Blisko ludziŻłobków nie ma i nie będzie – bo nie!

Żłobków nie ma i nie będzie – bo nie!

12.07.2012 10:37

Zanim szaleństwo pod nazwą Euro 2012 na dobre się rozkręciło, słychać było zewsząd głosy (głównie kobiet), że na stadiony, nowe dworce i drogi to kasa się znalazła, ale na żłobki i przedszkola pieniędzy zawsze brakuje

Zanim szaleństwo pod nazwą Euro 2012 na dobre się rozkręciło, słychać było zewsząd głosy (głównie kobiet), że na stadiony, nowe dworce i drogi to kasa się znalazła, ale na żłobki i przedszkola pieniędzy zawsze brakuje. Oczywiście mało kto potraktował to poważnie. Taka ważna impreza, a baby (niechybnie te okropne feministki) rozdrapują tu rany w sprawie zupełnie niepiłkowej.

Sprawę zbagatelizowano, jak zwykle, bo takie pierdoły to aż przykro komentować, kiedy w kraju wielkie święto i zabawa. Pewnie wszyscy przypomną sobie o tym krachu polityki prorodzinnej ponownie dopiero tuż przed wyborami i wtedy usłyszymy cała serię haseł w stylu „Żłobek na każdej ulicy” albo „2 lata macierzyńskiego dla każdego!”.

Ale na razie musimy zadowolić się tym, co jest. A są stadiony do utrzymania i dzieciaki do upchnięcia, bo o przyzwoitej, cywilizowanej rekrutacji mówić tu nie można. Człowiek kombinuje więc jak koń pod górę słusznych rozmiarów i to jeszcze oblodzoną. Siedzi i oblicza: może żłobek prywatny – drogi jak diabli, ale mają angielski, plastykę i w dni parzyste medytują. Nie żeby naszemu dziecku robiło to różnicę, prawdopodobnie na plastyce będzie rysowało, podczas medytacji pogryzie karimatę, a na angielskim zapadnie w drzemkę, zanim pani zdąży powiedzieć „good morning”. Ale zawsze to jakaś szansa – na zabawę dla dziecka i powrót do pracy dla jednego z rodziców. Szansa kosztowna, ale człowiek zdesperowany chwyta się, czego może, i stara się nie zastanawiać zbyt długo, dlaczego wpisowe wynosi aż 500 zł i jakie materiały pomocnicze dla dwulatka placówka zamierza za te pieniądze kupić... Sztalugi jakieś?

Niania najczęściej odpada, bo jak kogoś stać na nianię, to nie kombinuje ze żłobkiem. To może niania do spółki z babcią i sąsiadką? W ramach cięcia kosztów? Jakiś system zmianowy, żeby nie płacić jak za zboże?

Skąd ta żłobkowa tematyka? Otóż usłyszałam ostatnio „najlepszy” chyba argument za miliardami wydanymi na Euro (czy jakąkolwiek inną imprezę) i to z ust samej gwiazdy, bo Wojciecha Fibaka. Tenisista w wywiadzie dla „Newsweeka” zapytany o to, czy pieniądze wpakowane w Euro nie przydałyby się na inne wydatki, na przykład żłobki, odpowiedział z przekonaniem, że nie, bo... „Nie łudźmy się, te żłobki i tak by nie powstały. A wszystkim, którzy narzekają, powiedziałbym, że ta inwestycja się zwróci”. Już tłumaczę na polski. Bo to podobno taka reklama, że najlepszy czas antenowy w CNN się chowa, a żłobków i tak by nikt nie zbudował i kasa by się pewnie zmarnowała. No a tak się nie zmarnowała. Proszę, jak pięknie. To się nazywa rozsądne rozporządzanie publicznymi pieniędzmi. Lepiej wydawać je na coś, co CHCE się budować, a nie to, czego nikt oglądać nie chce.

Jak pojawia się temat opieki nad maluchami i aktywności zawodowej rodziców (najczęściej matek), to wymyśla się jakieś misterne rozwiązania: prywatne kluby maluchów czy ustawy żłobkowe. I nagle nianie można zatrudnić legalnie, a państwo odprowadzi składki ZUS (chociaż tylko od minimalnej pensji krajowej). O żłobkach państwowych zawsze jest cisza, czasami ktoś tam bąknie pod nosem, że się nie opłacają, albo nieco głośniej, że to samo zło, a matki, które prowadzą dzieciaki do takich przybytków, są wyrodne jakieś.

A tu proszę – przyszło Euro i nagle na ulice wylały się miliardy. I jest tak ładnie i nowocześnie, i nie trzeba się wstydzić przed zagranicznymi kibicami, i wszyscy się cieszą. Ja, oczywiście, też. Mieszkam w Trójmieście i naoglądałam się fajnych scenek z kibicami w rolach głównych, a i oddychanie atmosferą Euro przez tych kilka tygodni mi nie zaszkodziło. Ale zastanawiam się, czemu w tym przypadku niemożliwe stało się realne i czy naprawdę tylko najazd kilkudziesięciu tysięcy potencjalnych przyszłych turystów jest w stanie zmobilizować nas do działań.

Być może gdyby zorganizować mistrzostwa Europy w kombinowaniu opieki nad dzieckiem przy pracy na pełnym etacie, nagle wyrósłby u nas las tych cholernych żłobków i klubików. I moglibyśmy być pewni nie tylko wyjścia z grupy, ale i samego finału. W tej dziedzinie zdecydowanie „We are the champions”.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (5)
Zobacz także