Blisko ludziWeronika Rosati nazywa siebie ofiarą przemocy. Polacy nie chcą jej współczuć

Weronika Rosati nazywa siebie ofiarą przemocy. Polacy nie chcą jej współczuć

Weronika Rosati nazywa siebie ofiarą przemocy. Polacy nie chcą jej współczuć
Źródło zdjęć: © East News
Klaudia Stabach
09.03.2019 10:59, aktualizacja: 12.03.2019 09:45

Weronika Rosati wyznała w wywiadzie, że partner ją bił. Takie słowa powinny w czytających wywołać empatię. Tymczasem zamiast współczucia widzę lawinę argumentów, dla których należy spłycić jej tragedię. Takie zachowanie uważam za prymitywne świństwo.

Pod koniec ubiegłego roku Weronika Rosati przyznała się do rozstania ze swoim partnerem i ojcem ich córeczki. Komentujący reagowali w mieszany sposób. Z jednej strony trochę współczuli, że została samotną matką, z drugiej mówili: miała tylu facetów i kreuje się na wielką gwiazdę, więc nic dziwnego, że kolejny raz jej nie wyszło.

Rosati na przekór krytyce poszła o krok dalej. Aktorka w rozmowie z prof. Magdaleną Środą, która ukazała się w najnowszym wydaniu magazynu "Wysokie Obcasy", wyznała, że doświadczyła przemocy ze strony partnera: "fizycznej, psychicznej, ekonomicznej, werbalnej. Nie wiem, która gorsza".

Kobieta wprost oskarżyła go o znęcanie się. "Uderzał wielokrotnie. W twarz, w rękę. Uderzył mnie też, jak byłam w zaawansowanej ciąży, a potem gdy trzymałam córeczkę na rękach" - wyznała. Dzień po publikacji wywiadu aktorka poinformowała, że policja wszczęła postępowanie przeciw jej byłemu parterowi.

Rosati jest świadoma, że zbyt długo trzymała swoją tragedię w tajemnicy, ale podkreśla, że miała ku temu powody: "Mniej ze strachu, bardziej ze wstydu. Myślałam: wszyscy powiedzą, że Weronice znów się nie udało, kolejny facet, kolejna porażka! Nie chciałam porażek" – stwierdziła.

Gdy obserwuję reakcje komentujących, widzę, że słusznie się obawiała. Polacy nadal pielęgnują w sobie przekonanie, że Weronika jest sama sobie winna. Nie wiem, jak było naprawdę, dlatego nie chcę wyrokować. Jednak oburza mnie fakt, że nasze społeczeństwo zamiast współczuć kobiecie, która uparcie zapewnia, że stała się ofiarą, woli doszukiwać się powodów: "bo ładna", "bo z niejednym spała", "bo nie kojarzę jej z żadnego dobrego filmu".

Zgrzyt

Zapytałam psycholożkę dr Ewę Woydyłło-Osiatyńską, dlaczego tak się dzieje. Ekspertka nakreśliła powód. Przykry powód. – Weronika Rosati kojarzy się z zupełnie inną postacią. Z osobą, o której głośno było przede wszystkim za sprawą jej licznych romansów i brylowania na salonach. Media plotkarskie chętnie się o niej rozpisywały i z reguły stawiały ją w niekorzystnym świetle. To wszystko sprawiło, że gdy teraz ona sama pokazała się z zupełnie innej strony, pojawił się zgrzyt – tłumaczy Woydyłło.

- Ludzie mają problem ze współczuciem Rosati, bo to, o czym powiedziała, nie współgra z tym, co o niej słyszeli do tej pory. Gdyby słowa padły z ust np. Otylii Jędrzejczak czy jakiejkolwiek innej utalentowanej sportsmenki, która nie raz dała Polakom powód do dumy, społeczeństwo raczej bezwarunkowo by im zaufało i współczuło – dopowiada ekspertka.

Im dłużej zastanawiam się nad tymi słowami, tym ogarnia mnie większe poczucie zażenowania. Takie kategoryzowanie ofiar przemocy nie powinno mieć nigdy miejsca. Dozowanie współczucia na podstawie liczby partnerów, stanu konta bankowego czy osiągnięć zawodowych, to prymitywne świństwo.

Z hejtu na Rosati płynie prosty wniosek. W Polsce prawo do nazywania siebie ofiarą przemocy mają wyłącznie te, które w przeszłości wpasowywały się w schemat "porządnej kobiety" - posłuszne, niewyróżniające się wyglądem, niezabierające głosu.

"Ładny przedmiot”

Karolina Korwin-Piotrowska podsuwa mi inny możliwy powód, dla którego Polacy podważają wiarygodność słów Rosati. – Weronika jest aktorką, a aktorek się w Polsce nie szanuje. Ludzie bardzo chętnie uprzedmiotawiają je i pozbawiają prawa do mówienia własnym głosem. Krystyna Janda albo Maja Ostaszewska doskonale o tym wiedzą. Aktorki sprowadza się do ładnego przedmiotu, ozdoby dla mężczyzny – wyjaśnia dziennikarka.

Ze wspomnień Rosati można wywnioskować, że Robert Śmigielski dedukował właśnie w taki sposób. "Kiedyś w złości wykrzyknęłam, że opowiem o tej jego przemocy publicznie. Powiedział: Nikt ci nie uwierzy. Nikt! Ja jestem cenionym lekarzem, a ty tylko aktoreczką".

Korwin-Piotrowska uważa, że słowa Weroniki Rosati są bagatelizowane, bo generalnie w Polsce kobietom niechętnie się wierzy. - Ludzie bardzo szybko, łatwo i bezrefleksyjnie sprowadzają panie do roli użytkowej – mówi.

Z taką teorią zgadza się psycholog Woydyłło. – W Polsce patriarchat wciąż jest silnie zakorzeniony, dlatego, gdy ktokolwiek odważy się powiedzieć, że faceci biją, porusza tabu. Mężczyźni nie chcą o tym słuchać, bo to oni trzymają władzę. Kobiety, które znoszą albo tolerują przemoc, również nie mają ochoty, żeby ktoś był ich wyrzutem sumienia – wyjaśnia psycholog.

Podziwiam Weronikę Rosati za to, że odważyła się wybić dziurę w zastygłym światopoglądzie wielu Polaków. Takie działanie jest bardzo niepopularne. Niesie za sobą konsekwencje. Jednak wierzę, że aktorka wyjdzie z tego obronną ręką i przyczyni się do zmiany postrzegania kobiet, które odważyły się nazwać siebie ofiarą przemocy.