"Uciekają" do bloków z domów pod miastem. "Odwrócenie trendu"
- Codziennie to samo: trasa, korek, nerwy. A jak trzeba było po pracy zawieźć dzieci na zajęcia, to czasem wracaliśmy po 20. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę chcę tak żyć - mówi Gosia. Nie ona jedyna postanowiła przeprowadzić się z przedmieścia bliżej centrum miasta.
Kupno domu z ogródkiem pod miastem było i jest spełnieniem marzeń wielu rodzin. Więcej przestrzeni, cisza, śpiew ptaków, zamiast hałasu tramwajów. Chociaż taki styl życia wciąż cieszy się popularnością, część mieszkańców przedmieść sprzedaje swoje domy i przeprowadza się bliżej centrum - są zniechęceni różnymi aspektami, o których wcześniej nie myśleli.
"Codziennie to samo: trasa, korek, nerwy"
Gosia Majdanowska do niedawna mieszkała z mężem i dwójką dzieci w szeregowcu w jednej z gmin oddalonych o 10 kilometrów od miasta. Dom z ogrodem wydawał się idealny - przestronny salon, miejsce na rowery, cisza i świeże powietrze. Z czasem jednak sielanka zaczęła pękać.
Kupili 120 letni dom. Nie uwierzycie, ile kosztował
- Pewnego dnia usiadłam z kalendarzem i policzyłam, ile godzin spędzam tygodniowo w samochodzie - mówi. - Rano wyjazd z dziećmi do szkoły w centrum miasta, potem stanie w korkach, praca, odbiór dzieci, zajęcia dodatkowe, powrót do domu. Było tak, że połowa mojego dnia to była logistyka - dodaje w rozmowie z Wirtualną Polską.
Wspomina, że początkowo myślała, że to kwestia organizacji. Ale nawet najlepszy plan nie niwelował korków na wjeździe i wyjeździe z miasta. - Codziennie to samo: trasa, korek, nerwy. A jak trzeba było po pracy zawieźć dzieci na zajęcia, to czasem wracaliśmy po 20. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę chcę tak żyć.
Decyzja o przeprowadzce dojrzewała kilka miesięcy. - Zamiast większego domu postanowiliśmy zainwestować w czas. Sprzedaliśmy szeregowca i kupiliśmy mieszkanie bliżej centrum. Nieco mniejsze, ale z tramwajem pod nosem. Teraz do szkoły jedziemy 10 minut, a nie godzinę - mówi Gosia.
"Musiałam obliczać każdą trasę"
Podobne doświadczenie ma Justyna, samotna mama sześcioletniej Leny. Kilka lat temu przeprowadziła się do małego domu na przedmieściach, zachęcona przestrzenią i spokojem.
- Wtedy wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie. Miałam ogród, pies mógł biegać, a ja pracowałam zdalnie, więc dojazdy nie były problemem - opowiada. - Ale potem córka poszła do przedszkola w centrum, zaczęły się zajęcia taneczne, plastyczne, koleżanki z miasta. Nagle okazało się, że bez samochodu się nie da.
Najbardziej męczące były jednak nie same odległości, ale poczucie, że wszystko wymaga planowania. - Musiałam obliczać każdą trasę, bo autobus wieczorem już nie jechał, a wracałyśmy po zmroku. Czasem po prostu odpuszczałam, bo nie chciało mi się spędzać dwóch godzin w aucie tylko po to, żeby dziecko pobawiło się z koleżanką - tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską.
W końcu podjęła decyzję podobną do Gosi. Sprzedała dom i kupiła mieszkanie z dobrą komunikacją. - Teraz mamy tramwaj, wszystko jest blisko. Mogę zabrać córkę na spacer do parku, a potem do kina bez stresu, że utkniemy w korku na obwodnicy. Nie tęsknię za ogrodem, bo zyskałam coś znacznie ważniejszego - więcej czasu - zauważa.
Ekspertka potwierdza: ludzie wracają do miast
Jak mówi Oliwia Walentynowicz, prawniczka i ekspertka ds. nieruchomości, to, co jeszcze kilka lat temu było marzeniem - życie w zielonej enklawie pod miastem - dziś dla wielu stało się symbolem codziennego zmęczenia. Po okresie pandemii, gdy praca i nauka przeniosły się do domów, tysiące Polaków kupowały nieruchomości na obrzeżach. Choć wtedy przedmieścia wydawały się idealnym rozwiązaniem, kiedy pandemia się skończyła, dzieci wróciły do szkół, a dorośli do pracy - sielanka zderzyła się z rzeczywistością korków, dojazdów i godzin spędzonych w aucie.
- We Wrocławiu wyraźnie widać tendencję, że klienci coraz częściej wybierają mieszkania bliżej centrum lub w dobrze skomunikowanych dzielnicach, niż te na bardzo dalekich przedmieściach z mniejszą dostępnością komunikacji miejskiej - oznajmia Walentynowicz. - Myślę, że jest to w pewien sposób odwrócenie trendu, który obserwowaliśmy w czasie pandemii. Wtedy ludzie uciekali z miasta, dziś wracają.
Ekspertka zauważa, że głównym powodem są zmiany w trybie życia. - Po zakończeniu restrykcji związanych z koronawirusem i powrocie do aktywności społecznej wiele osób przekonało się, że coś, co wcześniej było przyjemnością, okazało się utrapieniem. Podam przykład mojej klientki, która sprzedała dom pod Wrocławiem, bo nie dawała rady dowozić dziecka do szkoły muzycznej w centrum. Każdy dzień był ułożony wokół grafiku dojazdów. W końcu powiedziała: dość. Kupiła mieszkanie bliżej centrum, blisko tramwaju. Mówi, że pierwszy raz od lat ma wrażenie, że żyje, a nie tylko dowozi - mówi.
"Czas to też pieniądz"
Według Oliwii Walentynowicz, zmiana mentalności klientów ma realny wpływ na rynek. - Dziś kupujący coraz bardziej cenią komfort codziennego życia: bliskość zieleni, dostępność komunikacji miejskiej, sklepów i przedszkoli. Duże znaczenie mają też nowe linie tramwajowe i inwestycje drogowe, które rozwijają dzielnice dobrze skomunikowane z centrum. Ludzie szukają równowagi - chcą szybkiego dojazdu do pracy, ale i miejsca, gdzie można odpocząć - podkreśla.
Wrocław, jak wiele innych polskich miast, w ostatnich latach dynamicznie się rozrastał. Deweloperzy budowali coraz dalej, bo ziemia w centrum drożała, a popyt na większe metraże rósł. Ale teraz, jak zauważa Walentynowicz, deweloperzy zaczynają planować całe "mikrocentra" - osiedla z własną infrastrukturą, szkołami, sklepami i terenami zielonymi, które oferują wygodę życia bez konieczności rezygnowania z przestrzeni. - To pokazuje, że trend wygodnego życia w mieście jest trwały, a nie chwilowy - dodaje.
Dane rynkowe zdają się to potwierdzać. Według analiz firm monitorujących rynek nieruchomości, na przykładzie samego Wrocławia, w 2024 roku w mieście nad Odrą wzrósł popyt na mieszkania w dzielnicach położonych blisko centrum, takich jak Nadodrze, Śródmieście czy Krzyki. Ceny w tych rejonach są najwyższe w mieście, co świadczy o rosnącym zainteresowaniu. Coraz częściej kupujący rezygnują z większego metrażu na rzecz lokalizacji, bo "czas to też pieniądz".
Mieszkanie bliżej centrum to szybsza sprzedaż
Oliwia Walentynowicz potwierdza, że również inwestorzy zwracają się ku miastu. - Nieruchomości położone w centrum lub w dobrze rozwiniętych dzielnicach są łatwiejsze do wynajęcia i mają większy potencjał wzrostu wartości. Poza tym, w razie potrzeby, szybciej można je sprzedać - tłumaczy ekspertka.
Coraz więcej takich historii słychać także wśród deweloperów. - Zmienia się sposób myślenia o codziennym komforcie - zauważa Wojciech Fabiński, członek zarządu ECO-Classic, firmy z ponad 40 letnim doświadczeniem w branży deweloperskiej. - Wobec wysokich cen mieszkań wzrasta znaczenie jakości otoczenia. Bliskość pracy, szkoły czy parku oznacza więcej wolnego czasu - a to właśnie czas staje się dziś nowym luksusem - podkreśla.
I choć przedmieścia nadal rosną, eksperci nie mają wątpliwości: trend powrotu do miasta będzie się nasilał - bo w świecie, w którym wszystko dzieje się coraz szybciej, najcenniejszą walutą przestaje być przestrzeń. Staje się nią czas - dla nas i bliskich.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.