Szukałam pracy na jarmarku bożonarodzeniowym. Gdy usłyszałam ofertę, złapałam się za głowę
Polskie jarmarki bożonarodzeniowe mają swoich zwolenników, ale też regularnie wzbudzają kontrowersje. Z jednej strony atmosfera, z drugiej tłumy, wysokie ceny i wątpliwa jakość produktów. A jak przedsiębiorcy podchodzą do tych po drugiej stronie lady? Postanowiłam sprawdzić to na własnej skórze, rekrutując się na stanowisko sprzedawcy.
Polacy coraz chętniej odwiedzają bożonarodzeniowe jarmarki. Według ankiety przeprowadzonej przez firmę SW Research w 2024 roku, 24 proc. Polaków przyznało, że odwiedziło jarmark świąteczny raz, 38 proc. kilka, a 3 proc. kilkanaście razy w ciągu ostatnich trzech lat.
Jak wyglądają tegoroczne ceny jedzenia? "Za oscypka z żurawiną trzeba zapłacić nawet 18 zł, za szaszłyka aż 60 zł, kiełbasę 40 zł, golonkę 50 zł, a za grzane wino, w zależności od wielkości kubeczka, od 20 do 30 zł" - donosiła WP Turystyka o jarmarku w Warszawie.
Jarmarki bożonarodzeniowe to nie tylko tłumy odwiedzających. Za ladami sprzedażowymi, w pocie czoła, turystów obsługują sezonowi pracownicy. Czy ich pensje odzwierciedlają rachunki, jakie opłacamy na świątecznych stoiskach? Szukałam odpowiedzi na to pytanie, próbując zatrudnić się jako sprzedawca na bożonarodzeniowych targach w Krakowie i Wrocławiu.
Płacisz raz i jesz, ile chcesz. Byliśmy na jarmarku all inclisive w Berlinie
"Sprawdzimy, czy się pani do tego nadaje"
Poszukiwanie pracy na bożonarodzeniowych jarmarkach rozpoczynam od przeglądania ofert. Na portalu pracy znajduję ich kilkadziesiąt. W preferowanym kontakcie z pracodawcą w większości z nich widnieje zdanie: "W razie zainteresowania pracą na naszym stoisku, prosimy o telefon". Wybieram numer z jednego z najnowszych ogłoszeń z Wrocławia. Po drugiej stronie słuchawki wita mnie kobiecy głos. Pytam, czy oferta pracy jest nadal aktualna. — Niestety, już nie jest. Zatrudniliśmy dwie osoby przedwczoraj i zaczęły już pracę — odpowiada. — Ogłoszenie wisi raptem kilka dni, a ja odebrałam już mnóstwo telefonów. Nie wiem, czy jest tak na każdym stoisku, ale w porównaniu z zeszłym rokiem widzę różnicę — dodaje po tym, jak dopytuję ją o zainteresowanie pracą na stoisku.
Wykonuję kolejnych pięć połączeń. Historia się jednak powtarza. Każdy z rozmówców odpowiada, że ogłoszenie jest już nieaktualne. W końcu los się odmienia. — Oferta aktualna, ale proszę mi powiedzieć, czy ma pani doświadczenie w pracy na jarmarku i będzie przychodzić do pracy punktualnie? — pyta mężczyzna. Gdy odpowiadam przecząco na pierwsze pytanie i twierdząco na drugie, zatrudniający proponuje mi dzień próbny. — Sprawdzimy, czy się pani do tego nadaje — dodaje.
Zanim potwierdzę chęć przyjścia na dzień próbny, proszę potencjalnego pracodawcę o szczegóły dotyczące warunków pracy. Dowiaduję się, że wśród wymogów jest praca dzień w dzień od 1 grudnia do 7 stycznia, po kilkanaście godzin dziennie i bez dnia urlopu. — W tygodniu jesteśmy otwarci od 9:30 do 21, a w weekendy do 22 — mówi. — W piątek, sobotę i niedzielę potrzebujemy na stoisku dwóch dziewczyn. W tygodniu wystarczy jedna w systemie zmianowym — dodaje.
Co w takim razie z przerwą w trakcie pracy? Na to pytanie mężczyzna odpowiada w zaskakujący sposób.— To trzeba poprosić kolegę czy koleżankę obok, z innego stoiska, żeby na chwilę rzucili okiem na towar. W tym czasie może pani pójść do toalety — tłumaczy.
Stawka za pracę na wrocławskim stoisku nie przekracza najniższego krajowego standardu. — Za godzinę płacę 30,50 zł brutto — słyszę w słuchawce telefonu.
Najniższa krajowa i kilkanaście godzin pracy dziennie
Poniżej najniższej krajowej za pracę zaproponowano mi na krakowskim jarmarku. To jedno z największych wydarzeń świątecznych tego typu w Polsce, przyciągające co roku tłumy turystów i mieszkańców. W 2025 roku jarmark rozpoczyna się 28 listopada i potrwa do 1 stycznia. O pracę staram się dzień po otwarciu świątecznego targu. Podobnie jak we Wrocławiu, w Krakowie także większość ofert pracy, widniejących wciąż na portalach z ogłoszeniami, jest już nieaktualnych.
— Wie pani, my to bierzemy tych, co zgłaszają się pierwsi. Praca na jarmarku jest sezonowa i nie ma tu większej filozofii w zatrudnianiu. Najchętniej bierzemy studentów i emerytów, bo koszty zatrudnienia są niższe. Każdy orze, jak może — mówi mi jedna z pracodawczyń, do których udaje mi się dodzwonić.
Właścicielka stanowiska gastronomicznego opowiada mi o systemie pracy i wynagradzania. — Szukam pracowników na trzy stoiska: z zapiekankami, oscypkami z grilla oraz grzanym winem. Dopiero się rozkładamy, ale już wiem, że do każdego miejsca muszę zatrudnić przynajmniej jedną osobę. Płacimy minimalną stawkę 30,50 zł brutto za godzinę. Jak mamy lepsze utargi, to dorzucamy premię. W święta stawka jest podwójna i tylko dla chętnych. Nikogo do pracy w święta nie zmuszamy — mówi.
Pracodawczyni przyznaje, że w tygodniu, w godzinach porannych klientów obsługuje tylko jedna osoba. — Nie widzę potrzeby, aby za ladą stały wtedy dwie osoby. Bliżej świąt, gdy ruch będzie większy, pewnie się to zmieni. Weekend od początku jarmarku obstawimy większym zespołem pracowników — wyjaśnia.
Godziny pracy są znacznie dłuższe niż te na wrocławskim stoisku. Sprzedaż zaczyna się o 9:30 i kończy o 22:30 w tygodniu. — W weekendy kończymy najwcześniej o 23. Czasem praca może się przedłużyć do północy — dodaje kobieta.
Czy pracując na świątecznym stoisku, można poczuć bożonarodzeniową atmosferę? Moja rozmówczyni jest przekonana, że tak. — Uwielbiamy ten czas w roku. Pracy jest dużo, ale klimat jarmarku rekompensuje — opisuje pracodawczyni.
"Jedna z lepszych form pracy na jarmarku"
Nie na każdym świątecznym stoisku zarobimy najniższą krajową za wielogodzinną pracę. O innych warunkach rozmawiam z właścicielką stoiska z ozdobami choinkowymi z Krakowa. Na ofertę pracy trafiam na jednym z facebookowych forów, na których pracodawcy zamieszczają swoje ogłoszenia. Przepisuję podany w opisie numer telefonu i wykonuje połączenie. — Dzwonię w sprawie pracy na krakowskim jarmarku bożonarodzeniowym. Czy to nadal aktualne? — pytam. Kobieta przytakuje. Prosi mnie o podanie mojej dostępności i status studenta. Następnie opisuje mi charakter pracy.
— Od godziny 10 do 21 sprzedajemy szklane bombki choinkowe. Nie mamy innego asortymentu, co nie powoduje większego zamieszania. Myślę, że to jedna z lepszych form pracy na jarmarku świątecznym — przyznaje, po czym proponuje, żebym przyszła na stoisko i przekonała się o tym sama. — Umówimy się od razu na jakiś dzień próbny, ale myślę, że szybko załapie pani, jak wykonuje się konkretne obowiązki — tłumaczy.
Właścicielka stoiska zaznacza, że praca polega na nieskomplikowanej obsłudze klienta. Oprócz aktywnej sprzedaży i rozmów z odwiedzającymi jarmark osobami, powinnam dbać o ekspozycję i nabijać na kasę fiskalną jedną pozycję. — W zasadzie nic trudnego — komentuje. — Jestem na stoisku cały czas. Przez pierwsze dni będę pani towarzyszyć i wszystko tłumaczyć — mówi.
Co dzieje się po okresie wdrożenia? Zakładam, że skoro to prosta praca, zostanę sama na stoisku. Okazuje się, że jest inaczej. — Na stoisku zawsze muszą być dwie osoby. Chodzi przede wszystkim o to, aby pracownicy mogli pójść do toalety w ciągu dnia albo coś zjeść na spokojnie — wyjaśnia pracodawczyni. Stawka godzinowa również odbiega znacząco od poprzednich ofert. — Płacę 35 zł za godzinę i rozliczam się tygodniowo. Czy to pani pasuje? — dopytuje na koniec rozmowy.
Bożonarodzeniowe jarmarki kuszą obietnicą bożonarodzeniowej atmosfery, ale zza lady widać już głównie długie godziny pracy i niskie stawki. Wiele stoisk oczekuje codziennej dyspozycyjności od rana do późnej nocy, często bez dnia wolnego. Tylko nieliczni pracodawcy oferują lepsze warunki. Zderzenie z rzeczywistością pokazuje, że za świąteczny, niepowtarzalny klimat ktoś musi zapłacić. Najczęściej jest to sezonowy pracownik.
Sara Przepióra dla Wirtualnej Polski