Poronienie, czyli przestępstwo? O tym nie mówi się głośno
"Projekt ustawy antyaborcyjnej nie przewiduje kary więzienia dla kobiety, która nieumyślnie doprowadziła do poronienia swego dziecka. Nie zakłada również obowiązku poświęcenia się matki, gdy ciąża zagraża jej życiu" – przekonują w oświadczeniu eksperci z Ordo Iuris, którzy pracowali nad projektem. I brzmi to, jakby bronili zupełnie innego dokumentu, niż ten, który przedstawili w Sejmie.
Problem polega na tym, że nie chodzi tylko o to, co zawiera, ale czego nie precyzuje i jak szerokie pole do interpretacji daje. I na tym, że taki pełen luk dokument ma stanowić o zdrowiu i życiu obywatelek kraju. Ale po kolei.
Pospolite ruszenie
14 marca na ręce marszałka Sejmu wpływa zawiadomienie o zawiązaniu Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej "Stop aborcji", która będzie zbierać podpisy pod obywatelskim projektem ustawy całkowicie zakazującej przerywania ciąży. Projekt uchyla dotychczasowe zapisy prawne, które umożliwiają usunięcie ciąży w trzech przypadkach: pochodzącej z gwałtu, stanowiącej zagrożenie życia lub zdrowia matki, w sytuacji, gdy badania prenatalne wskazują, że dziecko urodzi się z poważanymi wadami zagrażającymi jego życiu. 31 marca premier Beata Szydło przyznaje, że osobiście popiera tę inicjatywę, mimo że nie chce wypowiadać się za kolegów z ugrupowania. Poparcie natychmiast deklaruje za to polski episkopat.
To wystarczy. Tego samego dnia w kilka godzin w mediach społecznościowych zawiązuje się inna, nieoficjalna jeszcze inicjatywa obywatelska – przeciwna zaostrzeniom. Początkowo tworzą ją zwykłe kobiety, oburzone faktem, że ktoś chce odebrać im ich prawa, przestraszone rzeczywistością, która wkrótce może stać się ich udziałem. Chcą czy nie, jeśli ustawa zostanie podpisana, będą musiały urodzić dziecko gwałciciela, i takie, które przyjdzie na świat całkowicie zdeformowane, a następnie bezsilnie patrzeć, jak umiera. Nie uważają tego za przejaw humanitaryzmu, wręcz przeciwnie.
Kobiety postanawiają działać od razu, zanim przyjdzie im zweryfikować te interpretacje w konfrontacji z rzeczywistością. W zamkniętych grupach na facebooku skrzykują się na demonstracje w całej Polsce. W kilku miastach decydują się również na wyjście z kościołów w trakcie czytania listu polskiego episkopatu, który niemal natychmiast zdecydował się poprzeć projekt. Dołączają do nich partnerzy, mężowie, rodziny, a także środowiska walczące o prawa kobiet i partie polityczne. W pospolitym ruszeniu biorą udział również katoliczki:
- Jestem wierząca, praktykująca, ale ta ustawa uderza w kobiety, a kościół ją popiera – mówi Justyna, która zjawiła się w niedzielę na mszy w kościele Mariackim w Gdańsku i... wyszła w trakcie czytania listu wraz z kilkudziesięcioma innymi osobami.
Są babcie, matki, córki. - Środowiska pro-life chcą w nas widzieć niefrasobliwe gówniary, które traktują aborcję jak antykoncepcję – mówi Ania, uczestniczka manifestacji w Sopocie. - A my się po prostu boimy o swoje życie. Nie chcemy umierać na ołtarzu wiary.
Wielu aktywistkom nie podoba się nie tylko nowy projekt, ale również obecnie obowiązujące przepisy. Nie zgadzają się na dotychczasowy kompromis aborcyjny.
- O kompromisie można mówić, jeśli w ustalaniu go biorą udział zainteresowane osoby – stwierdza Agnieszka Weseli z Porozumienia Odzyskać Wybór. - W przypadku ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży głos osób zainteresowanych został zlekceważony. Mówię tu o podpisach za referendum w tej kwestii, których zebrano ok. 1,5 miliona. Rzekomy kompromis został zawarty między politykami a hierarchami kościoła katolickiego. Prawa kobiet zostały przehandlowane za poparcie polityczne, a aborcja przestała być po prostu zabiegiem medycznym. Stała się sprawą polityczną i kartą przetargową, wykorzystywaną w polityce.
Mimo że w Polsce aborcja jest dopuszczalna jedynie w trzech kwalifikowanych przypadkach dopuszczanych przez prawo, to jak przekonuje Agnieszka Weseli, w praktyce jest to niezwykle trudne.
- Według danych organizacji pozarządowych Polki przeprowadzają od 80 000 do 200 000 aborcji rocznie - zatem restrykcyjne prawo antyaborcyjne nie spowodowało, że zmniejszyła się liczba dokonywanych aborcji, tylko sprawiło, że ciąże są przerywane w niebezpiecznych i poniżających dla kobiet warunkach, w atmosferze lęku, wstydu i pogardy. Prawo do aborcji powinno należeć do pakietu innych praw reprodukcyjnych, takich jak edukacja seksualna czy łatwo dostępna antykoncepcja, zapłodnienie in vitro, godne porody i dobra opieka po poronieniu – dodaje aktywistka.
Niezależnie od tego, czy uczestniczki protestu są za utrzymaniem dotychczasowej ustawy, czy za jej liberalizacją, zdecydowanie przeciwstawiają się całkowitemu zakazowi. Wyznaczają datę kolejnej manifestacji na sobotę 9 kwietnia. Nie zapominają o premier Beacie Szydło, masowo wysyłają jej wieszaki i maile. W poniedziałek premier wyraża "zdziwienie takim natężeniem tematu". Dodaje, że rząd nie pracuje nad żadnymi zmianami ustawy, a trzy dni wcześniej wyrażała jedynie swoje prywatne opinie.
Co naprawdę jest w projekcie ustawy? Zdania są podzielone
Tego samego dnia Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, który przygotował projekt i uzasadnienie ustawy o ochronie życia, zamieszcza na swojej stronie internetowej sprostowanie i stwierdza, że projekt nie zakłada karania kobiet, które poroniły ciążę, nie nakłada również obowiązku poświęcenia się, gdy ciąża zagraża jej życiu.
"Kobieta nigdy nie ponosi odpowiedzialności za nieumyślne doprowadzenie do śmierci dziecka. Oznacza to, że projekt nic nie zmienia w sytuacji matek, które poroniły. Co więcej, nawet gdy matka umyślnie pozbawi swe poczęte dziecko życia, z uwagi na wieloaspektowość tych sytuacji, projekt dopuszcza odstąpienie od wymierzenia kary" - czytamy w oświadczeniu.
W korespondencji z Wirtualną Polską, dr Tymoteusz Zych, Koordynator Centrum Analiz Legislacyjnych Ordo Iuris, dodaje, że samoistne poronienie nigdy nie jest przestępstwem.
- Wynika to z zasad ogólnych prawa karnego (art. 1 §3 kodeksu karnego), ponieważ kobieta nie ponosi żadnej winy za takie poronienie - wyjaśnia prawnik. - Zgodnie z projektem, kobieta nie ponosi odpowiedzialności również za nieumyślne doprowadzenia do śmierci dziecka, czyli za takie sytuacje, w których nie miała zamiaru pozbawić go życia, ale wskutek niezachowania wymaganej ostrożności doprowadziła do jego śmierci.
Czy zapisy projektu faktycznie są tak jednoznaczne? O komentarz poprosiliśmy radcę prawnego, Piotra Pawłowskiego, specjalizującego się w prawie medycznym.
- Projekt jasno stwierdza, że „Nie podlega karze matka dziecka poczętego, która dopuszcza się czynu określonego w par. 2 (tj. nieumyślnego spowodowanie śmierci dziecka poczętego). Jest zasadnicza różnica pomiędzy skutkami sformułowania „nie popełnia przestępstwa” a „nie podlega karze” - mówi Pawłowski. - W pierwszym przypadku mamy faktyczne pełne uwolnienie od odpowiedzialności karnej, a w drugim przypadku kobieta popełnia przestępstwo (czyli policja i prokuratura będzie musiała wszcząć postępowanie i ewentualnie skierować akt oskarżenia do sądu, ale w razie skazania przez sąd nie wymierzy kary. W przypadku uznania winy kobiety przez sąd karny (wyrokiem rzecz jasna) kobieta będzie już wpisana do Krajowego Rejestru Karnego (KRK), co jest sporą dolegliwością, gdyż uniemożliwia wykonywanie wielu zawodów czy sprawowanie wielu funkcji.
Pawłowski dodaje, że nie należy zapominać o traumie, jaką przechodzi każdy człowiek poddany procedurom karnym jako podejrzany, a następnie oskarżony. W środowisku wiejskim czy małomiasteczkowym może to oznaczać faktyczne wykluczenie takiej osoby z życia społecznego.
Czy zapis oznacza, że lekarz będzie miał prawo lub obowiązek zgłosić dane kobiety, która poroniła do organów ścigania? Dr Zych przekonuje, że nie:
- Jeżeli poronieniu nie towarzyszy inna okoliczność wskazująca na celowe spowodowanie śmierci dziecka, żadne zawiadomienie nie powinno być kierowane. Zresztą lekarz i tak nie jest nigdy zobowiązany do składania zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa zabicia dziecka poczętego.
Co na to inny ekspert?
- Takie twierdzenie to po prostu nieprawda - przekonuje Pawłowski. - Kodeks postępowania karnego jasno stwierdza obowiązek każdego (także lekarza, pielęgniarki), kto wie o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, a wszystkie przestępstwa, o których mówi projekt to ewidentnie przestępstwa ścigane z urzędu. Oczywiście nie da się przewidzieć, jak w konkretnych przypadkach będą się zachowywać konkretni lekarze etc, ale można przypuszczać, że znacząca część, czy to ze strachu przed odpowiedzialnością karną lub administracyjną/pracowniczą, czy to z przekonań ideologicznych będzie dzwonić na policję/prokuraturę w każdym wg nich podejrzanym przypadku. Dochodzi dodatkowo to, że część lekarzy np. ordynatorów oddziałów ginekologiczno-położniczych ma status funkcjonariusza publicznego.
Ci ostatni natomiast są w sposób szczególny zobligowani przez prawo do składania zawiadomień o popełnieniu przestępstwa.
Twórcy projektu w oświadczeniu przekonują również, że "projekt zezwala na stosowanie działań leczniczych ze skutkiem śmiertelnym dla dziecka, stanowiąc zagrożenie dla życia matki. Gdy patologia ciąży nieuchronnie prowadzi do śmierci dziecka. Taka sytuacja istnieje w przypadku ciąży pozamacicznej, której zakończenie będzie możliwe bezpośrednio po jej stwierdzeniu'".
- I tu znowu diabeł tkwi w szczegółach – stwierdza Piotr Pawłowski - Po pierwsze, uchylona jest odpowiedzialność jedynie lekarza, ale już nie pielęgniarki czy farmaceuty – przedstawiciele tych grup zawodowych mogą się bać odpowiedzialności karnej (mieści się w mojej wyobraźni, że np. w aptece ciężarne będą miały kłopoty z wykupieniem niektórych leków, które mają skutki uboczne). Po drugie, dla uchylenia odpowiedzialności karnej lekarza działania lecznicze muszą być "konieczne". Pawłowski wyjaśnia, że to rodzi problem np. z leczeniem chorób przewlekłych u kobiet ciężarnych czy chorób nowotworowych.
- Bo skoro mówimy tylko o działaniach koniecznych dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia kobiety, to co, gdy działanie lecznicze służyło jedynie poprawie zdrowia pacjentki, a nosi choćby niewielkie ryzyko poronienia płodu? Można podejrzewać, że lekarze i pielęgniarki będą unikać takich działań – na szkodę zdrowia ciężarnej. Oczywiście, w razie uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia "dziecka poczętego" lekarz na podstawie art. 157a par. 3, według projektu, jest uwolniony od odpowiedzialności, ale w przypadku śmierci "dziecka poczętego" wskutek działań koniecznych dla uchylenia niebezpieczeństwa grożącemu zdrowiu matki – już nie - stwierdza prawnik.
A to tylko dwa z paragrafów budzących wątpliwości i możliwość swobodnej interpretacji.
Projekt pisany na kolanie czy narzędzie dla religijnych ekstremistów?
Ustawodawca ustanawia prawo, ale interpretują je ludzie i nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której lekarz o poglądach "pro-life" zacznie podejrzewać pacjentkę o umyślne wywołanie poronienia, a podobny mu sędzia przychyli się do jego wniosku i nie zastosuje proponowanego przez ustawę nadzwyczajnego odstąpienia od kary.
Pytanie, które nasuwa się podczas pytania projektu brzmi: Czy jest w nim tyle luk, ponieważ został napisany naprędce, pod presją czasu, czy to celowe działanie, otwierające szerokie pole do popisu obrońcom życia poczętego?
Jeszcze nie tak dawno PiS bronił dotychczasowej ustawy antyaborcyjnej. Wygląda jednak na to, że mógł zmienić zdanie. Jarosław Kaczyński ocenia, że projekt ustawy poprze większość posłów tego ugrupowania. Myli się również ten, kto sądzi, że Ordo Iuris jest niezależną kancelarią, wspierającą po prostu obywatelski projekt. W ubiegłym roku trafiła ona na międzynarodową listę Europejskiej Fundacji Humanistycznej 28 najbardziej konserwatywnych organizacji. Fundacja określa je mianem "ekstremistów religijnych, którzy próbują narzucić swoje, podbudowane ideologicznie, drakońskie i niedemokratyczne programy na resztę społeczeństwa, wpływając na prawo i politykę, bez poszanowania innych religii i poglądów filozoficznych".
Wisienką na torcie jest fakt, że prezes Ordo Iuris, prof. Aleksander Stępkowski to podsekretarz stanu w MSZ, odpowiedzialny m.in. za prawa człowieka. Premier Szydło, która jest zdziwiona gwałtowną reakcją kobiet na temat ustawy antyaborcyjnej, raczej nie zapyta o ich zdanie w tej kwestii. Wkrótce (a dokładnie za trzy miesiące) może się więc okazać, że prawa kobiet po raz kolejny zostały przehandlowane za poparcie polityczne. Chyba że ktoś tu bardzo poważnie nie docenia determinacji Polek.
Karolina Głogowska