Blisko ludziŚciana miłości i smutku. Kim była Tola Turska?

Ściana miłości i smutku. Kim była Tola Turska?

Kiedy w 1944 roku aresztowało ją Gestapo, miała zaledwie 19 lat. Nie zrobiła nic złego, ciężko pracowała, chciała po prostu przetrwać wojnę. Jedyną jej „przewiną” była miłość do Lolka, który działał w ruchu oporu.

Ściana miłości i smutku. Kim była Tola Turska?
Źródło zdjęć: © NSDOK der Stadt in Koln

03.01.2014 | aktual.: 03.01.2014 22:28

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kiedy w 1944 roku aresztowało ją Gestapo, miała zaledwie 19 lat. Nie zrobiła nic złego, ciężko pracowała, chciała po prostu przetrwać wojnę. Jedyną jej „przewiną” była miłość do Lolka, który działał w ruchu oporu. Została osadzona w więzieniu w niemieckiej Kolonii, w ciasnej izolatce, bez kontaktu z bliskimi, rodziną, bez nadziei. Jedynym sposobem na to, by przekazać jakąkolwiek wiadomość, choćby po śmierci, było wykonanie graffiti na ścianie celi nr 4.

Tola Turska została całkowicie odizolowana od świata zewnętrznego. Jedynymi ludźmi, z którymi miała kontakt, byli odnoszący się do niej z pogardą więzienni strażnicy. Czasami wzywano ją na wielogodzinne przesłuchania. Torturowano ją i bito. W czasie jednej z takich sesji straciła dwa zęby.

Już pierwszego dnia zauważyła, że na ścianach celi znajdowały się setki napisów autorstwa innych więźniów. Były wykonane wszystkim, czym się dało: ołówkiem, kredą, czasem nawet szminką. Inni próbowali uwiecznić swoją wiadomość za pomocą gwoździ, śrub, a nawet własnych paznokci. Te informacje są teraz jednym z najbardziej przerażających świadectw nazistowskiego terroru.

Również Tola postanowiła pozostawić po sobie ślad. Za pomocą gwoździa wyryła napis w ścianie. Podpisała się pełnym imieniem i nazwiskiem: Turska Teofila. „Lolek, przez twoją miłość cierpię tutaj” – napisała.

Ta przerażająca wiadomość, te kilka słów, to najlepsze świadectwo tego, jaki los spotykał osoby przetrzymywane w nazistowskich więzieniach. Desperacja, miłość, gniew, rozpacz – tylko tyle im zostało.

Zwykła dziewczyna

Tola urodziła się w 1924 roku w Barnowiczach. Kiedy zaczęła się II wojna światowa, miała zaledwie 15 lat. W 1942 roku została aresztowana podczas łapanki w Warszawie. Wywieziono ją w głąb Niemiec na przymusowe roboty. Pracowała w fabryce na tokarce, jednak przytrafił jej się groźny wypadek. Od tego czasu została zatrudniona jako tłumaczka. Niczym nie zawiniła, nie działała w ruchu oporu. Chciała po prostu przetrwać wojnę.

Jej chłopak, Leopold Kędzierski zwany Lolkiem, był przystojnym żołnierzem. Nie przyglądał się biernie temu, co robią Niemcy. Aktywnie działał w ruchu oporu. Niestety, na początku 1944 roku został złapany i aresztowany.

Przeszukując jego mieszkanie, funkcjonariusze Gestapo natknęli się na zdjęcie młodej, pięknej brunetki. Szybko ją zidentyfikowano. To Tola Turska.

Dziewczyna została aresztowana 5 maja 1944 roku. Najpierw przetrzymywano ją w specjalnym mieszkaniu Gestapo, które służyło do przesłuchań. Dnie i noce była nękana i torturowana. Gestapo chciało wiedzieć wszystko o komórce ruchu oporu, w której działał Lolek. Ona jednak nie miała nic do przekazania.

W końcu przeniesiono ją do więzienia, które znajdowało się w Kolonii na Appellhofplatz. Przez wiele tygodni przetrzymywano ją w celi nr 4, którą od świata odgradzały wielkie, drewniane drzwi. Światło dzienne dochodziło jedynie z malutkiego, zakratowanego okienka na szczycie jednej ze ścian. Potem przeniesiono ją do pomieszczenia, gdzie na paru metrach przebywała razem z kilkunastoma innymi kobietami.

Złamać człowieka

„Lolek, przez twoją miłość cierpię tutaj” – to dramatyczne słowa, które dają do myślenia. Dlaczego kobieta, która kochała swojego chłopaka, w ostatniej wiadomości do niego wyrażała nie miłość, a pretensje? Można tylko wyobrazić sobie, jak opłakany był jej stan fizyczny i psychiczny.

Funkcjonariusze Gestapo, tajnej policji utworzonej w nazistowskich Niemczech, osiągnęli mistrzostwo w katowaniu więźniów i niszczeniu w nich wiary we wszystko, co dobrze. Potrafili nastawić przeciwko sobie najbliższych współpracowników, a nawet członków rodziny czy zakochanych. Mało kto zachowywał zimną krew w warunkach, które naziści fundowali więźniom.

Pamięć o tych czasach jest pielęgnowana w Centrum Dokumentacji Nazizmu miasta Kolonia. Pracownicy tej instytucji robią wszystko, żeby nie zapomniano o tym, co działo się w trakcie II wojny światowej. Muzeum znajduje się w budynku dawnego więzienia. Do dziś można oglądać tam tysiące napisów pozostawionych przez więźniów w celach. Pracownicy dokładnie spisali wspomnienia osób, które przetrwały. Dzięki temu, choć ostatni świadkowie wojny powoli odchodzą z tego świata, zachowały się ich wspomnienia.

Funkcjonariusze Gestapo mieli dwa sposoby na przetrzymywanie więźniów. Niektórych, tak jak Tolę, zamykano w izolatkach. Bez kontaktu ze światem zewnętrznym człowiek z czasem zaczynał odchodzić od zmysłów. Jednak większość więźniów trzymano w ciasnych, przepełnionych celach. „Czasami siedzieliśmy nawet w 23, 24 osoby”, wspomina były więzień, Hans Weinsheimer. „Byliśmy w celi we trzech, nagle drzwi się otwierały i wchodziła wielka grupa. Spaliśmy na podłodze. Siedziałem, robiłem rozkrok, ktoś siadał między moimi nogami. I tak następny, i następny”.

Niektórzy byli więźniowie wspominają, że w jednej małej celi mogło przebywać nawet 40 osób. Można tylko wyobrazić sobie, jak ciężko w takich warunkach zadbać o higienę. Szczególnie że do umywalni można było wyjść tylko rano i wieczorem.

„Z celi dobiegał dziwny smród. Wkrótce zauważyłam źródło. W rogu, zaraz przy drzwiach, stało wiadro, do którego ludzie załatwiali swoje potrzeby”, wspomina były więzień Leo Schwering. „W ciągu dnia nikomu nie wolno było wychodzić, nawet jeżeli ktoś źle się poczuł. Prawdę mówiąc, z początku to wiadro wywoływało we mnie obrzydzenie. Ale wieczorem nie miałem już wyboru, musiałem z niego skorzystać. To było ogromne upokorzenie, chociaż inni więźniowie starali się jak najbardziej odsunąć i uszanować resztki mojej prywatności”.

Więźniowie dostawali trzy ubogie posiłki dziennie. Na śniadanie dwie kromki razowego chleba, na obiad rozwodnioną zupę z różnych warzyw. „Jeżeli mieliśmy szczęście, było w niej trochę makaronu, czasem nawet ziemniaki, zawsze rozgotowane”, wspomina była więźniarka Stefania Balcerzak. Więźniom podawano też czarną kawę.

Najgorsze były jednak tortury. Byli więźniowie wspominają, że z celi często słyszeli krzyki i jęki współtowarzyszy niedoli. Jean Julich wspomina swoje cierpienia: „Wyciągnięto mnie z celi i prowadzono do piwnicy po schodach. Oficer zadrwił: założę się, że jesteś niewinna, tak jak wszyscy. Stwierdziłam, że owszem, nie wiem, dlaczego tu jestem. Nagle kopnął mnie, stoczyłam się ze schodów. Wtedy zobaczyłam, że ktoś myje mężczyznę, który siedział obok mnie. Był cały we krwi”.

W więzieniu, szczególnie w styczniu 1945 roku, regularnie odbywały się egzekucje. Więźniów rozstrzeliwano albo wieszano na specjalnej, przenośnej szubienicy, która mogła zadać śmierć aż siedmiu osobom naraz.

Ściana smutku

Zostawienie wiadomości na ścianie celi było dla wielu więźniów ostatnim sposobem na komunikację z bliskimi. Wierzyli, że po wojnie rodzina odnajdzie ich zapiski. Zostawiali czasem jedynie swoje nazwisko i datę pobytu. Notatki niektórych były jednak bardzo osobiste.

„Mam 18 lat, jestem w ciąży i tak bardzo chciałabym zobaczyć moje pierwsze dziecko. Cóż, to niemożliwe. Muszę umrzeć”, pisała rosyjska więźniarka.

„Wulotsznik żył 21 lat i został powieszony”, brzmi inna dramatyczna notatka.

„Siedzimy tu od sześciu tygodni. Jesteśmy czterema Francuzkami. Dni ciągną się niemiłosiernie. Żyjemy jednak nadzieją, że jeszcze zobaczymy Francję”, pisała jedna z osadzonych.

Bardzo osobistą notatkę napisała pochodząca z Rosji lub z Ukrainy Danilowa Tosja: „Tak bardzo chciałabym być wolna, zobaczyć mojego ukochanego. Spotkać znowu wszystkich przyjaciół i przede wszystkim chłopaka Petera. Pocałować go, tak jak kiedyś. O, kochany, prawdopodobnie nigdy cię już nie zobaczę i nigdy nie dotknę twoich ust! Przepraszam cię za to, że nie jestem w stanie pokonać tych krat i stalowych drzwi!”

Setki, tysiące takich i podobnych notatek do dziś zdobi ściany cel byłego więzienia w Kolonii. To straszliwe świadectwo tego, do jakich zbrodni uciekali się Niemcy podczas wojny.

Trzeba żyć dalej

Toli Turskiej udało się przetrwać. Po kilku miesiącach w więzieniu została przewieziona do obozu koncentracyjnego Ravensbuck. Kiedy został zamknięty, przeniesiono ją do Mauthausen, gdzie doczekała wyzwolenia w maju 1945 roku. Lolek niestety nie przeżył wojny, prawdopodobnie został rozstrzelany przez Gestapo.

Po wojnie Tola wróciła do Polski. Przez wiele lat pracowała jako pielęgniarka. Wyszła za mąż i prowadziła spokojne życie.

W 1991 roku raz jeszcze odwiedziła niemieckie więzienie. Zobaczyła celę, w której spędziła tyle tygodni. Złożyła kwiaty na cześć wszystkich poległych w czasie wojny, w tym ukochanego Lolka. Zmarła w 2002 roku w Sopocie.

Tekst: Sylwia Rost

POLECAMY:

Komentarze (465)