Nie chcą tej funkcji. Nauczycielka mówi, co się dzieje na zebraniach
- Jedni krzyczeli, że nie mają czasu, drudzy, że to niesprawiedliwe, że ciągle ci sami są wybierani. A ja siedziałam i myślałam, że przecież chodzi o dobro dzieci, o organizację wycieczek - opowiada Justyna. Nie tylko ona ma takie doświadczenia z wyborem "trójki klasowej".
Wrzesień w polskich szkołach to nie tylko czas powrotu dzieci do nauki. Swoje obowiązki mają też ich rodzice, którzy muszą pojawiać się na zebraniach. Na pierwszym spotkaniu w roku szkolnym odbywa się wybór tzw. "trójki klasowej" - przewodniczącego, zastępcy i skarbnika. W praktyce role te często przypominają trzy gorące kartofle, których nikt nie chce złapać.
"Jak w Sejmie"
Justyna Janicka, mama czwartoklasistki, mówi, że pierwsze zebranie rodziców we wrześniu przypominało raczej polityczną debatę niż spokojne spotkanie. - Już od wejścia było napięcie. Wychowawczyni poprosiła o wybranie nowej "trójki", bo poprzednia skończyła kadencję. Zapadła cisza. Nikt się nie zgłaszał. Każdy spuścił wzrok w podłogę, jakby nagle wszyscy zaczęli czytać niewidzialne wiadomości na telefonie - śmieje się.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Edukacja zdrowotna. Zapytaliśmy posłów o podstawowe pojęcia
Atmosfera szybko przestała być jednak zabawna. Gdy jedna z mam zasugerowała, że "najlepiej, żeby zrobił to ktoś, kto ma więcej czasu, bo nie pracuje", padły komentarze o stereotypach i wzajemne docinki. - Było jak w Sejmie. Jedni krzyczeli, że nie mają czasu, drudzy, że to niesprawiedliwe, że ciągle ci sami są wybierani. A ja siedziałam i myślałam, że przecież chodzi o dobro dzieci, o organizację wycieczek, a nie o politykę - opowiada Justyna.
W końcu, po półgodzinnej dyskusji, zgłosiły się trzy osoby - właściwie bardziej pod presją grupy niż z własnej woli. - Widać było, że to nie była chęć działania, tylko kapitulacja - dodaje.
"Każdy kalkuluje, ile czasu straci"
Paulina Majewska, mama drugoklasisty, ma porównanie do lat, gdy jej starsze dziecko chodziło do podstawówki. - Siedem, osiem lat temu rodzice podchodzili do tego nieco inaczej. Częściej zgłaszali się sami, traktowali to jako sposób na bycie bliżej szkoły i dzieci. Teraz każdy kalkuluje: ile czasu straci, ile razy będzie musiał chodzić do szkoły, jak poradzi sobie z kontaktami z nauczycielami - mówi.
Na zebraniu najpierw padła propozycja, aby trójkę wylosować. - Ktoś rzucił, że to by było sprawiedliwe - losujemy i koniec, bez przepychanek. Ale połowa rodziców się oburzyła, bo przecież nie można nikogo zmuszać. I znowu kłótnia. Ja siedziałam i myślałam, że za chwilę ktoś zacznie rzucać papierami - opowiada Paulina.
W rozmowie z Wirtualną Polską zauważa też, że coraz trudniej zbierać pieniądze. - Rodzice pytają, na co dokładnie idą składki, czemu tyle, czemu akurat teraz. Kiedyś wystarczyło powiedzieć: na wycieczki, nagrody, dekoracje. Teraz każdy chce tabelkę z rozliczeniem. Z jednej strony to dobrze, bo jest przejrzystość, z drugiej - to dodatkowa presja dla skarbnika. Nic dziwnego, że nikt nie chce tej funkcji - podkreśla.
Wszystko na głowie jednej osoby
Patrycja przyznaje, że od trzech lat pełni rolę przewodniczącej w klasie swojej córki. - Nie wiem, jak to się stało, ale na pierwszym zebraniu zgłosiłam się, bo pomyślałam: ktoś musi. I od tamtej pory wszystko jest na mojej głowie. Nawet jak są trzy osoby w trójce, to i tak większość spraw spada na przewodniczącą - stwierdza.
Jej doświadczenie pokazuje, że problemem jest nie tylko wybór, ale też brak realnej współpracy w trójce klasowej. - Zastępca i skarbnik formalnie są, ale często nie odbierają telefonów, a na wiadomości odpisują po tygodniu. Kiedy trzeba coś załatwić szybko, jak zorganizować autobus na wycieczkę czy zebrać pieniądze na nagrodę dla wychowawczyni - zostaję z tym sama. I to naprawdę męczy - mówi Patrycja.
Mimo trudności, widzi też jasne strony. - Mam dobry kontakt z wychowawczynią córki, wiem wcześniej o planach, mogę mieć realny wpływ na to, gdzie dzieci pojadą na wycieczkę. Ale gdybym miała doradzić innym mamom? Powiedziałabym: nie bierzcie tego na siebie, jeśli nie macie cierpliwości do dorosłych ludzi, bo z dziećmi bywa łatwiej - dodaje.
"Prawdziwa telenowela"
Dorota jest mamą pierwszoklasisty, świeżo po swoim pierwszym doświadczeniu wyborów do trójki klasowej. - Myślałam, że to formalność, że po prostu ktoś się zgłosi, zapiszą nazwiska i koniec. A tu prawdziwa telenowela. Jedna mama powiedziała, że zgodzi się być skarbnikiem, ale tylko jeśli przewodniczącą będzie jej koleżanka. Inna dodała, że absolutnie nie zgodzi się, żeby to była ta właśnie koleżanka, bo ma z nią konflikt jeszcze z przedszkola - ujawnia.
Cała dyskusja trwała ponad godzinę. - Na koniec było więcej obrażonych rodziców niż chętnych do działania. Wychowawczyni próbowała załagodzić sytuację, ale widać było, że i ona miała dość. Sama powiedziała, że to nie pierwszy raz, kiedy rodzice robią większe problemy niż dzieci - mówi Dorota.
Choć ostatecznie udało się wybrać trójkę, atmosfera w klasowej grupie na komunikatorze długo była napięta. - Ktoś ciągle wypominał, że został zmuszony, ktoś inny, że jego propozycje były ignorowane - dodaje.
"Na zebraniach bywa naprawdę gorąco"
Jak wybór trójki klasowej wygląda z perspektywy nauczyciela? Marta, wychowawczyni trzeciej klasy w szkole podstawowej, nie ukrywa, że to trudny temat.
- Dla nas, nauczycieli, wybór trójki klasowej to temat powracający co roku jak bumerang. Wiemy, że rodzice niechętnie podejmują się tej roli, ale bez ich współpracy trudno jest zorganizować życie klasy. My nie mamy budżetu na dodatkowe atrakcje - na wycieczki, nagrody, czasem nawet na zwykłe materiały plastyczne. To właśnie dzięki rodzicom i ich składkom dzieci mogą pojechać gdzieś dalej albo dostać książkę na zakończenie roku - zauważa Marta.
Ona sama często czuje się jak mediatorka. - Na zebraniach bywa naprawdę gorąco. Rodzice potrafią się kłócić o kwoty, o kolejność wyborów, o to, kto ma więcej obowiązków. A ja muszę łagodzić atmosferę i przypominać, że wszyscy jesteśmy po tej samej stronie - po stronie dzieci. To tylko trzy osoby, które mają być pośrednikami między szkołą a resztą rodziców - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Zauważa też, że największą barierą jest brak zaufania. - Rodzice chcą rozliczeń co do złotówki, bo boją się, że pieniądze zostaną źle wykorzystane. Rozumiem to, ale czasami warto dać kredyt zaufania. Skarbnik nie ma z tego żadnej korzyści, wręcz przeciwnie - bierze na siebie dodatkową pracę i odpowiedzialność - stwierdza.
- Mam takie marzenie, żeby kiedyś na zebraniu zgłosiło się więcej chętnych niż potrzeba. Żeby wybory trójki klasowej były przyjemnością, a nie wojną podjazdową. Ale na razie, cóż. Wrzesień wciąż przypomina bardziej pole bitwy niż spokojny początek roku - dodaje na koniec.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.