3‑latki w przedszkolach. Zostawić pod drzwiami i odebrać po piętnastej
Dzieci ustawione w rządku, co 2 metry mają czekać na nauczyciela, który odbierze je w progu. Szybka zmiana obuwia i marsz do klasy. Dla trzylatków, które zaczynają przygodę z przedszkolem, to przepis na traumę. A dla rodziców konieczność decydowania – co jest ważniejsze: dobro dziecka, czy praca, dzięki której to dziecko utrzymują?
25.08.2020 14:57
Patrycja Michalska w maju wygrała los na loterii. Jej 3-letnia córka dostała się dobrego przedszkola na warszawskim Bemowie. Państwowa placówka, tuż pod domem, z bardzo dobrymi opiniami, własną kuchnią i dużym placem zabaw. Nie można sobie wyobrazić lepszego miejsca na start edukacji. Tyle że rok szkolny 2020/2021 nie będzie normalny.
Trzylatka przekazać jak paczkę
W przedszkolu, do którego dostała się córka Patrycji, nie będzie ani adaptacji, czyli takiego okresu przejściowego, w którym dziecko przychodzi do placówki z rodzicem, ten ma możliwość wejścia z nim do sali, poznania nauczycieli, miejsca, stopniowego przyzwyczajenia dziecka do nowej, przedszkolnej rzeczywistości.
– Mało tego, w poniedziałek dostałam maila od dyrekcji, w sprawie przyprowadzania dzieci do placówki. A ma to wyglądać tak, że dziecko będzie przekazywane nauczycielowi lub woźnej w drzwiach. Rodzice nie mają w ogóle wstępu na teren placówki. Nie mogą wejść do szatni, przebrać dziecka, zaprowadzić do sali – relacjonuje wzburzona mama.
Patrycja próbowała dodzwonić się do dyrekcji przedszkola – bezskutecznie. Zresztą bemowskie przedszkole nie jest wyjątkiem. Ania, mama z warszawskiego Ursynowa też nie ma kontaktu z placówką, do której od września ma iść jej syn. Dyrekcja jest na urlopie, telefonu nikt nie odbiera.
Co dyrektor, to inne rozwiązania
Na facebookowych grupach, zrzeszających rodziców trzylatków, wrze. Za tydzień dzieciaki powinny pojawić się w przedszkolach, ale w większości placówek tak naprawdę nie wiadomo, jak ma wyglądać organizacja dnia.
Rodziców szczególnie denerwuje chaos. W jednych placówkach od tygodnia trwają zajęcia z udziałem rodziców i dzieci, może w mniejszym wymiarze godzin niż zazwyczaj, ale są. Tak jest w przedszkolu na Saskiej Kępie, do którego pójdą dzieci Ani. – Mamy dyrektorkę, która o wszystkim informuje, odpowiada na pytania. Wspólnie z rodzicami tworzy plan działania, aby zminimalizować stres u maluchów – mówi.
Czekając na wytyczne nie wiadomo skąd
W innych miejscach komunikacji brak. Dyrektorzy placówek mówią, że czekają na wytyczne z MEN. MEN z kolei mówi, że wytyczne wydał GIS i to już w lipcu i w tej kwestii raczej nic się nie zmieni. Kuratorium oświaty z kolei zajmuje się wyłącznie sprawami podstawy programowej i edukacji. Rzeczy organizacyjne leżą w gestii dyrektora placówki i organu prowadzącego, czyli gminy.
–Podział kompetencji zakrawający o spychologię – mówi z przekąsem Ela, mama trzylatki z Rybnika, która zastanawia się, czy w ogóle puścić córkę do przedszkola. – Boję się, że brak takiej klasycznej adaptacji bardzo zniechęci moje dziecko do dalszej nauki. Albo, co gorsza, jeśli po tygodniu czy dwóch, przedszkole przejdzie na nauczanie zdalne. Nie wyobrażam sobie, że siadam z młodą do komputera na godzinę dziennie, czy więcej – deklaruje Ela.
Przedszkola w "czerwonej strefie"
Rybnik to tak zwana "czerwona strefa", czyli powiat, w którym wprowadzono dodatkowe obostrzenia związane ze zwiększoną liczbą zachorowań na COVID-19. Co ciekawe, nie wszystkie powiaty aglomeracji śląskiej są w strefie.
– A przecież mieszkańcy Śląska są jednymi z najbardziej mobilnych. Owszem, mogą mieszkać w Rybniku, ale pracować w Zabrzu a uczyć się w Katowicach, czy na odwrót. Jaki jest więc sens wprowadzania ograniczeń tylko w jednym czy dwóch powiatach? – pyta Ela. Z kolei ja pytam, czy rybnickie przedszkola są w ogóle otwarte?
Katarzyna Fojcik, naczelniczka wydziału edukacji w Urzędzie Miasta Rybnika nie dość, że odbiera telefon, to jeszcze ma odpowiedzi na zadawane przeze mnie pytania. W dyskusji o sytuacji trzylatków to ostatnio rzadkość.
– Przedszkola to placówki nieferyjne, co oznacza, że działają cały rok. Te w Rybniku miały tylko 2 tygodnie przerwy, niezbędnej, aby pracownicy mogli wypocząć i by przeprowadzić prace remontowe. Teraz pracują normalnie, a raczej – normalnie według standardów pandemicznych. I tak też będzie 1 września – wyjaśnia Katarzyna Fojcik, choć zaznacza, że decyzje dotyczące funkcjonowania placówki, zależą w dużej mierze od dyrekcji.
Ograniczony dostęp dla bezpieczeństwa?
– Wiem, że są przedszkola, w których adaptacja dla najmłodszych odbywa się w postaci zajęć na placu zabaw, są takie które tę adaptację bardzo okroiły. Rodzice niepokoją się też o kwestie przyprowadzania dzieci. Faktycznie, w wielu placówkach dyrektorzy chcą ograniczyć możliwość przebywania rodziców na terenie przedszkola i dzieci będą przekazywane nauczycielom w holu. Ja wiem, że to dla tych maluchów będzie trudne, ale to jest to wyrzeczenie, które musimy ponieść, żeby zapewnić sobie maksimum bezpieczeństwa – tłumaczy urzędniczka i dodaje, że bezpieczeństwo dzieci i pracowników jest celem nadrzędnym.
– Liczymy się z tym, że nawet zachowując najwyższe standardy bezpieczeństwa i przestrzegając wszystkich wytycznych GIS, może się pojawić przypadek koronawirusa w przedszkolu – mówi. Co wtedy? Tutaj odpowiedzi nie są już takie jasne. Bo to sanepid będzie rekomendował zamknięcie całej placówki, lub tylko grupy przedszkolnej. Rybnik utorował sobie drogę do bezpośredniego kontaktu z Powiatowym Inspektoratem Sanitarnym, aby choć trochę przyspieszyć wydawanie tych rekomendacji.
Co z zasiłkami opiekuńczymi?
Z ewentualnym zamknięciem przedszkoli wiąże się też kwestia zasiłków dla pracujących rodziców. – Jeśli całe przedszkole będzie zamknięte, rodzice mogą wystąpić do ZUS o zasiłek opiekuńczy, w ramach dorocznej puli 60 dni. Jeśli zamknięta zostanie jedynie grupa przedszkolna, ZUS nie ma podstawy prawnej, aby rodzicom zasiłek wypłacić. I to niestety kwestia, której my na poziomie miasta czy powiatu nie jesteśmy w stanie uregulować. Tu potrzebna jest zmiana ogólnopolskich przepisów i póki co nie wiemy, czy ten specjalny "koronawirusowy" zasiłek dla rodziców dzieci do 8. roku życia zostanie przywrócony – mówi.
Kogo stać, ten zostanie w domu
Urzędniczka wskazuje na jeszcze jeden aspekt całej sytuacji. – Przypuszczam, że sporo rodziców nie zdecyduje się na posłanie dzieci do przedszkola. W tej chwili obłożenie w rybnickich placówkach wynosi 15-20 proc. Z reguły latem do przedszkola chodziło 50 proc. dzieci. Tak naprawdę nie wiemy, ile z przyjętych maluchów faktycznie pojawi się w przedszkolu 1 września – wyjaśnia.
I tu znów wybrzmią różnice społeczne. Bo tylko część rodziców będzie stać na to, by wstrzymać się z wysłaniem dziecka do przedszkola. Dla niektórych nie ma innego wyjścia: nianie są poza zasięgiem finansowym, nie ma dziadków czy rodziny, która mogłaby się zająć dzieckiem, a rezygnacja z pracy po prostu nie wchodzi w grę, bo z czegoś trzeba się utrzymać.
Patrycja Michalska, mama z Bemowa, jest pełna obaw. Jej córka ma trochę problemów zdrowotnych, w związku z tym nie jest w pełni samodzielna. – Z resztą to tylko 3-latka, nawet zdrowym maluchom zdarzają się wpadki przy korzystaniu z toalety czy ubieraniu. A słyszałam, że przez obostrzenia sanitarne, nauczycielki nie będą pomagały dzieciom w zakresie załatwiania potrzeb fizjologicznych – mówi zaniepokojona.
Rodzice chcą się organizować, ale nie mają jak
Receptą byłoby zorganizowane działanie rodziców. Ale jak tu się zorganizować, jeśli w znakomitej większości placówek nie odbyły się jeszcze zebrania? - Ludzie nie wiedzą, jak się znaleźć. Szukają w mediach społecznościowych, próbują jakoś się połączyć i wspólnie prosić władze przedszkola o takie zaplanowanie działań, żeby dzieci nie ucierpiały. – W przedszkolu, do którego pójdzie mój syn, zebranie jest zaplanowane na 31 sierpnia o 16. To za późno na jakąkolwiek organizację – stwierdza jedna z mam na grupie dla rodziców 3-latków.
Zobacz także
Wiele mam podnosi jeszcze jeden wątek: dlaczego rodzicom ogranicza się dostęp do placówki, skoro ich dzieci będą w niej po 8 godzin dziennie. – Czy faktycznie wyeliminowanie tego kontaktu w szatni tak bardzo podniesie bezpieczeństwo? Przecież jeśli rodzic ma koronawirusa, to dziecko najprawdopodobniej też! - mówi Ela z Rybnika.
Rodzic największym zagrożeniem?
– Patrzę na zdjęcia znajomych, którzy są na wakacjach. Nad morzem – tłumy, w górach – kolejki do wejścia na szczyty. Dystans społeczny stał się mglistym wspomnieniem, Polacy po prostu przestali się przejmować. I tylko szkoły i przedszkola są jakimś dziwnym bastionem tego reżimu sanitarnego. Naprawdę zdrowie mojego dziecka będzie uchronione, jeśli przekażę je w drzwiach przedszkola, jak przesyłkę, jeśli potem będzie spędzało sześć czy osiem godzin w sali, z innymi dziećmi, z nauczycielkami, które właśnie wróciły z urlopu nad morzem? – zastanawia się i dodaje, że jej zdaniem te działania nie przyniosą spektakularnych rezultatów.
– Pytanie tylko, dlaczego cenę mają płacić dzieci? Bo ten, kto myśli, że wrzucenie tak małego dziecka do obcego środowiska, przekazanie pod opiekę obcych ludzi, z którymi nie można było się zapoznać w bezpiecznych warunkach, ewidentnie nie wie, jak działa psychika 3-latków. I jak trudno naprawić szkody, jakie wyrządza taka sytuacja, jak ta, którą zgotujemy dzieciom 1 września – dodaje na koniec Patrycja.