Paulina Młynarska
Aktorka, prezenterka i dziennikarka jak mało kto wie, o czym mówi.
01.12.2005 | aktual.: 20.02.2006 15:35
Małżeństwo nie zawsze służy kobiecie. Nie wolno rezygnować z siebie. Dzieci są fajniejsze niż mężczyźni. To niektóre z zasad dekalogu Pauliny Młynarskiej. *
*Iza Bartosz:_Powiedziałaś nie tak dawno, że ludzie woleliby Cię oglądać, jak zamiatasz ulicę, a nie jak pracujesz w telewizji. Dlaczego tak myślisz? _Paulina Młynarska: Jak ma się do czynienia z kimś, kto pochodzi ze znanej rodziny, to często lubiłoby się widzieć go z miotłą na ulicy. Już się z tym oswoiłam. Kiedy pracowałam we Francji, doskonale wiedziałam, że jestem tam dlatego, że coś potrafię, a nie dlatego, że nazywam się Młynarska. To, kim jest mój ojciec, nikogo tam nie interesowało. W Polsce ciągle jestem na cenzurowanym.
_– To znaczy? _To, co powiedziałam o tym zamiataniu ulic, to była trochę odpowiedź na wściekłe maile, którymi byłam atakowana, kiedy pracowałam dla jednego z magazynów kobiecych. Minimalny błąd czy choćby chochlik drukarski był od razu pretekstem do tego, by niektórzy czytelnicy zaczęli mi zarzucać, że znalazłam się w tym piśmie tylko dlatego, że nazywam się Młynarska. Myślę, że niektórzy chcieliby zobaczyć, jak się staczam.
_– Boli Cię krytyka? _To zależy. Krytyka na forach internetowych mnie nie boli, bo nie potrafię na nie nawet wejść, więc tego, co tam o mnie wypisują, nie czytam. Jeśli ktoś krytykuje mnie, bo chce dla mnie dobrze, to nigdy się nie obrażam. To, co mnie boli, to opowiadanie na mój temat bzdur, ale tu chyba nie jestem oryginalna...
_– W tym roku kończysz 35 lat. To dobry wiek dla kobiety? _Najlepszy.
_– Czujesz, że wszystko poukładało Ci się tak, jak chciałaś? _Moje życie to kalejdoskop. Miałam kilka takich momentów, kiedy już sobie myślałam, że wszystko jest tak, jak powinno być, po czym za parę miesięcy wszystko musiałam układać od nowa. Tak było na przykład wtedy, gdy dostałam pracę w RMF FM. Wydawało się, że lepiej być nie może, a później przyszedł moment, że musiałam trzasnąć drzwiami i wyjść. Nie dało się inaczej. Wolę więc nie mówić, że już wszystko jest poukładane. Nigdy nic nie wiadomo. Teraz mam dobry okres w życiu. Tyle spraw już za mną, w tylu ciężkich sytuacjach dałam sobie radę! Myślę, że wybudowałam sama w sobie taki schron, w którym mogę się skryć w razie potrzeby. Jeszcze kilka lat temu w ciężkich momentach strasznie panikowałam. Myślałam sobie: „Boże, co to będzie, jak ja sobie dam radę?”. A potem jakoś wszystko zawsze się układało i trwało.
_– W swoim życiu kilkakrotnie się przeprowadzałaś. Z Paryża do Warszawy, potem do Zakopanego, znowu do Paryża. Teraz jesteś ponownie w Warszawie. To pakowanie walizek Cię nie męczy? _Te moje przeprowadzki to były trochę ucieczki, a trochę reagowanie na zmiany rynku, odpowiadanie na rozmaite propozycje zawodowe. Oczywiście, mnóstwo decyzji, które podejmowałam w życiu, teraz, z perspektywy czasu, uważam za błędne, wielu rzeczy bym nie powtórzyła, ale cóż, takiego mam stajla! (Śmiech).
_– Kiedy ostatni raz wyjeżdżałaś z Warszawy, mówiłaś, że już nigdy tu nie wrócisz. _Swego czasu Warszawa mnie bardzo wymęczyła. Miałam dosyć tego miasta, tego tempa. Pracowałam wtedy w radiu TOK FM, miałam małe dziecko, które także nie wytrzymywało tej ciągłej gonitwy. Jestem samotną matką i uznałam wtedy, że nie mogę skazywać swojego dziecka na życie w świetlicach. I wtedy rzeczywiście uciekłam do Zakopanego. I myślę, że to była bardzo dobra decyzja. Ucieczka to przecież nic złego. Jeśli uciekam przed „złym wilkiem”, robię to po to, żeby ocalić siebie. A Warszawa była dla mnie wtedy takim złym wilkiem, który chciał mnie pożreć.
_– A teraz już ją sobie oswoiłaś? _Teraz wynajmuję dom w lesie, a nie dwa pokoiki w centrum. To był warunek, żeby tu wrócić.
_– Ala też chciała tu znowu zamieszkać? _Tak. Kiedy wyjeżdżałyśmy do Zakopanego, Ala cierpiała na astmę. Chciałam, żeby trochę wydobrzała w górach. I tak się stało. To był dla nas wspaniały czas. Zakopane będzie dla nas zawsze magicznym miejscem. Teraz Ala podrosła i zaczęła marudzić, że w Zakopanem nie ma kin, teatrów. Męczył ją klimat – tam przecież przez osiem miesięcy w roku jest zima. Ja co drugi tydzień przyjeżdżałam do Warszawy, do Polsatu, gdzie prowadziłam „Interwencję”. A potem nowe propozycje się tak jakoś posypały. Najpierw „Miasto kobiet” w TVN Style, potem zadzwoniła z Paryża producentka francuskiej edycji programu „Europa da się lubić”. Ala skończyła podstawówkę i miała rozpoczynać naukę w gimnazjum. Pomyślałyśmy sobie, że może nie ma się co tak wzbraniać przed tą Warszawą. Poczułam, że chyba przyszedł już czas, żeby zawalczyć znowu. O, właśnie dostałam SMS-a od Ali: „Mamo, proszę, kup »Gazetę Wyborczą«”.
_– Dobry macie ze sobą kontakt? _Trzymamy sztamę. Bardzo dużo ze sobą rozmawiamy.
_– Twoje rozmowy z Alą są podobne do tych, które Ty przeprowadzałaś ze swoją mamą? _Są zupełnie inne. Między nami nie ma tematów tabu, tak jak kiedyś między mną a moją mamą.
_– Ty z Alą rozmawiasz o wszystkim? _O wszystkim, o czym można rozmawiać z 14-latką.
_– Ala jest podobna do Ciebie? _Jest żywiołowym i ciekawym świata dzieckiem, ale nasze dzieciństwa, warunki, w których przyszło nam dorastać, są tak różne, że te podobieństwa się zacierają.
_– Córka ma do Ciebie czasem pretensje, że jesteś zapracowana? _Nie. Ona zawsze miała mnie dużo. Tak organizowałam sobie pracę, żeby być z nią jak najczęściej. W Zakopanem na przykład pracowałam w domu i stamtąd nadawałam korespondencje dla Radia Zet. Teraz wytłumaczyłam jej, że mam okres wytężonej pracy, ale ona wie, że za kilka miesięcy, jak już przywyknę do nowych warunków, to też się uspokoi. No i teraz w Warszawie Ala ma obok siebie tatę, przyrodniego braciszka, dziadków, moją siostrę Agatę i jej wspaniałych synów – Stasia i Tadzika. Na pewno nie jest samotna.
_– Traktujesz swoje dziecko jak dorosłą osobę? _Traktuję ją jak dziecko z bardzo prostego powodu – jest dzieckiem. Teraz mamy i tak już całą rzeszę infantylnych rodziców, którzy traktują swoje dzieci, jakby były dorosłe. To jest klasyczne odwrócenie ról. Potem widzi się takich dorosłych, jak przesiadują po pracy w modnych knajpkach, a ich dzieci w prywatnych szkołach odbywają 20. lekcję.
_– Ale Ala też kiedyś chodziła do takiej szkoły. _To prawda. Trochę na spółkę z jej tatą wymyśliliśmy, żeby zapisać ją do prywatnej szkoły, która była blisko mojej pracy, i to był prawdziwy koszmar. Wytrzymała sześć tygodni. O sześć tygodni za długo! Taka szkoła to getto dla bogaczy. Dziecko to nie para spodni, nie może nosić metki, że jest z najlepszej fabryki! To straszne. A najgorsze w tym jest zamykanie dzieci na kontakty z rówieśnikami z innych środowisk. Potem te dzieci rosną w przeświadczeniu, że Polska jest taka, jak ich szkoła, a przecież to zaledwie jakiś ułamek procenta. Oczywiście takie szkoły są dla rodziców bardzo wygodne, bo dziecko ma cały dzień zaplanowany – od rana do wieczora – i nie trzeba mu poświęcać za dużo czasu.
_– Za dwa lata Ala będzie miała 16 lat. Tyle samo, ile Ty, kiedy podjęłaś decyzję, że wyjeżdżasz do Paryża. Co byś zrobiła, gdyby Ala Ci niebawem oznajmiła, że chce sama wyjechać za granicę? _Nigdy bym się na to nie zgodziła. Nie lubię zresztą wspominać swego wyjazdu. Kiedy ludzie mnie wypytują o tamten czas, często widzę, że spodziewają się opowieści o seksie, narkotykach i nocnych balangach. A rzeczywistość była zupełnie inna. Paryż wtedy zalepiony był plakatami z filmu „Kronika wypadków miłosnych”. Widziałam swoją twarz wszędzie: na ulicach, w metrze. A ja nie miałam co jeść i pracowałam w polskiej knajpie „na zmywaku”. Potem dopiero zapisałam się do kilku agencji aktorskich i do szkoły, na którą musiałam sama zarobić. Fakt, że grałam u Wajdy, otwierał oczywiście wiele drzwi, ale nikt nie spieszył się, żeby mi pomóc w karierze. Nie chcę, żeby Ali coś takiego się przydarzyło. Nie chcę, żeby dorosła tak szybko, jak ja. To wcale nie jest dobre.
_– Teraz, kiedy jesteś starsza, dalej tak szybko podejmujesz decyzje? _Teraz się dłużej nad wszystkim zastanawiam. Męczę się, dzielę włos na czworo. Ale kiedy już się zdecyduję, to ciach i wprowadzam zmiany.
_ – Nie chcesz mówić o tym, czego żałujesz, to powiedz, czego na pewno nigdy nie żałowałaś. _Na pewno tego, że urodziłam dziecko. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, byłam załamana. Miałam 21 lat i była to totalna wpadka. Pamiętam, jak rycząc zadzwoniłam do sporo starszej od siebie przyjaciółki, żeby mnie pocieszyła. I ona powiedziała mi wtedy coś, czego nigdy nie zapomnę: „Możesz w życiu żałować wielu rzeczy, ale na pewno nie pożałujesz tego, że urodziłaś dziecko. To masz jak w banku”. Te słowa mnie uspokoiły. Teraz, kiedy widzę te wszystkie dziewczyny, które ciągle zwlekają z macierzyństwem, bo myślą, że jeszcze z tym zdążą, to trochę się martwię. Nie wiem, czy to dobrze tak wszystko sobie zaplanować, zaprogramować... Życie powinno się temu planowaniu trochę wymykać, bo przyroda ma własny, mądrzejszy od naszego plan działania. Zauważ, że dziecko urodzone „z wpadki” nie jest obciążone żadnymi oczekiwaniami, nie rodzi się po to, żeby naprawiać życie swoich rodziców, łatać emocjonalne dziury albo scalać
nieudany związek. Oczywiście, są lepsze i gorsze chwile, ale w rodzicielstwie naprawdę młodych ludzi jest energia, którą z wiekiem traci się bezpowrotnie. Dziwi mnie też, że dziewczyny tak ubolewają nad brakiem faceta w życiu, a zupełnie nie martwią się brakiem dzieci. Nie chcę się mądrzyć, ale myślę, że będą kiedyś żałować. Dzieci są fajniejsze niż faceci!
_– Ty nigdy nie bałaś się, że nie znajdziesz faceta? _Miałam kiedyś w sobie taki strach. I wiem, skąd on się brał. Bardzo długo nie docierało do mnie, że jestem coś warta jako kobieta, kiedy nie ma przy mnie faceta. Tutaj mogę złożyć skargi i zażalenia do moich rodziców, bo czegoś zabrakło w ich komunikacie do mnie. Kiedy byłam młodą dziewczyną, nie czułam się wartościowa, nie byłam w pełni sobą, jeśli nie było przy mnie mężczyzny. Musiałam sparzyć się w kilku związkach, zanim do mnie dotarło, że nie muszę sobie poprawiać samopoczucia facetem.
_– Czego jeszcze się oduczyłaś w swoich związkach? _Nie wolno rezygnować z siebie. Oduczyłam się patrzeć przez palce na błędy płci przeciwnej tylko dlatego, że to jest płeć męska. Szczerze mówiąc, jestem porażona arogancją mężczyzn. Uważam, że jest to arogancja władzy płynąca z tego, że, wbrew swoim deklaracjom, w dzisiejszym świecie czują się ciągle bardzo pewnie. I nie ruszają mnie opowieści o tym, że zapędziłyśmy ich w kozi róg. Jeżeli oni są w kozim rogu, to gdzie jesteśmy my, kobiety? Zauważyłaś tę nagonkę w mediach na kobiety sukcesu? Wkurza mnie, że teraz jest tak, że kiedy kobieta jest piękna, szczupła, inteligentna i robi karierę, to od razu szuka się w niej jakiejś skazy i pisze się lub mówi, że jest samotna, bez szans na miłość, albo przynajmniej na orgazm, nie mówiąc już o dziecku! Bogu dzięki mnóstwo świetnych kobiet na tym świecie pracuje, zarabia, wychowuje i kocha jednocześnie! Ale tym światem na razie rządzi „podgatunek”, a „podgatunek” źle znosi kobiecą konkurencję na rynku pracy.
Podgatunek to pieszczotliwe określenie pewnego typu facetów.
_– A Ty w ogóle utrzymujesz teraz jakieś kontakty z facetami? _W ogóle to tak. Chociaż nie. Może dla mojego wizerunku lepiej byłoby powiedzieć, że zupełnie nie utrzymuję i nie zamierzam. Ale tak poważnie, to chcę mieć z facetami wiele wspólnego, ale na płaszczyźnie, na której mogłabym być sobą, a nie bez przerwy udawać lub ukrywać cechy, które by się komuś nie spodobały.
_– A jaki musiałby być facet, który by Ci się spodobał? _Silny, piękny i zabawny.
_– W takim byś się zakochała z miejsca? _Z tym zakochiwaniem się to już chyba mi przeszło. Kiedyś szybko się zakochiwałam. A teraz... Jest taka piosenka na płycie Carli Bruni „Miłość to nie dla mnie”. Ona tam śpiewa mniej więcej o tym, że miłość to, niestety, nie Saint Laurent, nie leży idealnie, i chociaż tyle razy przymierzała, to jeszcze nie trafiła na swój krój, i że czasem od miłości lepszy jest zapach skóry jej kochanków.
_– Podpisujesz się pod tym? _Te słowa są mi bliskie.
_– Czyli stawiasz teraz na kochanków? _Oczywiście. A na co innego ma stawiać kobieta 35-letnia?
_– A w jakim wieku powinni być ci kochankowie? Ma to dla Ciebie znaczenie? _Oczywiście. Mój ideał to Metys – 22 lata! (Śmiech).
_– Trzykrotnie byłaś zamężna. Bierzesz jeszcze pod uwagę małżeństwo? _Nie. Daj spokój. Wyrobiłam już normę za ciebie, za siebie i za kilka naszych koleżanek. Małżeństwo mi nie służy. Jestem niedobrą żoną.
_– Dlaczego? _Bo porzucam moich mężów i to mnie chyba dyskwalifikuje.
_– Kiedy tylko coś Ci nie pasowało, to po prostu odchodziłaś? _Ja się w takie kabały potrafiłam wpakować, że to nie było tak, że „coś” mi nie pasowało.
_– W jakie kabały? _W takie, że aż ci nie opowiem.
_– Ale może już teraz byś się nie wpakowała. _Myślę, że w życiu trzeba znać umiar, a w mojej sytuacji umiar byłby wskazany. Dlatego na myśl o ślubie od razu mówię sobie „pas”.
Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcia Marek Straszewski
Stylizacja Marcin Dąbrowski/Metaluna
Makijaż Katarzyna Rogacewicz
Fryzury Jaga Hupało&Thomas Wolff
Scenografia Ewa Iwańczuk