Kisiel: "Jak ma płakać, to płakać będzie". Pandemia odsłania rutyniarstwo w przedszkolach [OPINIA]

Kisiel: "Jak ma płakać, to płakać będzie". Pandemia odsłania rutyniarstwo w przedszkolach [OPINIA]

Przedszkola w czasie pandemii przechodzą test. Nie wszystkie zdają
Przedszkola w czasie pandemii przechodzą test. Nie wszystkie zdają
Źródło zdjęć: © PAP | Andrzej Grygiel
Aleksandra Kisiel
02.09.2020 09:55

Rozpoczęcie przedszkolnej kariery dla każdego 3-latka jest wyzwaniem. I zawsze towarzyszy mu stres. W tym roku jest on jednak ogromny i tylko częściowo związany z pandemią. Wytyczne GIS dla niektórych dyrektorów stały się wymówką, by zrezygnować z adaptacji. Byłam w jednej z takich placówek.

Gdzieś w okolicach marca zaczęłam rozglądać się za przedszkolem dla mojego syna. Miałam listę wymagań. Większość z nich spełniała publiczna placówka niedaleko naszego domu. Mój syn na szczęście się do niej dostał. A potem przyszła pandemia i wywróciła wszystko do góry nogami. Jednak nie panikowałam. Placówka miała świetne opinie, a dyrektorka z 37-letnim stażem budziła moje zaufanie.

Dlatego w sierpniu spokojnie czekałam na zebranie z rodzicami i informacje o tym, jak będzie przebiegał proces adaptacji. Dla trzylatków ten moment, gdy zaczynają przygodę z placówką i przez pierwszy tydzień czy nawet dwa mają możliwość przebywania w przedszkolu razem z rodzicami, jest szalenie ważny. Podkreślają to zarówno psychologowie jak i neurologowie.

Pojawienie się w nowym miejscu to zawsze stres, nawet dla nas - dorosłych, którzy zaczynają nową pracę czy kolejne studia. Dla 3-letniego dziecka najlepszym sposobem na zminimalizowanie tego stresu (który bardzo szkodliwie wpływa na układ nerwowy, gospodarkę hormonalną, sen i wszystkie inne aspekty życia) jest spokojne, powolne przyzwyczajanie się do nowego miejsca, nowych ludzi. Rodzic jest elementem niezbędnym, podobnie jak otwarty i chętny do współpracy nauczyciel.

Trochę zaniepokoił mnie więc fakt, że spotkanie z dyrekcją odbędzie się ostatniego dnia miesiąca, o godz. 16. Ale szłam na nie przekonana, że usłyszę, iż pomimo trudnej sytuacji, przedszkole zorganizowało dni adaptacyjne, mając świadomość, jak ważny jest ten początkowy okres dla całej przedszkolnej edukacji dzieci.

Wytyczne GIS idealną wymówką

Dość szybko i brutalnie zostałam sprowadzona na ziemię. Na początek, powołując się na wytyczne sanepidu, dyrektorka oświadczyła, że adaptacji zorganizować nie może. To nie jest prawda. Nie ma żadnego aktu prawnego, który zabraniałby rodzicom wstępu na teren przedszkola albo wprost zakazywał dyrektorom placówek zorganizowania dni adaptacyjnych z udziałem rodziców.

Nauczycielka na osłodę powiedziała rodzicom, że może i nie będzie adaptacji, ale możemy wejść z dzieckiem do szatni. Hurra, nasze dzieci jednak trochę są ludźmi, skoro nie musimy ich, niczym paczek, zostawiać pod drzwiami.

Sugestię, aby mimo wszystko zorganizować, choć namiastkę porządnej adaptacji, jeden czy dwa dni, podczas których maluchy będą mogły przyjść do placówki z rodzicem, zbyto komentarzem, że "dzieci, które mają płakać, płakać będą".

Takie słowa z ust pedagoga z blisko 40-letnim stażem uważam za skandaliczne. Skoro bowiem uznajemy, że to, co się wydarzy, jest już z góry przesądzone, jaki jest sens wprowadzania dodatkowych środków ostrożności? Kto ma zachorować na COVID-19, ten zachoruje, a kto ma wpaść pod pociąg, wpadnie.

Nie mówiąc już o tym, że negując zasadność przeprowadzania adaptacji ze wsparciem rodziców, nauczycielka dała sygnał, że albo nie jest na bieżąco z wiedzą dotyczącą rozwoju trzylatków, albo tę wiedzę ma w głębokim poważaniu.

A dodajmy, że o pozytywnym wpływie obecności rodzica na proces adaptacji pisano w Polsce już w latach osiemdziesiątych. W podręcznikach do pedagogiki pisanych przez Ludmiłę Weselińską czy Marię Kwiatkowską jest o tym mowa. A skoro ja, matka z rocznika '86 mam tę wiedzę, tym bardziej oczekuję jej od nauczycieli, którzy w latach osiemdziesiątych zdobywali wykształcenie.

Adaptacja w przedszkolu: po co jest?

Dalej było już tylko gorzej. Obecna podczas zebrania inna nauczycielka, która w edukacji zapewne również przepracowała parę dekad, wprost powiedziała, że brak adaptacji jest nauczycielom na rękę, bo rodzice tylko zawadzają, a cała adaptacja sprowadza się do tego, że rodzic kątem oka obserwuje nauczycieli.

Bingo! Właśnie na tym polega adaptacja: na daniu szansy rodzicom, dzieciom i nauczycielom do poznania się i poobserwowania w różnych sytuacjach. To też moment, w którym dziecko i nauczyciel nawiązują więź. Dzieje się to szybciej, jeśli obok jest opiekun, który trzylatkowi daje poczucie bezpieczeństwa. Rodzic w przedszkolu jest jak uprząż do wspinaczki. Bez niej też da się wejść na szczyt, ale każdy krok wymaga większej kalkulacji i podszyty jest obawą.

Dowody anegdotyczne w postaci opowieści o wnukach nauczycielki, które też podczas adaptacji płakały, nie uspokoiły mnie ani trochę. Oczywiście padł też nieśmiertelny tekst: "jak my chodziliśmy do przedszkola, to się nikt nie cackał i wyszliśmy na ludzi". Mam pewne wątpliwości, w kwestii tego wychodzenia na ludzi. Bo skoro z premedytacją fundujemy dzieciom rozwiązania jak sprzed 30 czy 40 lat, pamiętając ten płacz i gile po pas i słowa: "No nie maż się już", to chyba jednak nie wyszliśmy na ludzi.

Pandemia cofnęła nas o 50 lat

Siedząc na małym krzesełku w budynku z lat 70. czułam, że przeniosłam się do głębokiego PRLu. Przedszkole ma przechować dziecko do momentu powrotu rodzica z pracy, rodzic ma brać słowa nauczyciela za dogmat, a dziecko ma siedzieć cicho, bo życie jest ciężkie i im szybciej się tego nauczy, tym lepiej.

Mam wrażenie, że pandemia i wprowadzone obostrzenia są wielkim sprawdzianem dla polskiej edukacji, zwłaszcza tej przedszkolnej. I niektórzy nauczyciele w tym sprawdzianie wykazują się niesamowitą inwencją i zaangażowaniem: spotykają się z dziećmi w przedszkolnym ogrodzie, nagrywają filmiki - wirtualne oprowadzania po przedszkolu, są w stałym kontakcie z rodzicami. Inni, z radością ogłaszają, że adaptacji nie ma i nie będzie, dzieci popłaczą i przestaną, a oni mogą się zająć ważniejszymi rzeczami: wymianą drzwi czy podłóg, przycinaniem roślinności w ogrodzie.

Więc zanim pojawią się głosy, że nauczycielom należy się wyrozumiałość, mówię: tak, należy się. Ale to dorośli ludzie, którzy powinni już umieć radzić sobie z emocjami. Dzieci dopiero się uczą. I póki co, od nauczycieli, którzy własny komfort przedkładają nad ich poczucie bezpieczeństwa, dostają komunikat, że ich uczucia nie są ważne. A ze strachem mają sobie radzić same. Ale kto by się tam nimi przejmował. W końcu nami też się nikt nie przejmował, a wyrośliśmy, ponoć, na ludzi.