"Agrotechno", "madki" i "stare ramole". Kłótnie na polach namiotowych

"Agrotechno", "madki" i "stare ramole". Kłótnie na polach namiotowych

O co się kłócą Polacy na kempingach?
O co się kłócą Polacy na kempingach?
Źródło zdjęć: © East News | ZOFIA BAZAK
Marta Kutkowska
15.08.2023 11:33, aktualizacja: 15.08.2023 16:03

- Szliśmy przez kemping, zobaczyliśmy grupę pięćdziesięciolatków kompletnie nawalonych. Obok kwatery mieli wystawione takie polowe "jacuzzi". Zaczęły się wulgarne zaczepki - mówi w rozmowie z WP pani Karolina. Polacy kochają pola namiotowe. Tylko czy dla wszystkich "wypoczynek" oznacza to samo?

Pogoda w sierpniu nie rozpieszcza, ale jeszcze dotkliwsza jest dla Polaków ekonomiczna rzeczywistość. Dlatego zamiast dobrych hoteli i zagranicznych lotów, coraz częściej wybierają swojski kemping. Oferta właścicieli pęcznieje z roku na rok, a proporcjonalnie z nią - konflikty. Bo kemping to miejsce, gdzie wyjątkowo trzeba dbać o zasady społecznego współżycia, a nie wszyscy mają na to ochotę.

"Niektórzy mylą pole namiotowe z dyskoteką"

Pani Małgorzata na kempingi wraz z rodziną wyjeżdża od trzech lat. Choć pokochała taką formę spędzania wolnego czasu, drażni ją całkowity brak kultury niektórych biwakowiczów. Mówi, że w tygodniu jest spokojnie, dramat zaczyna się w piątek, gdy na pola przybywają wczasowicze spragnieni "mocniejszych" atrakcji.

- Niektórzy nie rozumieją, że w takie okoliczności się jeździ wypocząć, przebywać na łonie natury. Mylą pole namiotowe z dyskoteką. Tu się śpi pod namiotem, nie ma intymności, nie można się po prostu zamknąć w pokoju i zignorować sytuacji - dodaje.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Kobieta pod namiot jeździ z mężem i dwoma kilkuletnimi chłopcami, zazwyczaj towarzyszy im znajoma z trzyletnią córeczką. Dwukrotnie, podczas tego sezonu, bała się o swoje bezpieczeństwo.

- Pierwsza sytuacja to była po prostu grupa młodych ludzi, to im się jeszcze nie dziwiłam, że chcą się wyszumieć, ale za drugim razem przyjechała rodzina z malutkim, na oko rocznym dzieckiem. Od razu odpalili mocny alkohol i rozkręcili imprezę. Disco polo przez całą noc, krzyki, awantury. Poszłam im zwrócić uwagę, ale potraktowali mnie obcesowo - wspomina.

Panią Małgorzatę najbardziej zbulwersował fakt, że żaden z dorosłych nie był trzeźwy. Bliskość wody i lasu mnoży niebezpieczeństwa dla małego podopiecznego.

- Te osoby nie miały zamiaru po prostu się wyciszyć, ściszyć muzyki i tak dalej. Po mojej interwencji było tylko gorzej. Specjalnie podgłaśniali muzykę, walili patykami w metalowe naczynia, wrzeszczeli, że do rana nie dadzą nam pospać. Wyjechaliśmy następnego dnia wściekli i niewyspani. Żałuję, że nie wezwałam policji, głównie ze względu na dzieci moje i tej pary - podsumowuje.

Mimo nieprzyjemnych doświadczeń nie zamierza rezygnować z wyjazdów pod chmurkę. Będzie za to staranniej wybierać miejsca.

- Niestety, niektórzy właściciele mają gdzieś, jak zachowują się goście, byleby zarobić - uważa.

Angela w jacuzzi

Nieprzyjemne doświadczenia z biwakowaniem ma także pani Karolina, trzydziestolatka z Warszawy. Ostatnio, wraz z grupą znajomych ze szkoły sportów walki, udała się na kilkudniowy spływ kajakowy Czarną Hańczą.

- Trwał długi weekend czerwcowy, przepiękna pogoda, warunki jak marzenie. To był obóz sportowy, więc nikt z ponad trzydziestu osób nawet nie myślał o imprezowaniu.

Staraliśmy się wybierać kameralne pola namiotowe albo biwakować na dziko, ale jednej nocy chcieliśmy się zatrzymać w miejscu z lepszą infrastrukturą. I to był błąd - mówi

Grupa dopłynęła do miejsca wypoczynku około 16 i od samego zejścia na ląd dobiegła ich głośna muzyka i odgłosy imprezy. Kajakarze mieli nadzieję jednak, że do wieczora atmosfera nieco się rozluźni.

- Gdy szliśmy przez kemping, zobaczyliśmy grupę pięćdziesięciolatków kompletnie nawalonych, z butelkami wódki na stole. Obok kwatery mieli wystawione takie polowe "jacuzzi". Leciała muzyka typu "Cypis". Jak przechodziłyśmy obok nich, zaczęli nas wulgarnie zaczepiać. Krzyczeli "Angela, chodź do jacuzzi". Odpowiedziałyśmy im coś dosadnie, ale byłyśmy wściekłe, potem starałyśmy się tę grupę omijać szerokim łukiem. Po prostu się bałyśmy - dodaje.

Okazało się, że mężczyźni nie zamierzali kończyć imprezy wraz z nastaniem ciszy nocnej. Przenieśli się do jacuzzi, słuchali festiwalu w Opolu, śpiewali piosenki Krzysztofa Krawczyka. Osoba zarządzająca polem nie zamierzała uspokajać towarzystwa.

- Właścicielem był taki leśny dziadek, wydaje mi się, że wolał przymknąć oko na buractwo, bo od nich zarobił po kilkaset złotych, a nie jak od nas, po kilkanaście - mówi.

Sportowcy uciekli z feralnego miejsca z samego rana, ale następną noc spędzili już z dala od tłumów.

- Nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego ludzie jeżdżą w takie miejsca i wybierają taki sposób spędzania czasu. Jest piękna rzeka, cisza, można w końcu uciec choć na chwilę od cywilizacji. Przecież jak się woli wódkę i rozróbę, można pojechać na dyskotekę? - zastanawia się.

"A gdzie mają się bawić buraki?"

Dyskusja na temat odmiennych sposobów spędzania czasu na biwakach toczy się na forach internetowych od dłuższego czasu. Po jednej stronie są zwolennicy kontaktu z naturą, kiełbasek z ogniska i dźwięku gitary, po drugiej, bardziej intensywnych doznań.

- Całe szczęście są takie miejsca w Polsce, gdzie się nie spotyka "madek" z dziećmi i "starych ramoli" - napisał jeden z forumowiczów.

- Wolę głośną muzykę niż wrzask dzieciaków - dodał kolejny.

Dość wiecznych pretensji i wyzywania od "Januszy" ma też pan Jarosław. Wraz z żoną wypoczywa na kempingach od dwudziestu lat. Uważa, że gdy wyjeżdża bez dzieci, ma czasem prawo trochę mocniej wyluzować.

- A gdzie i jak mogą się pobawić "buraki"? W słuchawkach na uszach, czy tylko na swoim podwórku? Obserwuję od jakiegoś czasu, że coraz częściej niektórzy mają kij za głęboko wsadzony. Kempingi, a szczególnie pola namiotowe zmieniły się, ale nadal daleko nam do Europy. Najprostsze "dzień dobry" w Polsce jest prawie niesłyszalne. Ludzie myślą, że jak kupią kampera za pół miliona i założą klapki z futrem, to mogą więcej i są wyżej - mówi w rozmowie z WP.

"Odpowiedzialna jest zawsze ta sama osoba"

Pan Jakub Grajek prowadzi w Ustroniu Morskim kultowy kemping "Pod brzozami" od ponad dwudziestu lat. Uważa, że branża nieustannie ewoluuje, klientów z roku na rok przybywa i są oni coraz bardziej świadomi.

- Za każdy konflikt na kempingu odpowiedzialny jest właściciel. U mnie niczego takiego nie ma. Jest regulamin i każdy, kto przyjeżdża, zobowiązuje się go respektować. Obowiązuje cisza nocna i wtedy trzeba muzykę wyłączyć - jeśli ktoś nie chce się dostosować, musi zmienić kemping. A kempingi są bardzo różne, standard jest ogromnie zróżnicowany i są takie miejsca, i tacy właściciele, którzy zatrzymali się na etapie PRL-u. Tam rzeczywiście są kible z dykty i przymykanie oka na skandaliczne zachowania. Dlatego radzę dobrze wybrać miejsce i się nie zrażać - stwierdza.

Pan Jakub uważa, że większość sporów, które zaobserwował na swoim kempingach, to spory na podłożu ideologicznym, ale te trwają jak Polska długa i szeroka.

- Klient kempingów, to jest chyba najlepszym klient w branży turystycznej. To są ludzie otwarci, którzy się chętnie integrują. Ale patologie wiadomo, zdarzają się wszędzie - podsumowuje.

Marta Kutkowska dla Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta