Z korporacji do warzywniaka. "Mówili mi, że oszalałam"

Z korporacji do warzywniaka. "Mówili mi, że oszalałam"

Porzuciła pracę w korporacji na rzecz prowadzenia warzywniaka na wsi / zdjęcie poglądowe
Porzuciła pracę w korporacji na rzecz prowadzenia warzywniaka na wsi / zdjęcie poglądowe
Źródło zdjęć: © East News | Polska Press
Aleksandra Lewandowska
01.05.2024 17:50, aktualizacja: 02.05.2024 11:10

- Mówili mi: "Oszalałaś? Z korporacji do warzywniaka? Zniszczysz sobie życie". A moim marzeniem było to, żeby w końcu poczuć spokój - oznajmia Iza Maciejewska, która porzuciła pracę w korporacji na rzecz prowadzenia warzywniaka na wsi niedaleko Świdwina, w woj. zachodniopomorskim.

Iza Maciejewska rozpoczyna rozmowę od słów: "Nigdy nie opowiadałam tej historii". Dziś 50-letnia, wychowała się na wsi, w rodzinie, która od pokoleń zajmuje się rolnictwem. Ona pragnęła jednak czegoś innego. Już jako mała dziewczynka, której obowiązkiem po szkole była pomoc rodzicom przy zbiorach i dojeniu krów, marzyła o życiu w wielkim mieście. O studiowaniu na uniwersytecie, o pracy, w której poczuje się spełniona.

- Trochę jak Kasia z "Kogel-mogel". Ze wsi do miasta, a potem z miasta z powrotem na wieś - stwierdza w rozmowie z WP Kobieta.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Chciałam czegoś więcej od życia"

Iza przez wiele lat czekała na moment, w którym będzie mogła wyjechać. Choć rodzice wtrącali w rozmowach sprzed lat, że "może po studiach wróci", zarzekała się, że to na pewno nie będzie miało miejsca.

- 30 lat temu miałam inne myślenie. Chciałam czegoś więcej od życia. Wyjazd kojarzył się z czymś, co wiąże się z perspektywami. Dziś młodzi ludzie podchodzą do tego już trochę inaczej. Wyjazd na studia jest raczej normalną rzeczą. Wtedy tak nie było. Wielu znajomych, z którymi odnowiłam kontakt po latach, zostało na naszej wsi - ujawnia.

Ona natomiast wyjechała do Warszawy.

- Dostałam się na studia. Jednocześnie musiałam pracować, bo rodziców nie było oczywiście stać na to, żeby nie utrzymywać. Mam też młodsze rodzeństwo, które potrzebowało wykształcenia, chociaż tego podstawowego - mówi Iza.

Na początku czuła ekscytację. Choć jednocześnie studiowała i pracowała, przez co niewiele spała, była szczęśliwa.

- Wiedziałam, że to przyniesie efekty, że będę mogła się starać po studiach o dobrą pracę. Więc robiłam wszystko, żeby tylko nie wrócić na wieś - zdradza.

Tak też się stało. Po studiach na Uniwersytecie Warszawskim, dostała pracę w korporacji.

- Czułam, jakbym "złapała Pana Boga za nogi" - oznajmia w rozmowie z WP Kobieta.

"Wróciłam do pracy i to już nie było to"

Sukces w życiu zawodowym powiązał się z sukcesem w życiu uczuciowym. Po rozpoczęciu pracy w korporacji, Iza poznała swojego przyszłego męża. Oboje dobrze zarabiali, więc w stolicy było ich stać na wiele.

- W latach 90. się nie przelewało, ale nam żyło się dobrze. Mieliśmy mieszkanie, pieniądze na życie. Wzięliśmy ślub, chwilę później urodziłam dwoje dzieci - jedno po drugim. Wszystko wydawało się super, dopóki nie wróciłam do pracy i to już nie było to - opowiada Iza.

Powrót do pracy po kilku latach nieobecności, która była związana z urlopem macierzyńskim, oznaczał dla Izy spore zmiany. Pomijając fakt, że rozstała się z dziećmi, co było dla niej bardzo emocjonalne, musiała dostosować się do nowych warunków.

- Chodziłam do pracy tylko po to, by zarabiać pieniądze. Nie miałam z tego żadnej radości. W międzyczasie psuło się moje małżeństwo. Trwaliśmy w nim, aż dzieci nie dorosły. Potem podjęliśmy decyzję o rozwodzie. Każde z nas miało iść w swoją stronę. Mieszkanie sprzedaliśmy, ale pracowaliśmy w jednej firmie. Męczyło mnie to - ujawnia w rozmowie z WP Kobieta.

Po kilku miesiącach od rozwodu Iza dowiedziała się od rodziców, że jej ciocia, która prowadziła sklep-warzywniak niedaleko jej domu rodzinnego, postanowiła go sprzedać.

- Nie wiedzieć czemu, stwierdziłam, że może to jakiś znak od losu - zdradza.

"Oszalałaś? Z korporacji do warzywniaka?"

- Znajomi mówili mi: "Oszalałaś? Z korporacji do warzywniaka? Zniszczysz sobie życie". A moim marzeniem było to, żeby w końcu poczuć spokój, żeby zapomnieć o rozwodzie i o zmuszaniu się do pracy, w której jestem nieszczęśliwa - wyjawia Iza.

Jedyne, co się dla niej liczyło, to zdanie jej dzieci.

- I syn i córka wsparli moją decyzję. To było dla mnie najważniejsze. Moi rodzice też się cieszyli, że będę niedaleko od nich. I ja też nie ukrywam, że kamień spadł mi z serca, bo są już w podeszłym wieku i chcę im trochę pomóc na starość - dodaje.

Tym sposobem z powrotem powróciła do miejsca, z którego wiele lat temu uciekła.

- Miałam połowę kwoty ze sprzedaży mieszkania, więc kupiłam sklep-warzywniak od cioci po bardzo okazyjnej cenie. Resztę zostawiłam sobie na przyszłość i na to, żeby kiedyś pomóc dzieciom, które zostały w Warszawie - z czego bardzo się cieszę, bo tam się kształcą i pracują - mówi w rozmowie z WP Kobieta.

"Czy jestem szczęśliwa? Chyba tak"

Iza Maciejewska zaznacza, że praca nad własnym biznesem nie jest jednak łatwa - w szczególności, jeżeli prowadzi się go w takim miejscu, jak ona.

- Plusem jest to, że na wsi jest tylko jeszcze jeden sklep, więc na klientów nie mogę narzekać. Przyjeżdżają też z okolicznych wiosek, bo ciocia miała przez wiele lat bardzo dobrą renomę. I tak to jakoś utrzymuję - ujawnia.

Problemem są często jednak dostawy.

- Najbliższym miastem jest Świdwin, z którego przyjeżdża większość towaru. Ale to też ok. 25 km, więc te dostawy nie zawsze są na czas. Rano czasem trzeba poczekać trochę dłużej, bo to któraś wioska z kolei na trasie dostaw - mówi Iza.

Ze względu na to, że pochodzi z tamtych okolic, jakiś czas temu dogadała się także bezpośrednio z dwoma innymi dostawcami, którzy przywożą warzywa z upraw tylko jej.

- To bardzo miłe, że mnie pamiętają. Jeden z nich jest zresztą moim kolegą ze szkoły podstawowej. Kiedy mnie zobaczył, powiedział, że "nigdy by się nie spodziewał, że Iza wróci z Warszawy i znowu zamieszka niedaleko niego" - opowiada.

Na pytanie, czy dziś czuje się szczęśliwa, odpowiada:

- Czy jestem szczęśliwa? Chyba tak. Na pewno bardziej niż byłam przez ostatnie lata w Warszawie. Nie wiem, jak to dalej będzie, nie wiem, jak to się potoczy z warzywniakiem, ale potrzebowałam tego oddechu, który teraz mam każdego dnia. Jest wiele rzeczy, które chciałabym zrobić, ale myślę, że wszystko przyjdzie w swoim czasie. Przecież mam dopiero 50 lat.

Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB – #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.