Byłe agentki o swojej pracy
Wszystkie służyły swojemu państwu. Nie zadawały pytań, nie miały prawa nikomu opowiedzieć o swojej pracy, wliczając w to rodzinę. Sprawnie wykonywały swoje zadania i nikt nie miał żadnych wątpliwości co do ich kompetencji.
22.01.2014 | aktual.: 28.06.2018 14:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wszystkie służyły swojemu państwu. Nie zadawały pytań, nie miały prawa nikomu opowiedzieć o swojej pracy, wliczając w to rodzinę. Sprawnie wykonywały swoje zadania i nikt nie miał żadnych wątpliwości co do ich kompetencji. Problem zaczął się dopiero wtedy, kiedy chciały odejść ze służby. Wywiad boi się byłych pracowników, którzy odchodzą na „emeryturę”. Są łakomym kąskiem dla szpiegów obcych państw.
Wiele miesięcy rekrutacji, testy sprawnościowe, wytrzymałościowe, posiadanie odpowiednich predyspozycji psychicznych. To tylko kilka etapów rekrutacji do wywiadu. Jednak wyrwanie się z sideł agencji jest trudniejsze nawet niż dostanie się do niej.
Mossad
Nima Zamar przepracowała w wywiadzie osiem lat. Miała już dość, czuła się wyczerpana fizycznie i psychicznie. Poprosiła kierownictwo o zwolnienie ze służby. Chciała osiąść bezpiecznie gdzieś na francuskiej wsi. Ucieszyła się, bo jej szefowie zgodzili się bez problemu. Tylko czasem przechodziło jej przez głowę, że poszło zbyt łatwo.
Rok 1999, lotnisko Charles’a de Gaulle’a w Paryżu. Nima spokojnie wysiadła z samolotu. Nagle wśród tłumu podróżujących zobaczyła swojego kolegę po fachu. Wiedziała, że to nie przypadek. Żaden agent nie wierzy w zbiegi okoliczności.
Wiedziała, że musi walczyć o swoje życie. Metoda eliminacji byłych agentów była prosta: zastrzyk z trucizną, która zabija szybko i jeszcze szybciej rozkłada się w organizmie. – Wiedziałam, że przeżyć może tylko jedno z nas. Byłam szybsza – wspomina po latach.
Mossad wie, że byli agenci, złamani trudami pracy, są łakomym celem dla wywiadów obcych państw. Łatwo poddają się w torturom, szybko zaczynają zdradzać tajemnice. Nima swoją niezłomną postawą udowodniła, że nie należy do tej grupy. Postanowiła jednak bardziej się zabezpieczyć. Napisała książkę o swojej pracy, która miała zapewnić jej immunitet. Trudno bowiem wyeliminować osobę głośno mówiącą o swojej prac y w wywiadzie niż anonimową kobietę. Postanowiła nie ujawniać informacji, które mogłyby odkryć tożsamość któregoś z czynnych agentów, ale opisała swoje doświadczenia, również te, które stawiały Mossad w złym świetle.
Miała 21 lat, kiedy zwerbowano ją do Mossadu. Odbywała wtedy służbę wojskową i była zaskoczona, kiedy dostała taka propozycję. Testy psychologiczne wykazały bowiem „interesujący profil osobowościowy”: skłonność do ulegania autorytetom przy jednoczesnym wysokim stopniu opanowania emocji. Nima miała też nieprzeciętne zdolności lingwistyczne i odporność na ból.
Do Mossadu jednak niełatwo się dostać. Kobieta wspomina wielomiesięczny trening, w którego skład wchodziło między innymi intensywne pranie mózgu i nauka sztuk walki. Wszystkie kursy zaliczyła celująco.
Kobieta miała na koncie wiele akcji. Jej największym osiągnięciem było prawdopodobnie zainstalowanie w komputerach jednego z oddziałów Hezbollahu szpiegowskiego programu, który wysyłał informacje o działaniach organizacji. Podczas akcji w Syrii wpadła w ręce terrorystów, udało jej się jednak wywinąć.
W swojej książce zawarła wiele podobnych rewelacji. Najbardziej wstrząsający był jednak fakt, że jako pierwsza przyznała, iż Mossad zleca swoim pracownikom morderstwa. Sama przyznała się do kilku.
Po odejściu ze służby Nima przez dziesięć lat dochodziła do siebie na terapii. Dopiero niedawno odważyła się pokazać twarz i udzielić kilku wywiadów. Adepci krav magi, których nauczała, bardzo się zdziwili. Dotychczas nie mieli pojęcia, kim jest ich nauczycielka.
- Moja polisa na życie jak na razie jest skuteczna – mówi Zamar.
To tylko głupie kobiety
O kulisach pracy w wywiadzie opowiedziały niedawno cztery byłe agentki CIA. Wszystkie zaczynały pracę jako proste maszynistki na początku lat 60. Opowiadają o tym, dlaczego kobiety w wywiadzie są takie skuteczne. Większość mężczyzn wciąż bowiem nie może wzbić się ponad stereotypy. Uważają kobiety za głupie, proste i infantylne.
Okazuje się, że takie podejście ma wiele zalet, zwłaszcza kiedy szowinizm cechuje „ofiarę”. Opowiada o tym agentka o pseudonimie „Carla”. Wspomina człowieka, który wyjawił jej najbardziej sekretne informacje, łącznie z planowanym zamachem bombowym na ambasadę. Stwierdził, że uwielbia z nią rozmawiać, bo jest głupiutka i wolno myśli. – Ujawnił mi mnóstwo informacji, ponieważ uważał, że jestem tylko głupią kobietą – wspomina.
Panie świetnie nadają się też do wykrywania innych obcych agentów. Przykładem może być inna agentka, „Meredith”. Wraz ze swoim mężem pracowała za granicą i miała za zadanie wyławiać przedstawicieli zagranicznego wywiadu.
- Poznacie ich po skarpetkach – śmiała się „Meredith”. Jej zdaniem szpiedzy zawsze wybijali się z tłumu jakością stroju i przede wszystkim dodatków. – Mój mąż pewnie w życiu by tego nie zauważył – dodaje.
Kobietom często pomagał też sprzęt szpiegowski ukryty na przykład w puderniczce czy w podszewce torebki. Często dzięki temu mogły poszczycić się wspaniałymi wynikami.
Agentki miały jednak problem w tym, żeby realizować się w roli żon i matek. Kierownictwo nie patrzyło na to przychylnie i wyrażało jednoznaczne negatywne opinie. Zdaniem przełożonych nie po to latami kształcono funkcjonariuszki, żeby potem „wypadały z trybów” przez macierzyństwo.
Potwierdza to niejako Annie Machon z brytyjskiego MI5. Ona również napisała książkę, w której opowiedziała o trudach pracy w wywiadzie. Jako najgorszy wspominała fakt, że nikomu nie można opowiedzieć o swojej pracy. Szybko więc odsunęła się od przyjaciół, a później również od rodziny. Kto bowiem wytrzymałby z osobą, która nic o sobie nie mówi? Chyba tylko inny agent, którego też obowiązuje tajemnica.
Tak właśnie Annie związała się z Davidem Shaylerem. Razem mieli prześwietlać kandydatów na posłów podczas wyborów do parlamentu w 1992 roku. Oczywiście nie pozwalało na to prawo. Do nadużyć ze strony agencji dochodziło zresztą dość często. Annie opisuje, jak podczas akcji wymierzonych w irlandzkich terrorystów z powodu błędnych decyzji kierownictwa zginęło kilku agentów. Nikt nie poniósł konsekwencji.
W końcu para postanowiła opowiedzieć dziennikarzom o kulisach pracy w agencji. Wiedzieli, że tym sposobem wydają na siebie wyrok. Okazało się jednak, że po wszystkim zapadli się pod ziemię. Przez dwa lata nieskutecznie szukał ich Interpol. Oni tymczasem ukrywali się w leśniczówce gdzieś we Francji.
Po dwóch latach postanowili opublikować książkę i dobrowolnie nawiązać kontakt z MI5. Chcieli zapewnić agencję, że nie zdradzą żadnych istotnych sekretów związanych z dawną pracą. Annie pojechała na spotkanie z oficerem MI5 w Paryżu. Umówili się na negocjacje w jednym z hoteli. Okazało się jednak, że to pułapka i para została aresztowana przez francuską policję. W końcu jednak zwolniono ich i odmówiono ekstradycji do Wielkiej Brytanii, uznano bowiem, że zarzuty wobec nich mają wymiar polityczny, a nie kryminalny.
Annie mieszka obecnie w Szwajcarii i nie ma zamiaru wracać do Wielkiej Brytanii. – Gdybym mogła cofnąć czas, nigdy nie wstąpiłabym do wywiadu – mówi z rozgoryczeniem.
(sr/mtr), kobieta.wp.pl