Blisko ludziSOS Wioski Dziecięce. Jak stworzyć dzieciom prawdziwy dom?

SOS Wioski Dziecięce. Jak stworzyć dzieciom prawdziwy dom?

SOS Wioski Dziecięce. Jak stworzyć dzieciom prawdziwy dom?
Źródło zdjęć: © 123RF
24.04.2015 09:56, aktualizacja: 24.04.2015 11:26

„Wiele historii, jedna rodzina” - taki napis zdobi obraz złożony z kilku zdjęć, które wiszą w pokoju dziennym domu numer 9 w SOS Wiosce Dziecięcej w Siedlcach. Na zdjęciach siedmioro podopiecznych Joli, która zajmują „dziewiątkę” - miejsce, które stało się dla nich domem, jakiego nigdy mogły nie mieć.

„Wiele historii, jedna rodzina” - taki napis zdobi obraz złożony z kilku zdjęć, które wiszą w pokoju dziennym domu numer 9 w SOS Wiosce Dziecięcej w Siedlcach. Na zdjęciach siedmioro podopiecznych Joli, która zajmują „dziewiątkę” - miejsce, które stało się dla nich domem. Biologiczni rodzice często ich odwiedzają. Wiedzą, że teraz mają szansę na normalne życie.

Historia Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce sięga 1949 roku, kiedy Austriak, Hermann Gmeier stworzył w miejscowości Imst pierwsze miejsce, która stało się domem dla sierot wojennych i opuszczonych dzieci. Przez kolejną dekadę powstało 10 wiosek finansowanych przez darczyńców zatroskanych losem najmłodszych. W dniu śmierci Gmeiera (w 1986 roku) istniały 233 SOS Wioski Dziecięce w 86 krajach. Dziś znajdują się w 133 państwach, również w Polsce: w Siedlcach, Karlinie, Kraśniku i Biłgoraju.

W Polsce to niepubliczne rodzinne placówki całkowitej opieki nad dziećmi osieroconymi i opuszczonymi. Wychowawcy są zwyczajowo nazywani Rodzicami SOS po to, by ich podopieczni mogli poczuć, że mają tu swój dom i swoje dzieciństwo. Rodzic SOS to praca polegająca na zapewnieniu opieki zastępczej, za którą otrzymuje się wynagrodzenie.

W każdej SOS Wiosce Dziecięcej jest przynajmniej jeden dom, który czeka na rodzinę. O jej stworzenie mogą aplikować osoby, które bezinteresownie pragną pomóc maluchom. Muszą być konsekwentne, stabilne emocjonalnie, zdolne do empatii, samodzielne i elastyczne. Mogą to być pary małżeńskie lub osoby żyjące samodzielnie. Muszą mieć minimum średnie wykształcenie, co najmniej 15 lat do emerytury i gotowość na wielką zmianę w życiu. W Polsce żyje 78 tysięcy dzieci pozbawionych opieki rodzicielskiej.

Nowe życie

Na teren SOS Wioski Dziecięcej wchodzi się mijając duży budynek administracyjny. Jest tu bardzo uroczo: kilka domów otoczonych niewielkimi ogródkami, w których właśnie wszystko rozkwita. Po prawej stronie plac zabaw i rozległy trawnik. Na razie pusto i cicho. Większość dzieci jest właśnie w przedszkolach i szkołach. Tylko czteroletni Piotruś chowa się w swoim zabawkowym namiocie po to, by zaraz wyskoczyć z niego i przytulając się do Iwony czarować mnie swoimi długimi rzęsami. Jest najmłodszym z trójki rodzeństwa, które trafiło tu z pogotowia opiekuńczego, mniej więcej w tym samym czasie, gdy Iwonę zatrudniono w roli Mamy SOS.

- Zawsze podobała mi się praca charytatywna i niesienie pomocy innym - wspomina Iwona. Twarz ma młodą i świeżą, zupełnie nie widać po niej tego, że odchowała już biologicznego syna. - Tak mi się poukładało w życiu, że nie mogłam stworzyć rodziny zastępczej. Dowiedziałam się o SOS Wioskach Dziecięcych i postanowiłam spróbować. Spakowała całe życie i przeniosła się do Siedlec z Małopolski.

Jola i Małgosia przyjechały tu ponad dziesięć lat temu z Pomorza i spod Lublina. Jola trafiła tu po tym, jak jej siostra znalazła ogłoszenie rekrutacyjne w Urzędzie Pracy. Po spędzeniu jednej nocy w SOS Wiosce Dziecięcej dyrektor upewnił się, czy Jola nadal chce tu być. Zgodziła się natychmiast. Małgosia planowała zostać na rok. Dziś poważnie myśli o przyjęciu pod swój dach kolejnego dziecka.

Musiały przejść długą rekrutację i wiele szkoleń, które przygotowują do pracy z dziećmi. Każdy, kto decyduje się na taki krok, musi być absolutnie pewny swojej decyzji, która wiąże się ze stworzeniem domu.
- Jest wyzwanie. Dzieci przychodzą z problemami. Trzeba im pomóc i zbudować im bezpieczeństwo - mówi Iwona.

Doping w spełnianiu marzeń

Niedawno w domu Joli zamieszkali bracia - Norbert i Michał, którzy do tej pory przebywali w domu dziecka w Katowicach. Pierwszym rodzeństwem, którym zaopiekowała się Iwona, byli Konrad, Weronika i Piotruś. Trafili do niej z pogotowia opiekuńczego. Wszyscy mieli czas, by się lepiej poznać. Iwona kilkakrotnie odwiedzała maluchy. One też przyjeżdżały do SOS Wioski Dziecięcej, by przyzwyczaić się do nowego miejsca. Iwona podkreśla, że adaptacja przebiegła wręcz podręcznikowo.

- Myślę, że nam się udało. Mamy dobry kontakt z mamą, nie tylko dzieciaki, ale też ja - mówi. - Mama jest chętna do współpracy, zależy jej na dobru dzieci. Chociaż maluchy nie mogą być z nią w domu, wie że okres, który mogą tutaj przeżyć, przyda im się w życiu. A ja staram się stworzyć im dom.

Zdarza się też, że dzieci przyjeżdżają do SOS Wioski Dziecięcej bezpośrednio z domów, w których nie miały odpowiednich warunków do życia. Takim przykładem jest rodzeństwo, którym opiekuje się Małgosia. - Pojechała po nie pani psycholog. Bałam się reakcji ich mamy. Nie mogłam sobie uzmysłowić, jak to ma być. Nie chciałam, żeby ich mama identyfikowała mnie z kimś, kto odebrał jej dzieci. Ale wszystko odbyło się spokojnie, ona odprowadziła je do samochodu i pożegnała się z nimi. Przyjechała do nas w odwiedziny kilka dni później. Wie, że mają tu dobrze i mają szansę na normalne życie. Korzystają z tej szansy - podkreśla Małgosia.

Jest pełna energii, a uśmiech nie znika z jej twarzy. - Mam bardzo wesołe dzieci - dodaje. Mogłaby o nich mówić bez przerwy. Przez jej opowieści często przewija się też Jasiek, który osiągając pełnoletność opuścił SOS Wioskę Dziecięcą, jednak często odwiedza swoją SOS Mamę i młodsze rodzeństwo. Małgosia jest dumna z dobrych wyników w nauce u swoich podopiecznych. Dopinguje ich do realizowania swoich planów i spełniania marzeń. Dla Jaśka teraz jest to zrobienie prawa jazdy i rozpoczęcie studiów na Akademii Wychowania Fizycznego.

Z postępów swoich dzieci jest dumny również biologiczny tata podopiecznych Joli. - W pracy opowiada o tym, co osiągają. Gdyby zostały z nim, nigdy nie miałyby takiej szansy. Ciągle powtarza to dzieciom - wyjaśnia Jola. Zanim zdąży się ze mną przywitać, o uwagę upomina się Dixi, średniego wzrostu kundelek. To pupilka mieszkańców "dziewiątki". Mieszka na parterze, dzieli łóżko z Angeliką. Cztery pokoje na piętrze zajmują Diana, Julia, Adrian, Michał, Norbert i Piotrek. Liczne plakaty z gwiazdami futbolu zdradzają piłkarską pasję chłopców. U Julii puchary i medale, które zdobyła w zawodach w bieganiu aż nie mieszczą się na półkach. Diana ćwiczy taniec.
- Ciężko znaleźć nam wieczór, kiedy wszyscy są w domu i możemy razem zjeść kolację - śmieje się Jola. - Każdy wiecznie gdzieś biegnie. Ale są takie dni, kiedy siadamy razem i dużo rozmawiamy. Rezultatem zażyłych stosunków między dziećmi i Jolą jest nowa kanapa, którą trzeba było dokupić, aby każdy miał miejsce i mógł uczestniczyć w niekończących się, wieczornych konwersacjach.

U Iwony wspólne rozmowy najczęściej toczą się rano. - Miejscem do dyskusji jest kuchnia. Dzieci wtedy mówią najwięcej. Opowiadają o tym, co wydarzyło się w szkole, a także o swoich domach rodzinnych.
Najstarszą podopieczną Iwony jest 14-letnia Patrycja, która przeprowadziła się do SOS Wioski Dziecięcej latem zeszłego roku, w towarzystwie dwójki rodzeństwa. Od zawsze musiała się nimi opiekować. Czuła się za nich odpowiedzialna, ale tę odpowiedzialność Iwona stara się z niej zdjąć.

- Chciałaby trzymać rygor, wciąż czuje się zobowiązana. A przecież powinna sobie znaleźć zainteresowania, żeby mogła myśleć, że ma też czas tylko dla siebie, a nie dla rodzeństwa. Tym starszym dzieciom często potrzeba dać więcej miejsca na zaakceptowanie nowej sytuacji. Nie zawsze wierzą, że mają jeszcze czas na dzieciństwo - dodaje Iwona. Te młodsze można szybciej przytulić, czasem wystarczy nakarmić, żeby nie chciały już się odkleić od sukienki Mamy SOS, czy po prostu „cioci”, jak przyjęło się zwracać do ich opiekunek.

Chociaż Wiktoria miała zaledwie 1,5 roku, gdy musiała zamieszkać z dala od domu, wiedziała, że ma prawdziwą mamę. Inaczej niż Robert, który nie pamięta swojej. Miał niespełna roczek, gdy zmarła. Wraz ze starszym rodzeństwem trafił do domu Małgosi. - Gdy miał niecałe trzy latka, zaczął potrzebować słowa mama, chociaż nie wiedział, co ono znaczy. Nigdy nie miał styczności z mamą. Słyszał, jak wszystkie dzieci zwracały się do mnie ciociu. W końcu zaczął wołać mamo-ciociu Gosiu.
Całkiem niedawno napisał list do swojego sponsora, w którym wspomniał, że traktuje Małgosię niczym mamę. Ta jednak dba, by dzieci odwiedzały jej grób. Już same potrafią go odnaleźć na ogromnym cmentarzu w Lublinie.

Jola, Iwona i Małgosia dzień pracy rozpoczynają około szóstej rano. Do zrobienia kilka śniadań, odprawienie dzieci do szkoły. Potem czas na zakupy, gotowanie, sprzątanie. - Ile masz prania każdego dnia? - pytam Iwonę. - Nie są to ilości przemysłowe. Na bieżąco nam idzie. Dzisiaj to trzy pralki - odpowiada. Jola też nie daje się ugiąć pod ciężarem obrania na obiad trzech kilogramów ziemniaków.

Małgosia przyznaje, że często ma nadzieję, że wielki gar zupy wystarczy na cały weekend. W niedzielę trzeba jednak dorabiać. Żadna z nich nigdy nie powiedziała o sobie, że jest bohaterką. Nie chcą słyszeć pochwał i słów podziwu, jak wiele robią. W domach mają porządek. Dzieci chętnie angażują się w pomoc ciociom: zmywają po sobie naczynia, dbają o ład w swoich pokojach. Podopieczni Małgosi pomagają jej plewić ogródek. Zdarzało się, że niektóre maluchy nie znały zasad higieny. Rzucały byle gdzie używaną bieliznę, zostawiały po sobie brudne naczynia.
- Trzeba tłumaczyć, pomagać, pokazywać - podkreśla Małgosia, przy czym wspomina, jak siedmioletni Daniel doskonale radził sobie z praniem. Okazało się, że był to jego obowiązek od wielu lat.

Dobry plan

Sekretną bronią mam SOS jest logistyka i umiejętność planowania. Czasem oprócz obiadu, porządków, zakupów, wywiadówki i pomocy w odrabianiu lekcji, trzeba wygospodarować czas nawet na trzy wizyty u lekarza dziennie. Do tego jeszcze popołudniowe zakupy z dziećmi, bo wyrosły z ubrań. Małgosia lubi robić zakupy w towarzystwie całej ekipy. Kupują na raz sześć par butów.

- Przyzwyczaiłam się, że panie w sklepach na nas patrzą. Ale zawsze uczyłam dzieci dobrego zachowania w kawiarni czy sklepie. Panie chwalą dzieci, że są takie grzeczne. Chyba nie widzą, jak czasem muszę je gdzieś tam szturchnąć – śmieje się Małgosia.

Do obowiązków mam SOS należą także czynności typowe dla pedagogów, w tym wiele papierkowej roboty. Muszą zadbać o finanse, z których się rozliczają. Każdy dom ma swój budżet. Czas na odpoczynek? Oczywiście, że jest. Warto wykorzystać każdą wolną chwilę, by odsapnąć. Małgosia zaprasza do skosztowania tortu urodzinowego Wiktorii, która dzień wcześniej obchodziła 11 urodziny. Do Iwony wpada na kawę sąsiadka. Widać że się lubią. Rozmawiają. Towarzyszy im Piotruś, który zajada świeżo upieczone muffinki.

Na pytanie o czas wolny, Jola zaczyna opowiadać o wakacyjnym wyjeździe… z dziećmi. W końcu udaje się porozmawiać tylko o niej. Przyznaje, jak miło wspomina kilkudniowy wypad do Karpacza, z mamą i siostrą: Ani razu nie zadzwonił telefon. Odpoczęłam. Małgosia w wolnym czasie lubi spotykać się ze swoim przyjacielem, który mieszka poza SOS Wioską, ale chętnie ją odwiedza. Co roku w maju, razem z Jolą i innymi dwiema sąsiadkami, wybiera się na kilkudniową wycieczkę. - To nasze święto - mówi.

Obiecują sobie, że podczas wyjazdów nie będą rozmawiać o dzieciach. Jednak tej obietnicy nie udaje im się spełnić. Nawet gdy podejmują inne tematy, rozmowa i tak schodzi na dzieci. Mimo że bycie rodzicem SOS to praca, ciężko tak zupełnie od niej uciec. - Nie można powiedzieć, żebym miała dwa oddzielne życia: kończę tu pracę i zajmuję się czymś innym - mówi Małgosia.

Mamom przysługują cztery wolne dni na miesiąc. W pozostałe są na chodzie tyle, ile wymagają tego dzieci. - Angelika potrafiła kiedyś przyjść w nocy z płaczem, że boi się szczura, który jest w pokoju. Następnego dnia nie chciała się położyć do łóżka. Kiedy indziej o trzeciej nad ranem chciała, żeby czytać jej książkę. Do tej pory nie zamyka drzwi do pokoju - wspomina Jola. Siadła z dziewczynką i czytała książkę. - Na początku był chaos. Dzieci potrzebowały czasu, żeby się zaaklimatyzować. Maluchy nie potrafiły się same bawić. Ciągle wisiały na mnie. Dzień i noc - przyznaje Iwona.

Dziś może być dumna, że zbudowała im poczucie bezpieczeństwa. Chociaż nie chce być dumna. Uważa, że przecież każdy by tak zrobił. - Nie wiem, czy bym potrafiła - tłumaczę się odpowiadając na pytanie Iwony, czy sama nie chciałabym zostać mamą SOS. Zawsze mam poczucie, że mogłabym więcej, a przecież mam jedno dziecko, nie siódemkę.
-Nie da się być rodzicem doskonałym - uśmiecha się Iwona. A ja jednak odnoszę wrażenie, że można!

Karolina Karbownik/(kk)/(kg), WP Kobieta

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (70)
Zobacz także