie próbuje go zabić. Razem z żoną stworzyli sobie przyjazny kawałek rzeczywistości.

Obraz
© Archiwum prywatne

Michał do Krakowa przyjechał na studia z pobliskiej miejscowości. Skończył je, nauczył się języków, ma międzynarodowe osiągnięcia w swojej dziedzinie. W mieszkaniu jego i Agnieszki nie ma telewizora. Nie czytają gazet, nie przeglądają portali informacyjnych. Nie mają pojęcia, że ktoś taki jak Konstanty Radziwiłł uznał swego czasu smog za "problem teoretyczny". Nie wiedzą też, że w parku Jordana wkrótce stanie instalacja artystyczna, oczyszczająca powietrze.

Mikrooczyszczanie daje bowiem możliwość odcięcia się od otaczającej, problematycznej rzeczywistości. To rodzaj emigracji wewnętrznej, która w naszych czasach przybrała wymiar ekologiczny. Gdybyśmy byli w stanie wyhodować sobie w mieszkaniu Puszczę Białowieską, wielu pewnie chętnie zapomniałoby o tym, że ktoś tam na zewnątrz usilnie ją wycina. A tak przynajmniej możemy sobie stworzyć bańkę z czystym powietrzem i nie pamiętać o LexSzyszko, finansowaniu upadających kopalni i o tym, że biedni i tak będą palić w piecach śmieciami, bo inaczej nie przetrwają zimy.

Obraz
© Archiwum prywatne

Mikrooczyszczanie
Swój pierwszy oczyszczacz kupili, zanim jeszcze Krakowski Alarm Smogowy zaczął uświadamiać mieszkańców królewskiego miasta, że to, co tak ładnie snuje się wokół Wawelu, to nie mgła, ale toksyczne opary, które sprawiają, że co roku tysiące osób ma problemy ze zdrowiem. Wówczas, ponad dwa lata temu, nie było jeszcze na rynku tak dużego wyboru urządzeń. Młode małżeństwo zdecydowało się na oczyszczacz za 2,5 tys. złotych. Drogi, ale technologicznie zaawansowany - Michał wyjaśnia, że filtry w tym urządzeniu wymienia się raz na 10 lat.

Zakupione pudełko filtrowało powietrze 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, ale to im nie wystarczało. – Przez pierwszy rok wcale nie mieliśmy pewności, czy to działa, bo smogu i szkodliwych cząsteczek nie widać ani nie czuć – wyjaśnia mężczyzna. Dlatego zdecydowali się na kolejne, tańsze oczyszczacze chińskiej firmy, każdy za około 800 zł. Trzeba wymieniać w nich filtry co 3 miesiące, ale mają wbudowany pomiar jakości powietrza. Każdy filtr, który sprowadzają z Chin, kosztuje około 200 złotych.

– Teraz w kuchni mamy stężenie jedenaście mikrogramów na metr sześcienny [µg/m3] cząsteczek PM2,5. W pokoju dziewięć – odczytuje dane. – Powietrze jest idealnie czyste. Warunki neutralne dla zdrowia, zalecane przez Światową Organizację Zdrowia, to 10 µg/m3 PM2,5. Takie powietrze jest w lesie i w naszym domu – mówi.

Na stronie Głównego Inspektoratu Środowiska możemy przeczytać, że dopuszczalna dobowa norma pyłu PM10 wynosi 50 µg/m3. – W Polsce nie ma ustawowej normy dla PM2,5 – wyjaśnia Michał. – PM2,5 to cząsteczki do 2,5 mikrograma, które są bardziej szkodliwe, bo wnikają łatwiej w układ krwionośny. Światowa norma PM2,5 to 25 µg/m3 – wylicza. Tak dobrze w Krakowie w okresie między jesienią a wiosną nie ma prawie nigdy. Gdy jest bardzo źle, ich oczyszczacze pracują na zwiększonych obrotach. Wówczas słychać ich cichy szum.

Gdy sytuacja się poprawia, znów działają bezszelestnie, przez cały czas. – To bardzo energooszczędne urządzenia. W trybie cichym oczyszczacz zużywa 5 watów. Zwykła żarówka w ubikacji ma 40 watów – zauważa Michał. W budżecie rodzinnym to koszt niemal niezauważalny.

Kiedy rozmawiamy, za oknem niebo jest przejrzyste, co zimą w Małopolsce nie zdarza się często - silny wiatr rozwiał wszystkie zanieczyszczenia. Jednak kilka dni wcześniej za oknem stężenie PM2,5 wynosiło 150 µg/m3. Ludzie dostawali zadyszki od samego przechodzenia przez ulicę. Wielu nosiło coraz popularniejsze maski lub zanosiło się kaszlem biernych palaczy. Albo, tak jak Michał i Aga, zostało w domu. W swoim mikrooczyszczonym świecie, z dala od katastrofy biologicznej, przez lata lekceważonej przez kolejne polskie rządy.

Obraz
© Archiwum prywatne

Przytulnie jak w kokonie
W latach osiemdziesiątych emigracją wewnętrzną nazywano mechanizm mentalnej ucieczki przed absurdami otaczającego świata. Wprowadzenie stanu wojennego, zapaść gospodarcza, wszechobecna cenzura i groźba długoletniego więzienia za przeciwstawianie się władzy sprawiały, że wielu ludzi, którzy nie mogli lub nie chcieli wyjechać za granicę, tworzyło sobie własny świat w kręgu najbliższej rodziny i przyjaciół, i udawało, że polityka czy warunki społeczno-ekonomiczne ich nie dotyczą. Czasami była to ucieczka w sztukę, innym razem w życie rodzinne lub hobby.

Zjawisko emigracji wewnętrznej występuje we wszystkich społeczeństwach. Nasila się w szczególnie trudnych okresach, gdy rośnie rozczarowanie polityką władzy i piętrzą się problemy, których jednostka sama nie jest w stanie rozwiązać. Naturalne jest to, że wówczas stara się odzyskać poczucie kontroli przynajmniej nad najbliższym otoczeniem. Jedni "rzucą wszystko i pojadą w Bieszczady". Inni odetną się od mediów i internetu. Jeszcze inni oczyszczą sobie powietrze, na przekór pseudonaukowym zapewnieniom, że "dym z polskiego węgla truje".

– Emigracja wewnętrzna często określana jest mianem 'cocooning'. To takie świadome domatorstwo – tłumaczy psycholog Katarzyna Kucewicz. – Polega to na tym, że człowiek większość czasu spędza w czterech ścianach, urządzając sobie świat na swoich warunkach, bez żadnych integracji społecznych albo ograniczając je do minimum. Takie osoby mogą nie chcieć wiedzieć, co dzieje się na świecie. Są skoncentrowan na budowaniu prywatnej przestrzeni, co daje im poczucie relaksu i spokoju – zauważa terapeutka.

Z jednej strony uciekają przed "całym złem tego świata", z drugiej przed nadmiarem bodźców, niepotrzebnym "szumem", który męczy i odrywa od tego, co – szczególnie młodym – wydaje się obecnie najważniejsze: prawdziwych relacji z bliskimi, pasji, dbałości o zdrowie i zwyczajnego poczucia szczęścia. Pokolenie dwudziesto- i trzydziestolatków jest zmęczone wyścigiem szczurów, kryzysami ekonomicznymi, pozornymi przetasowaniami sił politycznych. Mając głębokie poczucie, że nie zmienią świata, a więc tworzą sobie własny, mikroskopijny, w którym problemy takie jak zanieczyszczenie powietrza, można łatwo rozwiązać.

Psycholog zauważa, że z punktu widzenia podtrzymywania relacji z innymi, to fatalna decyzja. Trudno o wprowadzanie sensownych zmian społecznych, kiedy coraz więcej osób z młodego pokolenia ma poczucie braku wpływu na otaczającą rzeczywistość. Z drugiej strony nie można krytykować kogoś za to, że robi co może, by szczęśliwie żyć. Mikrooczyszczanie jest tylko jednym z drobnych sygnałów, wskazujących na pogłębiający się kryzys społeczeństwa obywatelskiego. Teraz politycy i aktywiści muszą znaleźć sposób na przekonanie młodych, że ich zaangażowanie w bieżące sprawy może doprowadzić do poprawy jakości życia w Polsce. Na razie idzie im nie najlepiej.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (262)
Zobacz także