Blisko ludziEwa Żeromska: nie wymagaj od siebie niemożliwego

Ewa Żeromska: nie wymagaj od siebie niemożliwego

Jakie są największe kompleksy Polek i jak się ich pozbyć? Skąd biorą się nasze problemy w tej sferze? Dlaczego kobiety ciągle się zamartwiają, a wielu panów akceptuje siebie bezkrytycznie? Rozmawiamy o tym z Ewą Żeromską, znaną z mediów psychoterapeutką i doradcą rodzinnym.

Ewa Żeromska: nie wymagaj od siebie niemożliwego
Źródło zdjęć: © Mat. prasowe

19.12.2013 | aktual.: 19.12.2013 16:03

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jakie są największe kompleksy Polek i jak się ich pozbyć? Skąd biorą się nasze problemy w tej sferze? Dlaczego kobiety ciągle się zamartwiają, a wielu panów akceptuje siebie bezkrytycznie? Rozmawiamy o tym z Ewą Żeromską, znaną z mediów psychoterapeutką i doradcą rodzinnym. Ostatnio w księgarniach ukazała się jej książka „Plaster na duszę czyli jak nie dać się kompleksom”.

Dlaczego zdecydowała się Pani napisać książkę o kompleksach?
Ponieważ bardzo mało się o tym mówi. To nie jest przyjemny temat, co nie znaczy, że nie istnieje i nas nie dręczy. Wręcz przeciwnie, bardzo wiele osób boryka się z kompleksami, ale nie lubimy przyznawać się do swoich błędów, niedoskonałości, ułomności. Kobiety radzą sobie z tym troszkę lepiej, bo lubimy przegadywać nasze problemy z bliskimi. Ja w ogóle twierdzę, że panie mówią więcej niż panowie, bo jak mówią, to myślą. (śmiech)

A co z mężczyznami?

Mężczyźni nie przyznają się do swoich kompleksów, bo facet w naszej kulturze ma być silny, władczy, musi dowodzić. I jak tu powiedzieć, że tak nie jest, że mam mnóstwo niedoskonałości? Mężczyźni zazwyczaj przykrywają je butą, złośliwością, fanfaronadą na własny temat. W efekcie stają się ludźmi nielubianymi albo śmiesznymi.

Ostatnie badania dowodzą, że ponad 90 procent Polek nie akceptuje czegoś w swoim wyglądzie. Dlaczego jesteśmy tak krytyczne wobec siebie?

Świat tego od nas wymaga. I my same. Otacza nas wzorzec nieskazitelnego piękna. Niezależnie od tego, jaka jesteś, co robisz w życiu, skąd pochodzisz, masz być: szczupła, młoda, zadbana, pachnąca. Masz być wspaniałą żoną, matką, cudowną kochanką. Masz się sprawdzać w pracy, masz być tolerancyjna. Masz mieć same zalety. Niektóre z nas kupują to bezkrytycznie.

Proszę zresztą zobaczyć, co się dzieje z ludźmi, którzy nagminnie walczą z dodatkowymi kilogramami. Są kobiety, które całe życie się odchudzają, całe życie są grube i całe życie są nieszczęśliwe. To może jednak warto pogodzić się z tym, że nigdy nie będę nosić rozmiaru 36 czy 38, bo natura stworzyła mnie na rozmiar… no, jeżeli noszę rozmiar 52 czy 54, to mogę się odchudzić, ale nie zejdę poniżej 44. Bo taką mam konstrukcję, do widzenia, kropka.

Jak rozróżnić kompleks, który faktycznie przeszkadza nam w życiu, od takiego bezsensownego, wydumanego?

Głównie dotyczy to poprawiania urody. Czasami rzeczywiście natura obdarzyła kogoś wyjątkowym defektem, np. olbrzymim, krzywym nosem lub defekt ten powstał na skutek jakiegoś urazu, wypadku. Jeżeli mogę to poprawić, bo mnie na to stać lub zrefunduje to NFZ i wiem, że moje samopoczucie – nie życie, a samopoczucie – poprawi się, to czemu nie.

Przerażają mnie te filmy, gdzie ludzie poprawiają sobie urodę na widoku publicznym. Upokorzenie okropne, kiedy trzeba przed całą Polską pokazać swoje piersi. Lekarz potem coś z nimi robi i ty mówisz, jaka jesteś szczęśliwa. Oczywiście wiadomo, że po jakimś czasie ludzie zapominają, może nie poznają na ulicy. No ale są przecież jeszcze znajomi.

Pani jako jedna z niewielu osób porusza wątek, że od dzisiejszych kobiet strasznie dużo się wymaga.

Tak, ale trzeba jeszcze podkreślić, kto tego wymaga. Po pierwsze wymagają tego od nas mężczyźni. Kreatorzy mody, głównie zresztą homoseksualni, którzy wymyślili sobie, że kobieta powinna wyglądać jak dorastający chłopiec. Nie ma mieć bioder, biustu, nie rodzić dzieci i przypominać wieszak, bo na wieszaku dobrze prezentuje się to, co oni sobie wymyślili. A my, kobiety, nieustająco ze sobą konkurujemy i poddajemy się temu. Chcemy być zauważone, chwalone. A najbardziej cieszy nas dostrzeżenie przez mężczyzn, wyróżnienie z tłumu. Oraz to, że koleżanki nam zazdroszczą. Nie buntujemy się, bo nie mamy odwagi na to, żeby siebie zaakceptować.

Dlaczego mężczyźni bardziej siebie akceptują?

Pewnie z samego faktu bycia mężczyzną. To jest historycznie uwarunkowane, od Adama i Ewy. Przez całe wieki mężczyzna dowodził. Niezależnie od tego, czy był wysoki, niski, z czupryną czy bez. Facet czuje, że przez sam fakt bycia mężczyzną jest coś wart. A my, kobiety, to potwierdzamy, jeszcze jak! Zresztą słyszała Pani kiedyś, żeby ktoś o mocno zaokrąglonej kobiecie powiedział „taki słodki miś”? A o facecie się tak mówi, że jest jowialny, rubaszny. No niech Pani zobaczy, jaki Ryszard Kalisz jest kochany. Wszystkiego mu brak: i urody, i figury. Niech Pani sobie wyobrazi kobietę, która wygląda podobnie.

No właśnie, to się powoli zmienia, zwłaszcza od czasu, kiedy kobiety zaczęły robić karierę zawodową. Pisze Pani o tym, że mężczyźni często wpadają w kompleksy, kiedy partnerka osiąga większy sukces od nich. Czy to się kiedykolwiek zmieni?

Mężczyźni już w jakimś stopniu się z tym pogodzili. Jeżeli zrobić ankietę uliczną i spytać facetów w różnym wieku, czy podoba im się, że kobiety zdobywają wykształcenie, pieniądze, są samodzielne i samowystarczalne, to każdy powie: tak, oczywiście, jak najbardziej. Dopóki nie chodzi o ich kobietę. Życie pod jednym dachem z partnerką, która więcej zarabia i więcej znaczy, nie jest dla mężczyzny łatwe. Mądry facet to zaakceptuje i będzie się starał ją wspierać, ale wielu nie wytrzymuje takiego ciśnienia, czują się nikim. A jednocześnie nie potrafią czy nie mogą zrobić czegoś, żeby tej kobiecie dorównać.

Czy sytuacja, w której to kobieta osiągnęła wyższy status zawodowy i społeczny od partnera, zagraża związkowi?

Oczywiście zagraża. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Kobieta zarabia, jest samodzielna i mężczyzna nie jest jej do niczego potrzebny. Nie musi na nią zarabiać, za nią decydować. Jak się zepsuje kran, to wezwie mechanika i nie potrzebuje się zastanawiać, czy ten siedzący na kanapie Józio czy Fruzio powiesi półkę, czy coś zrobi, czy coś załatwi. Jeżeli on przestanie być partnerem, to po co taki facet w domu? Robi się rozziew intelektualno-bytowy, który ciężko zasklepić uczuciem. Jak się ma te 17 czy 25 lat, to myśli się, że uczucia są najważniejsze. Ale jak się ma czterdzieści parę, to przestaje się tak myśleć. Wiele związków się tak kończy.

W książce Ute Ehrhardt „Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą” poruszono wątek kobiety, która odnosiła sukces zawodowy, ale bała się odejść od męża tylko dlatego, że rozwód był dla niej swojego rodzaju dyshonorem. Czy takie podejście wciąż funkcjonuje?

To bardzo indywidualna sprawa. Są kobiety, które na siłę szukają facetów. Każdy dobry, który się napatoczy. Chcą mieć mężczyznę przy boku, bo uważają, że samotna kobieta jest gorsza niż ta, która tego męża ma. A czy ten mąż jest głupi, mądry, cham, świr czy alkoholik, to nie ma znaczenia. Przy czym nie uważam, że kobieta, która samotnie brnie przez życie, jest więcej warta od tej, która ma męża i rodzinę. Brak domowego wsparcia jest trudny i przykry. Jednak jeżeli kobieta sukcesu chce wytrzymać z mniej utalentowanym partnerem, to musi mieć sporo tolerancji i mądrości życiowej. Żeby mężczyzna, z którym ona zdecydowała się być, nie odczuwał każdego dnia, że jest od niej głupszy, gorszy, biedniejszy i w ogóle niech pójdzie do sklepu po kartofle, bo tylko do tego się nadaje.

Właśnie, pisała też Pani o kobietach, które za wszelką cenę chcą mieć mężczyznę przy boku. Kończy się to tak, że ostatecznie odstraszają ich tą swoją osaczającą miłością.

Odstraszają i nie odstraszają. One nie dokonują świadomych wyborów. Biorą to, co im los na drodze postawi. Na drugiej randce traktują relację już jako związek, co mnie doprowadza do pustego śmiechu. Jeszcze nie znają faceta, a już są w stanie mu życie poświęcić. Mężczyzn często to przeraża, oni potrzebują czasu. Poza tym takie kobiety często trafiają na szczególny rodzaj facetów. Takich, co wezmą wszystko, co ma do zaoferowania. Nasycą się i odchodzą, bo potrzebują tylko doraźnego dopieszczenia.

Z czego wynika takie podejście?

Z kompleksów, braku pewności siebie. Z tego, że kobieta czuje się gorsza od swoich koleżanek. Bo według niej lepsza rozwódka niż wieczna panienka. Chce, żeby na co dzień obok niej był facet. Niech się przez niego męczę, niech przez niego płaczę. Niech by bił, ale był. Na takiej zasadzie. Bo jak to, zbliża się urlop i mam jechać na wakacje sama? Do kina, do teatru sama? W głowie niektórych kobiet to się w ogóle nie mieści.

Czy jest jakiś sposób, żeby zauważyć u siebie taką tendencję?

Tendencję zauważyć łatwo. Pojawia się w moim życiu kolejny facet, ale nic z tego nie wychodzi. Związek trwa krótko, scenariusz się powtarza. Jeżeli to się powtórzyło kilka razy, to jest to najwyższy czas na refleksję. Bo gdzie leży wina? Czy winni są faceci, czy ja? Czy może trzeba skorygować myślenie na temat mojej przyszłości i mojego życia?

Co wtedy?

Zauważyć jest łatwo, jednak ludzi rzadko stać na refleksję i krytyczną samoocenę. Dobrze wtedy posłuchać kogoś mądrego, kto spróbuje spojrzeć na sytuację obiektywnie. Przydaje się wtedy spotkanie z mądrym psychologiem albo z kimś, do kogo mamy zaufanie, może trochę starszym, bardziej doświadczonym. Trzeba szukać pomocy, bo to żaden wstyd. Po to zresztą napisałam książkę. Z takimi sprawami ciężko zwrócić się do psychologa. Nie ma u nas takiej tradycji, nie zawsze nas stać albo się wstydzimy. Wtedy lepiej zajrzeć do książki, która do nas mówi i możemy się z tym zgodzić albo nie. Ale nawet jeżeli się nie zgodzimy, to też dobrze, bo to znaczy, że lektura zmusiła nas do myślenia, do pewnej refleksji.

W książce dużo miejsca poświęca Pani kwestii nadwagi i kompleksów z tego powodu. Ostatnie doniesienia mówią, że już ponad 50 procent Polek ma nadwagę.

To zaczyna się bardzo wcześnie. Już dom rodzinny może wzbudzić w dziecku kompleksy. Rodzice mało dzieci chwalą, za dużo wymagają. Jednym słowem popełniają błędy wychowawcze, które potem odbijają się na pociechach. A jednym z tych błędów jest to, że dzieci się tuczy. Tylko że potem oczywiście nadwagi nie można zrzucić tylko na dom rodzinny albo babcię. Robimy to też sobie sami. Jedzenie jest powszechnie dostępne, jesteśmy kuszeni ze wszystkich stron. Bywa lekarstwem na stres. Czasami po prostu lubimy jeść i to bez ograniczeń, a potem zwalamy swoja tuszę na przykład na ciążę.

Jak można nad tym zapanować?

Jestem zwolenniczką odrzucenia wszelkiego typu cudownych diet. One działają tylko przez jakiś czas. Trzeba zmienić styl życia. Styl robienia zakupów, gotowania, sposób jedzenia. Każdy wie, od czego tyje. Niektórzy mówią, że tak mało jedzą, a są grubi. Guzik prawda. Zaburzenia hormonalne i tycie z tego powodu to jakieś 0,02 procenta przypadków. Reszta tyje od żarcia.

Radzi Pani jednak, żeby odchudzać się racjonalnie i nie sugerować się ideałami kreowanymi przez media.

Tak, bo to kompletnie bez sensu. Mamy przecież różną budowę, jesteśmy obciążeni genetycznie. Jeżeli czyiś rodzice byli duzi, nawet nie grubi, ale po prostu postawni, to ta osoba też nie będzie kropeczką z 1,60 m wzrostu i 45 kg wagi. Na Boga, jeżeli ktoś jest duży, to jest duży. A inny mały i pewnie też ma kompleks z tego powodu. Ale zarówno ten mały, jak i ten duży, nie musi być utuczony jak prosiak.

Sama dała Pani sobie radę z nadwaga, więc jest Pani żywym dowodem na to, że można.

Wypróbowałam mnóstwo rozmaitych diet. Oczywiście na nich chudłam, potem z powrotem tyłam i tak w kółko. To w ogóle wszystko razem o kant… Musiałam zmienić styl życia, odżywiania, robienia zakupów. Dokładnie wiedziałam, co jest moją piętą achillesową. Każdy wie, tylko czasami boi się do tego przyznać. Czy to są słodycze, domowe wypieki, ziemniaki, smażenina. Tu nie chodzi o to, żeby coś wykluczyć i cierpieć. Odchudzanie ma być przyjemnością i satysfakcją. I musi trwać. Jeżeli tuczyłam się przez 20 lat, to nie ma możliwości, żebym schudła w dwa tygodnie! To jest trudne, bo na początku obsesyjnie myśli się o jedzeniu. Nie trzeba cierpieć, chodzić głodnym, ale pewnych produktów po prostu się nie kupuje. Nie ma ich w sklepie, na półkach. Ja po prostu nie wchodzę w supermarkecie tam, gdzie są chipsy, słodkie napoje, ciasta.

Myślę, że na tych wszystkich dietach ktoś zarabia, i to niemało.

Nie można dać się zwariować. Bo z jednej strony koncerny podsuwają ci pod nos rozmaite rzeczy, od których tyjesz. Kupujesz to i wydajesz na to pieniądze. A inne koncerny podsuwają tobie inne środki na odchudzanie, najróżniejsze diety. Na tym, że nie potrafisz racjonalnie myśleć, inni zarabiają. Na twojej głupocie. Nie daj się w to wkręcić.

Co możemy zrobić, żeby kompleksów było coraz mniej, żebyśmy dobrze czuły się sami ze sobą?

Musimy akceptować siebie i nie wymagać od siebie rzeczy niemożliwych. Gdzieś jest kres tego, co możemy zrobić. Spróbujmy podnieść poczucie własnej wartości. Bo bardzo dużo zależy od tego, jak my siebie widzimy i jak sami siebie oceniamy. Rzecz w tym, że jeżeli czujemy się ze sobą dobrze, to przekazujemy tę informację innym ludziom. Pewny siebie człowiek inaczej chodzi, inaczej patrzy, inaczej trzyma głowę. Niezależnie od tego, czy ma w biodrach 90 czy 120 cm.

Rozmawiała: Sylwia Rost

POLECAMY:

Komentarze (105)