Blisko ludziWiemy, co minister Emilewicz sądzi o edukacji seksualnej. "Wychowamy pokolenie frustratów"

Wiemy, co minister Emilewicz sądzi o edukacji seksualnej. "Wychowamy pokolenie frustratów"

Wiemy, co minister Emilewicz sądzi o edukacji seksualnej. "Wychowamy pokolenie frustratów"
Źródło zdjęć: © East News
Magdalena Drozdek
10.01.2018 10:18, aktualizacja: 29.05.2018 14:57

- Brak poczucia wstydu w tym elementarnym obszarze jest zaraźliwy. Zakaża życie publiczne i poza alkową - pisała Jadwiga Emilewicz, nowa minister przedsiębiorczości i technologii w rządzie Mateusza Morawieckiego. I kiedy jedni wyliczają dokonania krakowianki, my dotarliśmy do tekstu minister z 2006 roku, w którym uderzyła w edukację seksualną. Czy właśnie takich kobiet Polki potrzebują w rządzie?

Emilewicz jest współzałożycielką i członkinią redakcji kwartalnika "Pressje". Kwartalnik wydawany jest od 2002 roku i jak opisują twórcy, jest nieformalnym forum dyskusyjnym studentów, absolwentów i pracowników naukowych Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 2006 roku ukazało się wydanie w całości poświęcone seksualności – "Nowa rewolucja seksualna".

Wśród tekstów pojawił się też jeden napisany przez Emilewicz. We "Wstyd jako obciach" rozprawia się m.in. z edukatorami seksualnymi w polskich szkołach, którzy sprawiają, że seks i intymność przestaje być tematem tabu.

Krucjata oświeconych nauczycieli trwa

Tak nowa minister zaczyna swój tekst. "Orędownicy uświadamiania seksualnego w szkołach od lat przypuszczają szturm na ciemnogród rzeczników tabu i chowania sfery intymnej pod kloszem. Wzorem dla tych pierwszych mają być mityczne kraje zachodnie, gdzie seks nie budzi takich emocji i można go uprawiać w sposób cywilizowany od wczesnej młodości, nie generując ubocznych konsekwencji w postaci nieplanowanych i niechcianych ciąż" – pisze.

"Trwogę ma budzić także niewiedza Polaków dotycząca choćby tego, w którym dokładnie miejscu układu płciowego dochodzi do zapłodnienia. Problem ten miałby raz na zawsze zlikwidować właśnie oświecona edukacja seksualna z nazywaniem rzeczy po imieniu i co pikantniejszymi fragmentami filmów pornograficznych w roli materiałów instruktażowych" – podkreśla Emilewicz.

Zdaniem minister edukatorzy przyjmują błędne założenia, że uświadamianie młodych na temat tego, jak wygląda stosunek, ciało człowieka, wprost mówią o seksie, tylko niszczą moralność nastolatków. Ci jej zdaniem przestają się wstydzić seksualności, co zakrawa o absurd. Przypomina to nieudolne tłumaczenie dzieciom, że noworodki przynosi bocian. Emilewicz twierdzi, że tu nie o edukację seksualną chodzi, a o "rząd dusz".

"Bo jeśli o społeczne konsekwencje niewiedzy tu chodzi, to czy podobnych alarmów nie powinna wzbudzać nieświadomość dotycząca przewodu pokarmowego? Dolegliwości wynikające z niewiedzy na temat tego, co, gdzie i jak trawimy są znacznie bardziej szkodliwe społecznie, a propozycji wprowadzenia obowiązkowych multimedialnych lekcji gastrologii jakoś nie słychać" – pisze minister.
Zobacz też: Powołanie nowych ministrów w rządzie Mateusza Morawieckiego

Gdyby nie ci edukatorzy...

…nie byłoby nastoletnich ciąż. Emilewicz podkreśla wielokrotnie w swoim referacie, że koronnym argumentem tych, którzy opowiadają o edukacji seksualnej, są dzieci, które mają dzieci. Wniosek minister? Gdyby nie edukatorzy seksualni, nastolatki kryłyby się ze swoją seksualnością, nie eksperymentowały, nie zachodziłyby w ciążę, i tym bardziej nie były zmuszone do tego, by je przerywać.

Jej zdaniem uprawianie seksu przez nastolatki sprowadzone jest do kwestii ekonomicznych – nie opłaca się nikomu to, że niepełnoletnia zajdzie w ciążę. Za to nikt nie mówi o kwestiach moralnych takiej sytuacji. I tu Emilewicz wyjaśnia:

"Trudno wyobrazić sobie edukatora, który podczas lekcji uświadamiających odwoływałby się do sankcji moralnych, do cnoty wierności, miłości fizycznej jako aktu najwyższego oddania się drugiej osobie i jako takiej zarezerwowanej na stosowany czas, miejsce oraz wyłączność. Żaden z tych rekomendowanych modeli kształcenia nie wspomina o tym, że człowiek zyskuje swoją tożsamość w ciele i duchu jednocześnie, że są to sfery, których nie można traktować rozłącznie. Miłość fizyczna prezentowana jest w nich poza kontekstem małżeństwa, odpowiedzialności czy wolności."

Gdyby się wstydzili…

Czego jeszcze można dowiedzieć się z referatu? Że "człowiek w niewoli swych słabości i pożądliwości przestaje być panem samego siebie", a jeśli szkoły dalej będą promować edukację seksualną, "wychowamy pokolenie frustratów". "W ramach odczarowywania tabu dokonuje się promocja rozwiązań błyskawicznych, promocja życia jako czynności lekkiej, łatwej i przyjemnej. Uniemożliwia się w ten sposób formowanie człowieka zdolnego do tworzenia relacji międzyludzkich, opartych na bezinteresownej miłości, na poczuciu obowiązku wierności, altruizmie i poświęceniu. W konsekwencji buduje się rzeczywistość narcystyczną i egoistyczną" – wykłada.

Wydaje się, że najważniejszy jest dla minister jednak wstyd.

"Brak poczucia wstydu w tym elementarnym obszarze jest zaraźliwy. Zakaża życie publiczne i poza alkową. To właśnie zatarcie granic wstydu sprawia, że pewne zachowania czy gesty stają się publicznie dopuszczalne" – podkreśla.
Najciekawiej prezentują się jednak wnioski.

"Jak wyglądałaby afera z Pokoju Owalnego, gdybyśmy żyli w świecie, który nie odczarowałby ludzkiej intymności? Czy najsłynniejsza stażystka świata miałaby szansę zdobyć taką popularność? Prawdopodobnie w ogóle nie wiedzielibyśmy o niej" – pisze Emilewicz. Mowa oczywiście o sprawie Moniki Lewinsky, która miała romans z Billem Clintonem. "Afera rozporkowa" odbijała się głośnym echem jeszcze przez kilka lat po tym, jak wiadomość o romansie trafiła do mediów. Chociaż prezydent prawie stracił stanowisko to paradoksalnie "afera" tylko zwiększyła jego popularność.

Emilewicz ma na ten temat własną teorię. Afery nie byłoby, gdyby ludzie nie afiszowali się ze swoją seksualnością. "Człowiek jest z natury rzeczy słaby. Poczucie wstydu nie pozwoliłoby jednak studentce zdobywać sławy poprzez upublicznienie raczej smutnej historii. Demokracja niesie w sobie pokusę otwartości za wszelką cenę" – podkreśla.

Na koniec pisze: "Jeśli zaś lekcje uświadamiania mają rozwiązać problem nieletnich opisujących swoje kłopoty z intymnością, to z całą pewnością staną się narzędziem udoskonalania i dalszej 'technokratyzacji' procederu. Szkoła, która i w tym miejscu uzurpuje sobie prawo do wyręczania rodziny, proponuje model wychowujący 'ja'. Jeśli taki ma być nowoczesny standard wychowawczy, to łatwo przewidzieć jego konsekwencje. Popękane wspólnoty smutnych samotników zdolne są do przewidzianego zła".

Poprosiliśmy minister Emilewicz o komentarz do tekstu z 2006 roku i opowiedź na pytanie, czy dalej podpisuje się pod refleksjami dotyczącymi edukacji seksualnej w Polsce. Na odpowiedź czekamy.