Blisko ludziW sanatoriach kwitnie miłość. I choroby weneryczne

W sanatoriach kwitnie miłość. I choroby weneryczne

W sanatoriach kwitnie miłość. I choroby weneryczne
Źródło zdjęć: © 123RF
Aleksandra Kisiel
21.05.2019 14:09, aktualizacja: 21.05.2019 16:33

Wzrost zachorowań na odrę, ospę czy różyczkę można łatwo wytłumaczyć: ruch antyszczepionkowy. Ale co sprawia, że statystyki dotyczące kiły czy rzeżączki szybują w górę, a wśród chorujących jest coraz więcej seniorów? Sanatoria, rewolucja seksualna, dłuższe życie, brak edukacji. Powodów jest mnóstwo.

– Mój najstarszy pacjent zakażony wirusem HIV ma 82 lata – mówi dr n.med. Aneta Cybula, specjalistka chorób zakaźnych, członkini Polskiego Towarzystwa Naukowego AIDS. Dr Cybula pracuje w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym i z przerażeniem obserwuje statystyki dotyczące chorób wenerycznych. Coraz więcej Polek i Polaków choruje. W 2018 roku zgłoszonych przypadków było 2,5 tysiąca.

– Przecież to ułamek procenta, gdy spoglądamy na całą populację – mówię. – Ale to zdecydowanie więcej niż kilkanaście lat temu. Ponadto, mówimy o wykrytych chorobach. A wielu chorych nie ma pojęcia o swoim stanie zdrowia. Nie leczą się i zarażają innych – tłumaczy lekarka.

W grupie ryzyka coraz częściej są kobiety po 50 roku życia. Dlaczego? Powodów jest kilka. – I wcale nie chodzi tylko o demonizowane sanatoria, w których seniorzy korzystają z życia bez umiaru – śmieje się dr Cybula. – Przede wszystkim sposób, w jaki postrzegamy choroby weneryczne, sprawia, że niewielki procent Polaków się bada. Kiła, rzeżączka, AIDS postrzegane są jako "choroby plebejskie", więc kobiety z "dobrych domów" nawet nie przypuszczają, że mogą być ich nosicielkami – wyjaśnia i podkreśla, że w minionej epoce wykrywalność była zdecydowanie wyższa, choć uzyskiwana kontrowersyjnymi metodami.

– Milicja przymusowo prowadziła na badania, jeśli było podejrzenie zachorowania. Prostytutki miały tzw. karty rowerowe, czyli aktualne badania, które milicjanci sprawdzali – opisuje internistka. Dziś przymusu badań nie ma. Lekarze powinni zgłaszać inspekcji sanitarnej dane osób chorych na choroby zakaźne lub tych, u których podejrzenie takiej choroby istnieje. Ale formularz zgłoszeniowy jest długi, wymaga podania wielu danych, do niektórych lekarze nie mają dostępu. Zatem 2,5 tys. chorych, o których mówi dr Cybula, na pewno nie jest liczbą ostateczną.

Kobiety i mężczyźni nieświadomi, jaka jest ich sytuacja zdrowotna, nie są w stanie podjąć odpowiednich kroków, aby zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu choroby. Z badań prof. Izdebskiego wynika, że głównym powodem stosowania prezerwatyw jest chęć uchronienia się przed ciążą. U seniorów takiego ryzyka nie ma. I najczęściej nie ma też antykoncepcji. Bo wiedza na temat chorób przenoszonych drogą płciową jest niewielka, zwłaszcza wśród najstarszego pokolenia, które nigdy nie miało do czynienia z edukacją seksualną, a rozmawianie o "tych" tematach uważają za nieobyczajne.

I choć o seksie nie rozmawiają, to chętnie go uprawiają. Choć brzmi banalnie, pięćdziesiątka to nowa trzydziestka. Kobiety, których dzieci już dawno rozpoczęły własne dorosłe życie, są po rozwodach, mają większą świadomość własnego ciała i coraz częstsze przekonanie, że seks to element życia na każdym jego etapie. Z jednej strony czerpią z korzyści rewolucji seksualnej, która przypadała na okres ich młodości, ale z drugiej nie mają pełnej wiedzy na temat bezpiecznego seksu.

– A do tego dochodzi jeszcze potworna stygmatyzacja osób chorych. Już samo pojawienie się u wenerologa czy w poradni chorób zakaźnych nie mieści się w głowie większości pacjentów – zauważa dr Cybula, która przypomina, że w Polsce każdy dermatolog jest jednocześnie wenerologiem. Jeśli więc mamy podejrzenia choroby wenerycznej, ale wstydzimy się czy boimy wizyty w gabinecie z napisem "wenerolog", można zapisać się do poradni dermatologicznej. Albo zajrzeć do gabinetu medycyny estetycznej.

Dr Ivana Stankovic, dermatolożka i założycielka kliniki medycyny estetycznej Dermea, już jakiś czas temu dostrzegła problem. Dlatego uruchomiła w swojej klinice Strefę Intymną – poradnię, w której bez stygmy i oceniania można zrobić testy na HIV, kiłę czy WZW typu C i, co ważniejsze, rozpocząć leczenie. To rozwiązanie dla kobiet, które nigdy nie pojawiłyby się w publicznej przychodni z obawy przed plotkami czy upowszechnieniem informacji o ich stanie zdrowia (zwłaszcza w małych miejscowościach).

Teoretycznie u kobiet w ciąży powinna być 100 proc. wykrywalność chorób wenerycznych. Badania w kierunku kiły, rzeżączki, wirusa HIV są obowiązkowe i często wykonywane dwukrotnie – raz na początku ciąży i drugi raz, w trzecim trymestrze. Zatem jakim cudem nadal na świat przychodzą maluchy z kiłą wrodzoną? – Pacjentki odmawiają badań, bo myślą, że "ten problem ich nie dotyczy". Albo są piętnowane przez lekarzy, którzy proszeni o skierowanie na badanie w kierunku HIV czy kiły, mówią: "Czyżby miała pani coś na sumieniu?". Zawstydzona ciężarna często odpuszcza – komentuje dr Cybula. Albo przyszła mama jest przekonana, że skoro pierwszy test wypadł negatywnie, czyli nie wykryto obecności wirusa, nie musi ponawiać go tuż przed rozwiązaniem. Chore dziecko jest wówczas dowodem na niewierność partnera. To chyba najgorszy rodzaj testu.

Czy dojrzałe kobiety, które chorują na kiłę lub mają wirusa HIV, to wyłącznie "ofiary" niewiernych partnerów? W dużej mierze tak jest. Ale są to też kobiety, które korzystają z dobrodziejstw "seksturystyki", zarówno tej lokalnej, jak i zagranicznej. – Lekarstwem są dwie rzeczy: rzetelna edukacja seksualna, na każdym etapie życia, która sprawi, że ludzie będą się zabezpieczać. Jak każdy lekarz przekonuję, że łatwiej zapobiegać chorobom, niż je leczyć. Bo choć kiłę, rzeżączkę czy inne choroby zakaźne można wyleczyć, AIDS nadal jest śmiertelne. W tym roku zmarły już dwie kobiety. Obie nie wiedziały, że są nosicielkami wirusa HIV. Gdyby wiedziały, można by włączyć odpowiednie leczenie i trzymać wirusa w ryzach. Dzisiaj bycie nosicielem HIV nie jest już wyrokiem śmierci, jak w latach dziewięćdziesiątych – uczula dr Cybula.

Kilka lat temu podczas wyborów młodzi ludzie nawoływali, by "zabrać babci dowód". Co miało zapobiec głosowaniu na partie powiązane z Radiem Maryja. Dziś zamiast zabierać babci dowód, może warto byłoby wrzucić do jej walizki prezerwatywy? I ulotkę informującą o tym, dlaczego warto je stosować, bez względu na wiek i przekonania religijne.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta