Blisko ludziRodzice łapią się za portfele. Powodem składki na "klasowe"

Rodzice łapią się za portfele. Powodem składki na "klasowe"

Uiszczenie składek szkolnych stanowi wyzwanie dla wielu rodziców - fotografia ilustracyjna
Uiszczenie składek szkolnych stanowi wyzwanie dla wielu rodziców - fotografia ilustracyjna
Źródło zdjęć: © East News
Marta Kosakowska
29.09.2022 20:24, aktualizacja: 30.09.2022 08:12

- Rok temu sama kupiłam papier, a rodziców poprosiłam, by oddali mi pieniądze. Wyszło po 4,50 zł od dziecka. Część z nich do tej pory mi nie oddała - żali się w rozmowie z Wirtualną Polską pani Agnieszka - nauczycielka. W tym, nauczona doświadczeniem, obniżyła składkę. - Teraz składaliśmy się po 2,50 zł - dodaje. Znów przeżyła rozczarowanie.

Rosnące koszty produktów i usług nie omijają polskiej szkoły. Po pierwszych w tym roku szkolnych zebraniach wielu rodziców złapało się za portfele. Po szeregu wydatków związanych z przygotowaniem wyprawek szkolnych pora na kolejne - składki na Radę Rodziców, pieniądze klasowe, wyjścia do kina, wycieczki szkolne itp. Do tego, w wielu szkołach, dochodzą prośby od nauczycieli o zakup materiałów edukacyjnych.

Wśród rzeczy pierwszej potrzeby jest papier. - Faktycznie, proszę uczniów o papier ksero. W szkole możemy drukować, ale na swoim papierze. I już w zeszłym roku szkolnym był problem – opowiada pani Agnieszka, nauczycielka w jednej ze szkół podstawowych w niewielkiej miejscowości w woj. zachodniopomorskim.

- Rok temu sama kupiłam papier, a rodziców poprosiłam, by oddali mi pieniądze. Wyszło po 4,50 zł od dziecka. Część z nich do tej pory mi nie oddała - żali się. W tym roku pani Agnieszka, nauczona doświadczeniem, obniżyła składkę. - Teraz składaliśmy się po 2,50 zł. Myśli pani, że zapłacili? Oczywiście, że nie. Chciałam pokryć ten koszt z pieniędzy klasowych, ale... wpłaciło tylko sześcioro rodziców - opowiada. W końcu pani Agnieszka przekazała temat rodzicom. Uznała, że nie jest jej rolą upominanie się o pieniądze. 

Papier nie wszystko przyjmie 

Kwestia zakupu papieru do szkoły wywołuje frustrację również w pani Ewelinie, matce 13-latka. - Wszystko podrożało kosmicznie i zazdroszczę tym, którzy tego nie odczuwają. Jeżeli chodzi o pomoc szkole ze strony rodziców, to nie tyle sama pomoc bywa problemem, ile sposób jej organizacji. Podam na przykładzie syna: jest gospodarzem klasy, wychowawczyni dała mu "zadanie", które polega na tym, że miał poznać zapotrzebowanie nauczycieli na papier, a następnie - razem ze skarbnikiem - zebrać na ten cel pieniądze od uczniów. I oczywiście kupić papier - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską.

- Jeszcze nie skończył się wrzesień, a nauczycielka już go dopytuje, co z tym papierem. To jest jeszcze dziecko. Nie jest jego rolą egzekwowanie pieniędzy od kolegów. Rozumiem, że papier jest potrzebny, ale szkołę tworzą dorośli ludzie i to dorośli z dorosłymi powinni załatwiać takie sprawy – irytuje się pani Ewelina.

Pani Anna, mama trojga dzieci, też nie jest zachwycona potrzebą kupowania papieru do szkoły. - Mam troje dzieci, więc na same ryzy papieru muszę wydać 150 zł. Ten papier mnie zaskakuje. Tysiąc kartek na dziecko na rok? Syn do tej pory nie przyniósł do domu żadnej pracy. Dodatkowo zażyczono sobie nie tylko białego papieru, ale też kolorowego i brystolu – opowiada.

- Do tego dochodzą inne wydatki: Rada Rodziców (40 zł), pieniądze klasowe (150 zł) itd. Mnie te wydatki nie są rękę, ale płacę, bo na przykład z pieniędzy klasowych są kupowane upominki dla dzieci. I co, później tylko moje dziecko niczego nie dostanie? - pyta. 

- Generalnie ceny wszystkiego, co związane ze szkołą, są wysokie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską pani Anna. - Nawet na kiermaszach dla dzieci wszystko ma zawrotne ceny. Bilon już nie wystarcza! Ostatnio dałam córce 2 zł i 5 zł na kiermasz. Wróciła nieszczęśliwa i powiedziała, że ledwo jej wystarczyło na jedno ciasteczko – opowiada.  

"My nauczyciele uprawiamy żebractwo" 

Kontrowersje wzbudza nie tylko wysokość składek na Radę Rodziców czy tzw. pieniądze klasowe, ale też koszt szkolnych wycieczek, na które - szczególnie w tym roku – z pewnością nie wszystkie dzieci będą mogły pojechać.

- Kwestia wycieczek to temat drażliwy - przyznaje pani Agnieszka. - Już w maju mówiłam, że chcę pojechać z dziećmi na dwa dni do Gdańska i Malborka. Koszt 500 zł. Wpłaciły dwie osoby, we wrześniu trzy i listę zamknęłam. Będziemy dobierać dzieci z innych klas - mówi nauczycielka. Powód? Oczywiście koszty.

- Rodzice mówią, że nie mają pieniędzy. Na zebraniach się spierają. Jedni twierdzą, że jest 300+ i 500+, więc jak można nie mieć pieniędzy na dzieci. Drudzy mówią, że te pieniądze idą na życie, a nie na dzieci. Ciężki temat – wzdycha pani Agnieszka. 

"Wstydzą się odezwać i przyznać, że ich nie stać"

Podobne odczucia ma pani Weronika, nauczycielka z kilkunastoletnim stażem. - Jestem wychowawczynią piątej klasy. W zeszłym roku składka na "klasowe" wynosiła 20 zł miesięcznie. W tym roku zapytałam rodziców, czy ją obniżyć, bo wiadomo, że teraz może być im trudniej wysupłać te pieniądze - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

- Zaproponowałam 10 zł i ewentualne dopłaty w razie potrzeby, np. większej wycieczki. Natomiast rodzice uznali, że zostajemy przy 20 zł, bo przy dzisiejszych cenach dzieci z niczego nie skorzystają - opowiada. - W zasadzie powinnam była tę składkę podnieść, tak jak rosną ceny wszystkiego, ale już w tamtym roku był problem z wyegzekwowaniem płatności w terminie, więc odpuściłam.

Przeciwko składkom nie protestowali też rodzice w klasie, w której wychowawczynią jest pani Grażyna z Rzeszowa. - Niektórzy może mieliby ochotę to zrobić, ale wstydzą się odezwać i przyznać, że ich nie stać. Ceny wycieczek szkolnych faktycznie wzrosły, ale rodzice chcą, żeby dzieci wyjeżdżały, bo przecież sporo straciły w czasie pandemii – opowiada.

- W szkole wiecznie na wszystko brakuje pieniędzy. To dlatego prosimy rodziców o kartki, chusteczki itp. My, nauczyciele, ciągle uprawiamy żebractwo. Ciągle szukamy sponsorów, np. chcąc zorganizować dzieciom konkurs plastyczny, trzeba mieć na nagrody. Z mojej pensji nauczycielki średnio mi się uśmiecha dokładać do interesu. Jednak największym hitem jest to, jak musieliśmy prosić rodziców, by pomogli nam zorganizować do klasy przenośny klimatyzator, bo dzieci siedziały w szkole w temperaturze 30 stopni - żali się.

Do rodziców, którzy chętnie wspierają działania nauczycieli, należy Alicja Gromadzka. - Jestem mamą przedszkolaka, ochoczo daję pieniądze na materiały plastyczne. Tylko we wrześniu przyniosłam cztery ryzy papieru, do tego bibuły, brokaty i inne rzeczy. Przecież to jest dla dzieci! - mówi. - Cieszę się, że mogę w taki sposób wesprzeć rozwój najmłodszych. Wydała na to może 35 zł. Planuję to powtarzać co jakiś czas, zgodnie z zapotrzebowaniem. 

Składki - tak, ale tylko z dobrej woli 

- Z moich doświadczeń wynika, że jeżeli te składki nie przekraczają zdrowego rozsądku i są dobrze zagospodarowane, to nie ma problemu z ich pozyskaniem - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską pani Ewa. - Kilka lat temu to było 50-60 zł na rok, które przeznaczano na materiały plastyczne dla dzieci (farby, brystole, kleje etc.). Z kwoty tej udawało się też wygospodarować pieniądze na jedną lub dwie wycieczki szkolne, tzn. na pokrycie kosztów autokaru. Wystarczało też zawsze na książki dla wszystkich na koniec roku. Przy obecnych cenach pewnie 100 zł to wciąż byłoby za mało - przyznaje.

- Wszystko fajnie, dopóki te składki są dobrowolne, problemem jest raczej wymuszanie opłat - mówi pani Ewa. - Spotkałam się nawet z szantażem. Klasa, której byłam skarbnikiem, odmówiła wpłaty pieniędzy na ksero, ponieważ ze względu na pandemię nie kserowaliśmy niczego. Pogrożono nam palcem - w formie pisemnej - że dla naszych dzieci nic nie wolno będzie w szkole kserować - opowiada. 

- Pierwsza rzecz, o której należy powiedzieć to to, że składki na Radę Rodziców są dobrowolne. Niestety w wielu szkołach ta dobrowolność nie jest szanowana. Często pojawia się informacja, że "Rada uchwaliła wysokość składki X zł i tyle należy wpłacić". Rodzice z rady używają najróżniejszych machinacji, by zmusić innych rodziców do uiszczania "dobrowolnych" składek, np. tworzą "listy wstydu" rodziców, którzy nie wpłacili na Radę Rodziców. Oczywiście nie nazywają wprost tych list, ale taki mechanizm zawstydzania istnieje – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Alina Czyżewska, działaczka obywatelska.

- Najgorsze sytuacje mają miejsce pod koniec roku. Bo zdarza się, że uczniowie słyszą, że nie dostaną świadectwa, jeśli nie uiszczą składki na Radę Rodziców. W takich sytuacjach mamy miejsce z poważnym naruszeniem prawa. Należy zadać sobie pytanie, po co w ogóle są te składki? - pyta Czyżewska. - Prawo nie pozwala, by szkoły płaciły nimi za prąd, za kartki ksero, za tusze do drukarki, za prezenty dla nauczycieli. To ostatnie jest korupcjogenne i warto o tym mówić. Często mówimy, że to jest forma podziękowania za pracę, ale przecież to jest absurd. Jednak najgorsze jest to, że w wielu szkołach jest duży problem, by dowiedzieć się, na co właściwie te pieniądze są wydawane. 

Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Źródło artykułu:WP Kobieta