Przestrzeń publiczna czy salon piękności? Te zabiegi lepiej rób w domu!
Komunikacja miejska to niesamowity mikrokosmos. Ludzie poznają się, zakochują, wpadają na genialne pomysły, podróżując autobusami, metrem czy tramwajem. Część uważa, że może tę publiczną przestrzeń traktować jak własną łazienkę. I tutaj zaczynają się obrzydliwe schody.
06.03.2017 | aktual.: 06.03.2017 14:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Gdy kilka lat temu w nowojorskim metrze siedząca obok mnie kobieta wyciągnęła pęsetę i zaczęła regulować brwi, myślałam, że to tylko specyfika tego miasta. Nowojorczycy bardzo swobodnie podchodzą do kwestii norm obyczajowych. Nikogo nie dziwi wychodzenie z psem w pidżamie czy poranki w Queens, gdy na ulicach można spotkać starsze panie spacerujące z wałkami na głowie. Ale okazuje się, że nie tylko Nowy Jork czy Londyn, ale również Warszawa, Katowice czy Kraków są miejscami, w których komunikacja miejska zamienia się w salon piękności. Ku obrzydzeniu większości pasażerów.
Twarz do poprawki
Mieszkańcy wielkich miast w środkach transportu spędzają coraz więcej czasu. Jeśli nie muszą siedzieć za kółkiem i skupiać się na prowadzeniu pojazdu, wykorzystują ten czas na najróżniejsze aktywności. Czytają książki, prowadzą (nieraz głośne) rozmowy telefoniczne, sprawdzają, co słychać w mediach społecznościowych. Ci, którzy wyjątkowo cenią swój czas i niekoniecznie poważają współpasażerów, wykorzystują te pół godziny czy więcej, na doprowadzenie się do porządku. Pół biedy, gdy chodzi o poprawienie pomadki czy przeczesanie włosów. Chyba każdej z nas zdarzyło się wyjść z domu w pośpiechu i przed dotarciem do pracy kończyć makijaż w autobusie czy za kierownicą. Gdy w ruch idzie błyszczyk do ust lub ewentualnie puder - raczej nie budzi to sprzeciwu współpasażerów. Kasia, dziennikarka z Trójmiasta, przymyka oko na dziewczyny pudrujące twarz w tramwaju. Zwłaszcza, że na jej drodze nie stanęła jeszcze żadna „seryjna pudernica”, która nagminnie upiększałaby się w drodze z punktu A do punktu B.
Choć muszę przyznać, że kilka lat temu zupełnie zdębiałam, gdy w londyńskim metrze, w Halloween, na siedzeniu obok mnie przycupnęła dziewczyna w kostiumie zombie, otworzyła sporych rozmiarów kuferek z kosmetykami i w 20 minut, w zatłoczonym wagonie uzupełniła swoje przebranie upiornym makijażem. Niesamowicie wprawnie operowała pędzlami, gąbkami do makijażu, eyelinerem i zestawem do konturowania. A do tego przez cały czas trzymała w dłoni niewielkie lusterko. Efekt był całkiem dobry i przyznam, że jej umiejętności sprawiły, że oglądałam ją z lekką fascynacją, nie zaś - obrzydzeniem. Wykonywane przez nią upiększające zabiegi przypominały nieco performance. Dziewczyna doskonale wiedziała, że obserwuje ją cały wagon ludzi i chyba miała z tego niezły ubaw. W polskich tramwajach i pociągach takie sytuacje raczej nie mają miejsca. Za to na porządku dziennym jest przekształcanie publicznego transportu w salon manikiuru.
Jazda z pazurem
Dłonie są wizytówką kobiety. Dobrze więc, żeby były zadbane. Opiłowane paznokcie, świeży lakier, wycięte skórki sprawiają, że podając komuś rękę, nie musimy się wstydzić. Ale czy faktycznie te zabiegi trzeba wykonywać w drodze do pracy zatłoczonym autobusem relacji Grochów-Bemowo? Gdy zapytałam redakcyjne koleżanki o najbardziej niestosowny zabieg pielęgnacyjny, jaki można wykonać w przestrzeni publicznej, wszystkie zgodnie odpowiedziały: piłowanie lub obcinanie paznokci. I nie jest to grzech, który popełniają wyłącznie kobiety. - Kilka lat temu w autobusie obserwowałam starszego pana, po sześćdziesiątce, który z torby wyciągnął obcinarkę i systematycznie skracał paznokieć po paznokciu. To, co obciął, spadało na podłogę. Na szczęście nigdy więcej nie byłam świadkiem podobnej sytuacji - wspomina Magda, która codziennie pokonuje drogę z pracy autobusem. Kobiety częściej niż po obcinarkę sięgają po pilniczek. Ten dźwięk skracanych paznokci, zwłaszcza żelowych czy akrylowych, bywa nie do zniesienia. Maja koleżanka z Gdańska, która generalnie ma szczęście do współpasażerów, porównuje go do odgłosów podobnych do skrobania po tablicy. Powiedzmy szczerze, gdy o 7 rano jedziesz do pracy, nastrój mogą ewentualnie poprawić odgłosy ptaków czy dobrze dobrana muzyka. Piłowanie paznokci - zdecydowanie nie. Ale na skracaniu się nie kończy. Co pewniejsze siebie „komunikacyjne manikiurzystki” idą o krok dalej.
- Kiedyś udało mi się trafić na dziewczynę, która w autobusie malowała paznokcie. To nie było obrzydliwie, przynajmniej nie w taki sposób, jak na przykład ich obgryzanie, ale byłam w sporym szoku. A jednocześnie nie mogłam się nadziwić, bo szło jej całkiem nieźle. Inni pasażerowie też przyglądali się z podziwem, ale smród lakieru, który szybko wypełnił pojazd, był nie do zniesienia - wspomina mieszkająca w Warszawie Magdalena. Choć nie słyszałam jeszcze, żeby w metrze czy pociągu nakładać lakier hybrydowy, pewnie są takie przypadki. W końcu utwardzające lampy są coraz mniejsze i często - zasilane bateriami. Więc w kwestii manikiurowej inwencji jeszcze wszystko przed nami.
MPK niczym Sephora?
Wśród kolekcjonerów urodowych horrorów prym wiodą mieszkańcy Warszawy. Ale i w porządnym, poukładanym Poznaniu zdarzają się historie mrożące krew w żyłach. A przynajmniej - kręcące w nosie. Anka od 20 lat mieszka w Poznaniu. Doskonale więc pamięta czasy, gdy tramwaje z lat sześćdziesiątych, zwane potocznie Helmutami, jeździły po każdej poznańskiej trasie. - Najciekawiej było w weekendy, w okolicach 22. Część pasażerów kończyła już imprezę, więc tramwaj wypełniała woń przetworzonego alkoholu. Część dopiero zaczynała. Dziewczyny w białych kozakach wyciągały z mikroskopijnych torebeczek flakony perfum i nagle cały wagon zalewał aromat sztucznej wanilii. Mieszało się to z innymi nutami zapachowymi: alkoholem, tytoniem, tworząc potem unikatową mieszankę. Jej natężenie zmieniało się w zależności od dzielnicy. Gdy byłam w ciąży, jak ognia unikałam komunikacji miejskiej. Bo nawet w sobotę o poranku tramwaj wciąż pachniał ekscesami dnia poprzedniego, zwłaszcza dla ciężarnej, która nos miała wyczulony jak pies policyjny - śmieje się Ania.
Wyższy poziom intymności
Zabiegi wykonywane w pojedynkę to niestety nie wszystko. Granicę dobrego smaku (i wychowania) często przekraczają pary. Czym innym jest czułe przeczesanie włosów partnera czy strzepnięcie mu ledwie widocznego paproszka z ramienia, a czym innym aktywne zajmowanie się trądzikiem ukochanego. Tak, zdarzyło się, że para nastolatków w tramwaju najpierw wymieniała płyny ustrojowe, namiętnie się całując, a następnie ona przystępowała do wyciskania pryszczy upstrzonemu trądzikiem chłopakowi. Dziewczyna ewidentnie była fanką dr Pimple Popper, której filmiki z ekstrakcji ogromnych cyst oglądają na YouTube miliony ludzi. Ja do grona fanów amerykańskiej dermatolog nie należę. I byłabym ogromnie wdzięczna, gdyby jej miłośnicy realizowali swoje pasje w innym, bardziej sterylnym miejscu.
Na drugim biegunie są zabiegi pielęgnacyjne wykonywane wokół niemowląt. Gdy kierowca bydgoskiego autobusu wezwał policję, bowiem pasażerka-matka przewijała dziecko, historia obiegła całą Polskę. Opinia publiczna solidarnie opowiedziała się po stronie matki. Bo przecież czym innym jest piłowanie paznokci, które może poczekać, a czym innym pełna pielucha, która sprawia, że nawet najbardziej spokojny malec może zmienić się w rozwrzeszczanego potworka, który nieźle da do wiwatu współpasażerom.
Ola Nagel, szefowa działu mody kobieta.wp.pl podchodzi do wybryków pasażerów ze stoickim spokojem. I wszystkim zaleca odrobinę wyrozumiałości. - Ja jestem za zdrową wolnością. Jeśli jesteśmy głodni i chcemy zjeść kanapkę, bo wiemy, że zaraz możemy zemdleć, może po prostu ją zjedzmy - po cichu, zasłaniając buzię. Jeśli nasze dziecko krzyczy w autobusie, bo ma mokrą pieluchę, nic na to nie poradzimy. Jeśli idziemy na rozmowę kwalifikacyjną, a zaspałyśmy, pomalujmy te rzęsy. Trudno - mówi Ola, która regularnie pokonuje trasę Pruszków-Warszawa podmiejskimi pociągami. - Te wszystkie obrzydliwości to cały urok komunikacji miejskiej. Spotykamy ludzi, którzy są po prostu inni, czasami dziwni, czasami nieznośni, a czasami po prostu intrygujący. Warto się starać, by być kulturalnym, wrażliwym na potrzeby drugiego człowieka, ale nie spinajmy się, gdy musimy wysmarkać nos w chusteczkę. Czasami za porannym makijażem w autobusie, wkuwaniem angielskich słówek na głos czy jedzeniem kebaba kryje się bardzo ciekawa historia. Gdy myślę sobie o tych wszystkich ludzkich obrzydliwościach, to przypomina mi się piosenka „Absolutnie” Wojciecha Młynarskiego o kierowcy autobusu, który po prostu lubił ludzi („Bo choć się trafiają wśród ludzi nieźli trutnie, choć mnie nieraz wkurzą i zdrowo mi napsują krwi, w sumie z nimi fajnie mi. Absolutnie”.). Może bądźmy jak ten kierowca, zamiast być jak Adaś Miauczyński z „Dnia świra?”