Blisko ludziMagdalena Krajewska-Ferenc: "61 lat, 61 kilo, 61 pomysłów na 61 obrazów”. Poznajcie "zwykłą" Polkę, która inspiruje wiele kobiet

Magdalena Krajewska-Ferenc: "61 lat, 61 kilo, 61 pomysłów na 61 obrazów”. Poznajcie "zwykłą" Polkę, która inspiruje wiele kobiet

Magdalena Krajewska-Ferenc
Magdalena Krajewska-Ferenc
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Dominika Czerniszewska
23.12.2020 17:55

Gdy pani Magdalena udostępniła na jednej z grup na Facebooku zdjęcie z okazji 61. urodzin, pojawiły się setki komentarzy i gratulacji. Od kogo? Od obcych kobiet. One nie poszukują wzorów z pierwszych stron gazet, a właśnie przykładów z życia wziętych. Bez Photoshopa. I zakłamania rzeczywistości.

Oto #HIT2020. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Prócz samej fotografii, uwagę kobiet przykuł opis: "Hej dziewczyny! To ja dziś. 61 lat, 61 kilo, 61 pomysłów na 61 obrazów, 2 córki, 2 synów, 2 wnuków i mąż 9 lat młodszy. Jest fajnie! I będzie".

Poznajmy zatem historię "zwykłej" Polki, która pokazuje, że chcieć to móc.

Dominika Czerniszewska, WP Kobieta: Co skłoniło panią do publikacji postu?

Magdalena Krajewska-Ferenc, graficzka i malarka: Pojechaliśmy z mężem nad morze pod namiot i poprosiłam: "zrób mi takie zdjęcie, abym mogła się pochwalić". Na tych pierwszych nie najlepiej wyszłam (śmiech), ale po którejś próbie w końcu się udało. Wcześniej widziałam, jak inne dziewczyny chwalą się swoim wyglądem, wiekiem, więc pomyślałam, że czemu ja mam nie wrzucić swojej urodzinowej fotki.

Muszę przyznać, że patrząc na to zdjęcie, zdecydowanie nie powiedziałabym, że przekroczyła już pani magiczną 60.

Z bliska trochę gorzej to wygląda (śmiech). Wszystko zależy od mimiki. Gdy człowiek jest zamyślony, od razu lat mu przybywa. A tutaj widzimy fotografię znad morza – wakacyjną i radosną. Jedna z moich koleżanek powiedziała, że zawsze tak wyglądam, jak na tym zdjęciu. Jednak patrzyłabym raczej na to z przymrużeniem oka. Z kolei wczoraj spotkałam inną znajomą, która powiedziała, że cały czas coś robię. I chyba ma rację. Oczywiście pozwalam sobie na chwilę relaksu – z mężem wieczorami słuchamy płyt, pijemy wino i to jest "nasz czas".

Napisała pani w poście, że waży 61 kilo. Kryje się za tym wyznaniem spektakularna metamorfoza?

Nie aż tak. Na przestrzeni ostatnich 4 lat z 65 kg przytyłam do 72 kg. Mieszkała wtedy z nami moja mama. Przesiadywaliśmy wtedy wieczorami w domu i zabawialiśmy się z nią przy kolacjach. Weszłam wówczas na wagę z przekonaniem, że wciąż pokaże mi sześćdziesiąt parę kilo, a tu niespodzianka, siódemka z przodu. Kiedy mama odeszła, powiedziałam sobie, że czas się ogarnąć. Ze wszystkim. Pomyślałam – już starczy tej rozpusty. I tak rok temu w maju postanowiłam, że czas najwyższy się zmienić.

I udało się.

Tak. Nie stosowałam żadnych drakońskich diet. Wybrałam metodę – powoli, ale skutecznie. Przeczytałam, że dobrze jest robić długą przerwę. Coś w stylu jesz 8 godzin, pościsz 16. Doszłam do wniosku, że to idealne dla mnie, bo w sumie nie lubię jeść śniadań. Dlatego postawiłam na lunch i kolację, ponieważ razem z mężem lubimy ucztować. Rano wypijam przegotowaną wodę. Do tego ćwiczenia. I tak powoli te kilogramy leciały w dół. Miałam nadzieję, że na 60. urodziny uda mi się osiągnąć wagę 60 kg. Wyszło jednak 61 kg na 61. urodziny. Pomyślałam – no i super! To był dla mnie pewien rodzaj sukcesu. Przede wszystkim lepiej się czuje. Chce mi się żyć, chce mi się malować. Przy dodatkowych kilogramach nie miałam takiego zapału do pracy.

A jak na tę zmianę zareagowała rodzina?

"Mamo, super!". Byli pod wrażeniem. Zresztą dwie moje córki są na tej grupie. Nawet wypowiadały się w komentarzach pod moim postem.

Zaciekawił mnie jeszcze wątek tych "61 pomysłów na 61 obrazów". Od zawsze była pani artystyczną duszą?

Zawsze wiedziałam, że chce robić "ładne rzeczy". Skończyłam liceum plastyczne z dobrymi ocenami. Mogłam się dostać na każdą uczelnię. Postawiłam jednak wszystko na jedną kartę. Wybrałam Akademię Sztuk Pięknych. Znajomi dziwili się, że nie chcę asekuracyjnie złożyć gdzieś indziej dokumentów. Odpowiadałam im, że wolę ładnie układać cytryny w sklepie niż studiować kierunek, który nie jest związany ze sztuką. Tylko to mnie interesowało. No i się udało.

I co było dalej?

Po prostu starałam się robić to, co lubię. Oczywiście, jak w życiu, różnie to wychodzi (śmiech). Studiowałam architekturę wnętrz, następnie chciałam skupić się tylko na tkaninach, więc studiowałam tkaniny. Później malowałam obrazy. W międzyczasie zdążyłam już urodzić trójkę dzieci… ze wspaniałym człowiekiem gór.

Warszawianka z góralem to ciekawe połączenie.

Tak. Związek ten nie przetrwał jednak próby czasu. Trzy lata później zapisałam się na tai-chi i tam poznałam bardzo sympatycznego młodego człowieka. On myślał, że ja mam 30 lat, a ja myślałam, że on też ma 30 (śmiech). Okazało się jednak, że nie jesteśmy równolatkami, a pomiędzy nami jest 9 lat różnicy. Nie przeszkadzało nam to. I tak został moim mężem. Urodził nam się syn. I jest fajnie, bardzo fajnie!

Wydaje mi się, że wiek nie ma znaczenia. Wszystko zależy od osoby. Razem z mężem pracujemy razem. Wiele osób się dziwi, że tak się da. Siedzimy w domu. Mąż mówi, że na chwilę wychodzi. Odpowiadam – czekaj, idę z tobą. Jeśli zdarzy się, że pójdę gdzieś sama, od razu dostaję pytanie: "a gdzie mąż?". Czasami, gdy patrzę na mężczyzn w moim roczniku, to mówię – cieszę się, że nie mam tak dorosłego męża (śmiech).

A dzieci?

Starsze dzieci również są po Akademii Sztuk Pięknych, a najmłodszy syn jest aktorem. Natomiast wraz z mężem prowadzimy pracownię graficzną. Robimy grafikę użytkową, a jak mam czas, to wracam do malarstwa. W związku z tym, że dzieci są już dorosłe, to przerobiłam jeden pokój na pracownię.

Pracownia
Pracownia© Archiwum prywatne

Czyli rodzina artystów?

Zdecydowanie. Moi rodzice byli architektami. Dziadek też. A dzieci chyba pomyślały, że nie można inaczej (śmiech).

Grafika, malowanie, czy ma pani czas na inne pasje?

Pasji mam wiele. Sama się zastanawiam, kiedy znajduję na to wszystko czas. Kocham gotować i jeść. Dużo czytam na temat jedzenia. Bez przerwy eksperymentuję. Dużo ćwiczę. To nie jest jednak oczywiste, bo jak byłam mała, nienawidziłam WF-u. To był dla mnie najgorszy przedmiot. Rodzice jeszcze chcieli, żebym pływała. Zawsze lubiłam zjeść za dużo ciastek (śmiech). Zaokrągliłam się, więc powiedzieli, żebym trenowała pływanie. To było straszne.

W wieku 30 lat, gdy miałam już trójkę dzieci, poczułam sama, że chyba czas zapisać się na aerobik. I wszystko się zmieniło. Zaczęłam ćwiczyć. Obecnie, zamiast aerobiku wolę jogę. I od 18 lat to robię. Choć nie jest łatwo. Nie mam elastycznego ciała, ale po tylu latach ćwiczeń udało się, żeby to ciało pracowało.

Uwielbiam również z mężem chodzić po górach. To uczucie, kiedy jest się na szczycie, jest nie do opisania. Zresztą to widać na moich obrazach.

Obraz Magdaleny Krajewskiej-Ferenc
Obraz Magdaleny Krajewskiej-Ferenc© Archiwum prywatne
Obraz Magdaleny Krajewskiej-Ferenc
Obraz Magdaleny Krajewskiej-Ferenc© Archiwum prywatne

A jak w tym wszystkim odnajduje się pani jako babcia?

Świetnie się odnajduję. Tylko jest jeden problem. Wraz z mężem mieszkamy w Warszawie, a wnuki w Bieszczadach. Te 450 km robi swoje. Jak przyjeżdżają do nas lub my do nich, to nie, nie jestem taką 100-procentową babcią. Trochę nie umiem. Uwielbiam z nimi rozmawiać, ale to nie jest takie proste, jeśli rzadko się widujemy. Obecnie mam 2 wnuków, ale zapewne w przyszłości będzie ich więcej.

Czy Magdalena Krajewska-Ferenc ma jakieś wady?

Czasami mi się wydaje, że jestem straszną pesymistką. Czasem uważam, że wszystko będzie źle i nic mi się nie uda. W związku z tym zaklinam ten pesymizm i wmawiam sobie, że jest fajnie. I wtedy tak jest!

Obraz Magdaleny Krajewskiej-Ferenc
Obraz Magdaleny Krajewskiej-Ferenc© Archiwum prywatne
Źródło artykułu:WP Kobieta