Troje dzieci – mało! Jak żyją rodziny wielodzietne?
Przewiduje się, że niebawem, z powodu niżu demograficznego, miejsce na studiach na państwowej uczelni znajdzie każdy maturzysta. Stawia to pod znakiem zapytania dalszą działalność wielu prywatnych szkół wyższych. Dziś decyzja o dziecku poprzedzona jest starannymi analizami: budżetu, koncepcji na życie obojga rodziców, stabilności zatrudnienia.
Przewiduje się, że niebawem, z powodu niżu demograficznego, miejsce na studiach na państwowej uczelni znajdzie każdy maturzysta. Stawia to pod znakiem zapytania dalszą działalność wielu prywatnych szkół wyższych. Dziś decyzja o dziecku poprzedzona jest starannymi analizami: budżetu, koncepcji na życie obojga rodziców, stabilności zatrudnienia. „Posiadanie dziecka – mówi socjolog, Marcin Olejniczak – nie wiąże się już z zaspokajaniem funkcji ekonomicznej; z jednej strony w przeszłości potomstwo traktowane było jako ręce do pracy, z drugiej natomiast jako buzie do nakarmienia.” Są jednak nadal osoby, które decydują się na założenie dużej rodziny. Jakimi względami się kierują? I dlaczego w Polsce rodzinę wielodzietną uznaje się najczęściej za patologiczną?
Marta wychowała się z siedmiorgiem rodzeństwa. Z dzieciństwa najbardziej pamięta moment, kiedy mama przyniosła ze sklepu batonika i podzieliła go równo na osiem części. Albo inną sytuację – kiedy brat wrócił ze szkoły z płaczem, bo kolega mu dokuczał mówiąc, że ich rodzice mają tyle dzieci, bo ciągle im pękała prezerwatywa. Podobne, choć nieco mniej dosadne scenki Marta zna z autopsji, ale jak mówi, z czasem można było przywyknąć do tego, że traktowali ich jak rodzinę patologiczną.
„W Polsce tak jest – ktoś ma więcej niż troje dzieci, to od razu ludzie myślą, że albo alkohol i bieda, albo totalne zacofanie i brak podstawowej wiedzy na temat antykoncepcji.” U nich nie było ani skrajnej biedy, ani alkoholu. Powiedziałby ktoś – normalna rodzina. Tyle że dziesięć osób przy stole, zamiast statystycznych czterech. Jest różnica. Rodzice Marty zawsze twierdzili, że każde dziecko zwielokrotnia ich szczęście. Ale prawda jest taka, że byli bardzo wierzący (dzięki religii na pewno postrzegali dużą rodzinę jako dar) i – jak przypuszcza Marta – na bakier z antykoncepcją.
„Czasem było ciężko - wyznaje. – Zwłaszcza jeśli chodzi o brak prywatności. Chyba głównie dlatego większości rodzeństwa zależało na tym, żeby jak najprędzej wyprowadzić się z domu i usamodzielnić.” Tylko ona i jej siostra skończyły studia. Reszta wolała zacząć pracę i własne życie. Studia - taki okres przejściowy i mało stabilny im nie odpowiadał.
Ale Marta zawzięła się już pod koniec podstawówki. Powiedziała sobie, że będzie dokładnie przeciwieństwem matki. Bardzo ją kochała, ale nie mogła zrozumieć jako kobiety. W jej oczach była osobą, która kompletnie zrezygnowała z siebie, z własnych marzeń. Jej rola tak naprawdę polegała tylko i wyłącznie na byciu matką. Mimo że rodzice zawsze stwarzali atmosferę szczęśliwej rodziny, Marta wielokrotnie w duchu zadawała sobie pytanie, czy poświęcając swoje życie wychowywaniu dzieci, można czuć się spełnionym.
Ona tego nie rozumiała. Dlatego postanowiła, że skończy studia, a zaraz potem odda się życiu zawodowemu. Nie wykluczała założenia własnej rodziny, ale zdecydowanie na pierwszym miejscu zamierzała postawić pracę.
Do dziś nie znalazła partnera. Czeka jednak ze spokojem i – jak wyznaje – na razie wcale nie czuje braku. Dobrze jej samej ze sobą, kupiła kawalerkę, cieszy się własną przestrzenią i swobodą. Nie przypomina sobie, aby – przed pójściem na studia – kiedykolwiek jej się zdarzyło zostać samą w domu. Teraz rozkoszuje się tym codziennie.
Kamila jest w piątej ciąży. Ma trzy dziewczynki, jednego chłopca i czeka na kolejną córeczkę. Przyznaje dość nieśmiało, że ostatnie dwie ciąże były wpadką. Kiedy mówi, słychać pomieszane strach i radość. „Chyba nie można się nie cieszyć z narodzin dziecka – stwierdza. – Ale dochodzi też, nie ma co ukrywać, kolejny ciężar. Będziemy odpowiedzialni za kolejną istotkę.”
Kamila mówi ze smutkiem, że przy trzeciej ciąży zaczęła zauważać, jak stopniowo wykruszają się ich znajomi. Najpierw pocieszała się, że ci bezdzietni potracili z nimi wspólne tematy, bo tak czasem bywa. Ale kiedy spotkania i telefony z koleżankami, które też mają dzieci, stawały się znacznie rzadsze, zaczęło jej świtać, że może jednak przyczyna jest inna. Na przykład taka, że zaczęli uznawać ich rodzinę za nie do końca normalną. „Kiedyś jedna z moich koleżanek – opowiada Kamila – wpadła do mnie na kawę i przyniosła mi ciuszki po swoim synku. A przy okazji – kilka rad odnośnie skutecznej antykoncepcji.”
Dlaczego w Polsce rodziny wielodzietne traktowane są jako patologiczne?
Jak mówi socjolog, Marcin Olejniczak: „Analizując strukturę rodzinną beneficjentów pomocy społecznej można stwierdzić, iż posiadanie większej ilości dzieci wiąże się z biedą i ubóstwem. Analogiczna kwestia dotyczy wykształcenia, które tylko z pozoru jest bezpłatne. Konieczność opieki nad dziećmi w zasadzie wyklucza jednego z rodziców (najczęściej matkę) z aktywności zawodowej (a czasem uniemożliwia aktywność edukacyjną). To nie tylko niekorzystnie odbija się na budżecie rodzinnym, ale również przyczyniać się może do społecznego wykluczenia rodziców. W demografii i badaniach nad jakością życia przyjmuje się wskaźnik 2,5 osoby na izbę. Powyżej tego wskaźnika jakość życia, a co za tym idzie - możliwość wykorzystania szans rozwojowych maleją."
Monika jest zdania, że żaden rodzic, choćby miał dziesiąte dziecko w drodze, nie przyzna się, że go nie chce. Ona sama jest w czwartej ciąży, lecz zapowiada, że na tym nie koniec. Oboje z mężem chcą mieć co najmniej sześcioro dzieci. Pochodzą z dużych, katolickich rodzin. Monika ma troje rodzeństwa, a Mariusz aż ośmioro. Twierdzą, że życie w dużej rodzinie jest pełniejsze, wzmacnia więzi, buduje bliskość. „Poza tym, że jest weselej – mówi Mariusz – dzieciaki uczą się też życia z innymi. Praktycznie cały czas są w grupie, jak w takim małym przedszkolu. To chyba lepiej je przygotuje do dorosłego życia, niż gdybyśmy mieli tylko dwójkę.”
„Rodziny wielodzietne –mówi socjolog, Marcin Olejniczak - często zakładają rodzice o niskiej świadomości dotyczącej życia seksualnego. Inna kwestia dotyczy osób traktujących linearnie nakazy płynące z religii katolickiej. Jeśli efekt wychowania i socjalizacji osób z rodzin ultrakatolickich wzmocniony zostanie pozytywnymi wzorcami własnych wielodzietnych rodzin pochodzenia, to przepis na współczesną rodzinę wielodzietną gotowy.”
Monika uważa, że większa liczba rodzeństwa sprzyja lepszemu rozwojowi dziecka. „Od małego uczą się, jak sobie radzić, jak walczyć o swoje. To im się przyda potem, jak zaczną dorosłe życie” – mówi. Ani ona, ani jej mąż nie wybiegają planami jeszcze zbyt mocno w przyszłość. Nie potrafią powiedzieć, czy będą chcieli dobrze wykształcić dzieci. „To będzie zależało od ich chęci i motywacji – podsumowuje Mariusz. – Jeśli będą chcieli pokończyć studia, to na pewno nie będziemy im stać na drodze.” Ale pomóc też specjalnie nie będą mogli, bo pracuje tylko Mariusz. Żyją z jego bardzo przeciętnej pensji, z zasiłków z MOPR-u i z dorywczych zajęć Moniki (dorabia na czarno szyciem). Na razie jednak, jak twierdzą, ich dzieciom niczego nie brakuje.
Przeciwnicy rodzin wielodzietnych mogliby powiedzieć, że tam, gdzie jest dużo dzieci, ogranicza się automatycznie ich szanse na dobry start w dorosłe życie. Ci, którzy sami wychowują sporą gromadkę, twierdzą, że skromniejsze życie w pełniejszym składzie wcale nie musi być gorsze niż to bardziej dostatnie w klasycznym modelu 2+2 lub 2+1.
(ios/sr)