Blisko ludziKoronawirus. Psychoterapeutka Olga Paszkowska o panującym lęku: "Ludzie tracą wiarę w to, że to jest sytuacja tymczasowa"

Koronawirus. Psychoterapeutka Olga Paszkowska o panującym lęku: "Ludzie tracą wiarę w to, że to jest sytuacja tymczasowa"

Psychoterapeutka Olga Paszkowska
Psychoterapeutka Olga Paszkowska
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
14.10.2020 18:05

Ministerstwo Zdrowia poinformowało 15 października o 8099 nowych przypadkach zakażenia koronawirusem w Polsce. 91 osób zmarło. – Ludzie boją się, że zabraknie pieniędzy od pierwszego do pierwszego, że zabraknie miejsc w szpitalach. Niektórzy mówią, że wolą już zachorować teraz, bo może znajdzie się dla nich wolne łóżko szpitalne, a potem już go nie będzie – mówi w rozmowie z WP Kobieta psychoterapeutka Olga Paszkowska.

Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Dziś padł kolejny rekord. Mamy ponad 8 tys. zakażeń koronawirusem i blisko 100 zgonów. Polacy zaczynają panikować. Jak radzić sobie ze stresem w takiej sytuacji?

Olga Paszkowska, psychoterapeutka: Zachęcam wszystkich, żeby nazwać swoje trudne emocje i się nimi zaopiekować, być w kontakcie z nimi, a nie udawać, że wszystko jest ok, gdy w rzeczywistości jesteśmy przygnębieni, czujemy lęk. Wszyscy żyjemy teraz w niepewności i to jest stresujące. Mogę odnieść to również do siebie. Jestem teraz w swoim gabinecie, ale rano 3 razy zmieniałam zdanie, czy powinnam jechać, czy zostać w domu i przenieść spotkania na zdalne.

Nikt z nas nie wie, jak się zachować. Wszyscy w jakiś sposób jesteśmy niedouczeni w tym temacie i nie nie jest to kwestia ignorancji, a braku podobnych doświadczeń, zamętu i dezinformacji. Pomocne jest zaakceptowanie tego, że ta sytuacja wymyka się wszystkim spod kontroli i nie mamy na nią wpływu, i że w związku z tym najbliższy okres będzie stresujący i trudny. Mnie ponazywanie tego głośno i akceptacja pomaga. Wiem, co czuję, świadomość stresu jest i co dalej? Teraz pora na racjonalne działania.

Przed wyjściem do pracy zmierzyłam temperaturę, nie była podwyższona. To był jakiś punkt odniesienia. Przeanalizowałam, czy nie mam objawów zakażenia i na tej podstawie podjęłam decyzję. Założyłam maskę, dezynfekuję ręce, często wietrzę gabinet i zachowuję bezpieczną odległość, z kim mogłam przeszłam na system zdalny. Tyle mogę zrobić. Czyli robię, co mogę. Staram się być odpowiedzialna.

Czyli najlepszym rozwiązaniem jest racjonalne podejście…

Muszę przyznać, że kilka dni temu miałam stan podgorączkowy. Zrobiłam test, był negatywny. Czy poczułam ulgę? I tak, i nie. Do mnie również dochodzą głosy sceptyków, którzy podważają wiarygodność tego czy tamtego testu. Dzwonią do mnie i pytają: "Pani Olgo, zrobiłam sobie test, ale czy można im wierzyć?” Czy to są uzasadnione obawy, czy mamy tendencję do szukania dziury w całym? Nie wiem. Ale każdego dnia praktykuję bycie w tym trudnym stanie "nie wiem", zaakceptowałam, że bycie pewnym czegoś odeszło do lamusa.

A działania podejmuję, kierując się wynikiem testu. Bo jakiś punkt odniesienia jest potrzebny. Wynik negatywny jest dla mnie równoznaczny z tym, że nie zamykam się w domu na kwarantannie, tylko robię swoje, dopóki mogę. Oprzyjmy się na procedurach, które wprowadza sanepid. Nic innego nam nie pozostało. Możemy oczywiście wszystko podważyć, ale czy to ma sens? Czy warto dokładać sobie tego stresu? To jest decyzja każdego z nas. Ja podjęłam taką: robię testy i stosuję się do procedur.

Martwimy się o swoją rodzinę. Dzieci chodzą do przedszkoli i szkół. Jak z nimi rozmawiać, żeby je uspokoić?

Ja nie wykluczam tego, że na jakimś etapie wrócimy do nauczania zdalnego, ale dopóki nie ma takiej decyzji, to po prostu powtórzę: zachowując wszelkie środki ostrożności, róbmy swoje, niech dzieci chodzą do szkoły, bawią się, uczą, cieszą towarzystwem rówieśników "w realu". Ważne, żeby zdejmować z nich odpowiedzialność i powtarzać, że to dorośli decydują i czuwają nad ich bezpieczeństwem i być może przyjdzie moment, że przez jakiś czas nauka będzie zdalna.

Przypominajmy dzieciom, żeby często myły i dezynfekowały ręce, żeby używały bidonów w szkołach i nie dzieliły się jedzeniem. Wspierajmy też dzieci, odzwierciedlając ich trudne emocje, mówmy im: "Być może boisz się, ale to naturalne", "Być może czujesz złość, że nie masz na to wpływu i to jest ok. Też tak się czasem czuję” i dajmy im przestrzeń na okazywanie trudnych emocji. To ważne. Nie bagatelizujmy ich rozterek, nie mówmy, że przesadzają.

A co ze starszymi osobami? Czy z rodzicami, dziadkami powinniśmy rozmawiać inaczej?

Jestem zwolenniczką podjęcia konkretnych działań. Po pierwsze powinniśmy starać się ich trochę odseparować. Możemy opracować z rodziną lub sąsiadami system pomocowy, żeby nie musieli chodzić do miejsc, w których istnieje duże ryzyko zakażenia. Jednocześnie nie wolno zostawiać ich społecznie odtrąconych i samotnych. Dzwońmy do nich, pytajmy o samopoczucie, rozmawiajmy o pogodzie czy przeczytanej książce. Pokazujmy, że pomimo tego, że fizycznie jesteśmy ograniczeni, to emocjonalnie cały czas jesteśmy razem.

Czy zauważyła pani u swoich pacjentów, że stres bierze górę?

Zauważyłam. Po pandemii większość klientów wróciła do gabinetu, a teraz znów unikają kontaktów i preferują spotkania online. Jeżeli chodzi o liczbę klientów, to codziennie zgłaszają się do mnie nowe osoby, które potrzebują wsparcia. Ma też znaczenie pogoda. Na wiosnę byliśmy bardziej optymistycznie nastawieni. Brak słońca i coraz krótsze dni też robią swoje. Teraz widzę, że ludzie są przygaszeni. Wcześniej spotykałam się z takimi opiniami, że ktoś wierzy w koronawirusa lub nie wierzy, a z obecnymi statystykami trudno dyskutować... Nie da się udawać, że problemu nie ma.

Wydaje mi się, że wciąż znajdują się osoby, które nie wierzą w koronawirusa. Myśli pani, że w ten sposób radzą sobie z lękiem o życie, że to ich "kamuflaż"?

Nie chcę tego wykluczać. Osoby, które są w moim kręgu i "nie wierzą" w koronawirusa lub się go po prostu nie obawiają, to osoby, które są młode i zdrowe, czują się stabilnie finansowo i mają w swoim środowisku ludzi, którzy łagodnie przechodzili zakażenie. Nie odczuwają więc realnego zagrożenia. Wydaje mi się, że to też jest ok i też fajnie się spotkać z takimi osobami i z nimi porozmawiać, bo pokazują bardziej optymistyczną perspektywę i jeśli jesteśmy w lęku, to rozmowa z kimś takim, może być wspierająca. Nie oceniam tego. Można i tak, i tak. Ważne, żeby się wspierać i o siebie dbać. Dezynfekować ręce, mierzyć temperaturę i trzymać dystans społeczny. Wierzę, że wtedy przetrwamy. A jeśli czujemy, że to dla nas zbyt duży ciężar do dźwigania, to zachęcam do zgłaszania się do specjalistów i proszenia o wsparcie. To nie jest nic wstydliwego. Szczególnie teraz.

Z jakimi problemami przychodzą ludzie do specjalisty?

Spadek nastroju, ale też lęk przed tym, że coś się w ogóle w świecie kończy. Słyszę dosłownie, że nastaje nowa era. Takie słowa nie padały wcześniej. Moimi klientami są też osoby ze środowisk artystycznych i tam szczególnie odczuwa się przygnębienie i brak nadziei.

Ludzie tracą wiarę w to, że to jest sytuacja tymczasowa. Boją się, że zabraknie pieniędzy od pierwszego do pierwszego, że zabraknie miejsc w szpitalach. Niektórzy mówią, że wolą już zachorować teraz, bo może znajdzie się dla nich wolne łóżko szpitalne, a potem już go nie będzie. To jest też lęk o zdrowie, o życie, lęk o bliskich. Dopiero wchodzimy w ten czas jesienno-zimowy, więc pojawia się też u wielu pytanie: "Czy ja w ogóle dam radę? Czy ja to przetrwam?".

Pojawia się strach przed depresją, samotnością, przed brakiem nadziei, utratą pracy, zdrowia i przed odosobnieniem. Boimy się, że nie będzie można wyjść na spacer, nie wyjdziemy już do kina, do teatru, do restauracji, nie spotkamy się ze znajomymi, tylko będziemy siedzieli zamknięci w domach. Tego optymizmu nie ma teraz zbyt wiele, dlatego ludziom w tym okresie będzie potrzebne wsparcie.

Źródło artykułu:WP Kobieta