Blisko ludziBikini, wiatr, woda i latawiec. Kasia Lange o kobiecym kitesurfingu

Bikini, wiatr, woda i latawiec. Kasia Lange o kobiecym kitesurfingu

Upalny dzień, mocny wiatr i Półwysep Helski pękający w szwach. Spotykamy się w klimatycznej restauracji na kempingu Chałupy 6 - to tutaj Kasia Lange prowadzi swoją kitesurfingową szkółkę. W szortach, luźnym topie, z czapką z daszkiem i modnych okularach przeciwsłonecznych moja rozmówczyni nie przypomina mistrzyni Polski w "kajcie". Wszystko zmienia się, kiedy rozpoczynamy wywiad. Rzeczowa i konkretna szefowa firmy Kite Crew z ogromną pasją opowiada o swoich początkach, sukcesach, o tym, co kręci ją w surferskim stylu życia i dlaczego warto bawić się w kitesurfing.

Bikini, wiatr, woda i latawiec. Kasia Lange o kobiecym kitesurfingu
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Paulina Ermel

22.09.2016 | aktual.: 22.09.2016 14:57

Paulina Żaglewska: Jak zaczęła się twoja przygoda z kitesurfingiem?

Kasia Lange: Zupełnie przypadkowo. Nie od zawsze marzyłam o tym, żeby zostać sportowcem i podążać tą drogą. Studiowałam coś zupełnie innego – finanse i controlling przedsiębiorstw. Zaczęłam pływać na desce, bo poznałam chłopaka, który był instruktorem kitesurfingu. Razem wyjechaliśmy do Egiptu, a sportu spróbowałam przy okazji. Szybko okazało się – zabrzmi to nieskromnie – że mam do tego talent. Nauka zajęła mi może trzy godziny – wszystko przychodziło mi bardzo szybko, błyskawicznie opanowywałam tricki, w lot łapałam to, co widziałam u innych – naśladowałam kolegów, znajomych „riderów”. Było to dla mnie o tyle łatwe i przyjemne, że postanowiłam się temu oddać w całości – zrobiłam kurs instruktorski, a kiedy doszłam do pewnego poziomu, zaczęłam startować w zawodach. Wszystko się dobrze układało. Nie bałam się próbować nowych ewolucji, chciałam się rozwijać, udawała mi się współpraca ze sponsorami, dzięki którym jeździłam na zawody. To zaczęło przybierać coraz większą, poważniejszą i jednocześnie bardzo satysfakcjonującą formę. W międzyczasie powstał pomysł na stworzenie szkoły, czyli takiego miejsca, gdzie przez parę miesięcy mogę uczyć innych, pracować, a przy okazji trenować. Każde dobre warunki wiatrowe chcę wykorzystywać do tego, żeby pływać.

Powiedziałaś, że wyjeżdżaliście za granicę. Uczyłaś się pływać tutaj, za granicą?

Pływania nauczyłam się w Egipcie. Długo pływałam tylko na zagranicznych spotach. W Polsce spróbowałam dopiero po 1,5 roku.

Obraz
© Archiwum prywatne

A gdzieś poza Egiptem? Odwiedziłaś miejsca godne polecenia?

Miejsc na świecie do uprawiania kitesurfingu jest mnóstwo, ale ja wracam do tych, które dają najlepsze warunki – np. Australia, Brazylia, Maroko.

W jakim wieku zaczęłaś pływać?

Miałam 21 lat. Kite to młody sport, w Polsce znany dopiero od 2000 roku, a od 2003-2004 roku uprawiany przez coraz większą liczbę osób.

Bez względu na wiek, ujawnił się ukryty talent.

Tak od wszystkich słyszałam. Zawsze byłam silna i wysportowana, do tego napatrzyłam się na kite’y zanim sama spróbowałam, więc mniej więcej wiedziałam, co mam robić. Wyjątkowo szybko się uczyłam i nie robiłam błędów.

W jakim wieku masz kursantów?

W najróżniejszym. Dorośli, dzieci, kobiety, mężczyźni. Moją misją jest promowanie kite’a wśród kobiet – tak jak podczas festiwalu Queen Of Hel. Uważam, że to prosty sport, niewymagający dużego wysiłku. To sport techniczny, a nie fizyczny.

Obraz
© Archiwum prywatne

Dużo się mówi o tym, że trzeba mieć siłę w rękach aby utrzymać latawiec.

Po pewnym czasie na pewno. Od regularnego pływania na kitesurfingu ręce się rozbudowują. Bardzo dużo tricków freestyle’owych polega na tym, że wypina się bar (drążek służący do sterowania latawcem – przyp. autorki) z haka (za jego pomocą kitesurfer jest przymocowany do latawca – przyp. autorki) i cała siła oparta jest na twoich rękach. Wykorzystywane są ramiona i barki – w tych częściach ciała generowana jest siła. Nie zmienia to faktu, że pracują nogi, zaangażowany jest brzuch. Kite może zastąpić latem siłownię, pomaga przygotować ciało na wakacje, utrzymać dobrą kondycję, ale też wzmocnić i zadbać o naszą sylwetkę.

I można fajnie spędzić czas – nie samo opalanie na plaży, ale też aktywność fizyczna.

Dokładnie. Sport na świeżym powietrzu.

Co najbardziej lubisz w kitesurfingu? Jakiś szczególny trick?

Stały ruch i różnorodność tego sportu. Można pływać na „kajcie” godzinami, przemierzać kilometry, i się nie zmęczyć lub trenować skok za skokiem i po dwóch godzinach nie móc się ruszać. To sport dla każdego. Lubię też to, że przygotowanie latawca trwa tylko chwilę – napompowanie „kajta” i podpięcie linek zajmuje 10 minut i można korzystać z niego cały dzień. Spakowanie sprzętu to zaledwie moment.

Kite daje wiele możliwości – można pływać na falach, można się ścigać. Freestyle, który trenuję, to skoki i ewolucje w powietrzu. One też się różnią między sobą.

Wysoko skaczesz?

Lubię wysoko skakać, gdy mocno wieje. Ale akurat wysokość to nie do końca moja dziedzina. Freestyle polega na tym, żeby niekoniecznie wyskoczyć najwyżej – żeby to zrobić latawiec musi być bardzo wysoko. My trzymamy kite’a nisko i generujemy wyskok z prędkości, z mocnego cięcia deską. Dlatego jest to tak techniczna dziedzina. Cała zabawa z freestylem polega na tym, żeby wyskoczyć, obrócić ciało względem latawca, bar przełożyć za plecami, z jednej ręki do drugiej i dobrze wylądować. To lubię najbardziej – rotacje, różne ruchy w powietrzu.

Doświadczyłaś ekstremalnych sytuacji? Przytrafiło ci się coś niebezpiecznego, co mogłoby przerwać twojego dalsze treningi? Często się słyszy o tym, że jakiś „kajciarz” się połamał.

Nic złego mi się nie przydarzyło, nie miałam też żadnej kontuzji i być może dlatego nie boję się rozwijać. Nie miało mnie co zablokować czy powstrzymać. W kitesurfingu bywa różnie. To młody sport, więc sprzęt jest cały czas ulepszany. Kiedyś systemy bezpieczeństwa nie były aż tak pewne jak dzisiaj. Kite’y generowały bardzo dużą moc i prędkość, nie dało się ich szybko zredukować i przy zmianie pogody na gorszą robiło się niebezpiecznie. Teraz właściwie za pociągnięciem jednej „zrywki” bezpieczeństwa cały latawiec traci moc. Nie gubimy go, bo jest podpięty różnymi linkami, ale wpada do wody, przestaje ciągnąć. Jest to na pewno dużo bezpieczniejszy sport niż był dawniej. Musi tak być, skoro pływają na nim wszyscy – mamy, ojcowie, dzieci. Całe rodziny.

Obraz
© AFP

Najmłodszy kursant, jaki wam się trafił?

Uczyłam raz czteroletnią dziewczynkę, ale było to dla niej zdecydowanie za wcześnie. Opanowała latawiec, szło jej bardzo dobrze. Uczyłam ją nawet stawać na desce, udawało jej się przepłynąć krótkie dystanse. Na tym się skończyło. Kursantka musiałaby podrosnąć, żeby osiągnąć odpowiednią wagę. Czasem trzeba się zaprzeć, żeby powstrzymać latawiec, okiełznać go na wietrze, a do tego potrzebna jest waga. Dzieci zaczynają pływać od 10-12 roku życia. Uczyłam paru 9-latków, 10-latków. To już taki wiek, kiedy dziecko jest sprawne, posiada pewną koordynację ruchową. Wtedy też opanuje kitesurfing. Co ciekawe, w Brazylii na „kajcie” pływają dzieci w wieku nawet 7, 8 lat. Nie boją się i powtarzają wszystko za starszym rodzeństwem. Nikt się nie zastanawia, czy początkujący jest za młody, czy za lekki. Oficjalna granica to 10-12 lat – wtedy można zacząć samodzielnie próbować. Nie ma już obaw, że ktoś za daleko odpłynie i nie będzie wiedział jak wrócić.

I trzeba będzie po niego biec. Pływasz na desce, bierzesz udział w zawodach, zarządzasz własną szkółką. Robisz coś oprócz tego? Mówiłaś, że studiowałaś finanse.

Zarządzam swoją szkołą kite i tyle. Cały rok zajmuję się kitesurfingiem.

Kończy się sezon i uciekasz w inne miejsce, żeby pływać?

Po sezonie podążam za wiatrem. Zazwyczaj aż do wczesnej zimy jestem w Brazylii, potem wracam na chwilę do domu i zmieniam miejsce na Azję. Byłam też parę razy w Australii. Jestem w miejscach, gdzie dalej mogę trenować i szkolić – ze mną jeździ już spora grupa osób.

Dużo podróżujecie.

To bardzo duży plus kite’a – uczę się pływać, poznaję świat, różne kultury. Dzięki temu wiem, że przeróżnie się żyje na świecie. Mieszkamy w fajnym miejscu – zawsze kiedy wracam do Polski, doceniam to, co tu mamy. Jesteśmy w środku Europy, wszystko jest tutaj dostępne.

Dużo zagranicznych gości przyjeżdża tutaj, do Chałup, żeby uczyć się pływać?

Nie dużo. Nie jest to popularny spot wśród zagranicznych kajciarzy. Często ludzie nie wiedzą, że istnieje taki Hel. Razem z koleżankami, z którymi startujemy w Pucharze Świata, promujemy to miejsce, opowiadamy o nim. W Europie doskonale znane są południowe spoty, a pewnie najbardziej hiszpańska Tarifa. Czasem zdarza mi się porównywać do niej Hel – też jest parę kilometrów plaży, kempingi, surferski klimat, dużo się dzieje. Tutaj zjeżdżają się ludzie z całej Europy. U nas jest podobnie – z tym, że zjeżdża się cała Polska.

Szkółka jest twoja. Ty nią zarządzasz, byłaś pomysłodawczynią?

Otwierałam ją z moim ówczesnym partnerem, teraz prowadzę ją sama.

Ile lat ma szkółka?

Mijają już trzy sezony, drugi rok w tym miejscu (na kempingu Chałupy 6 – przyp. autorki).

Obraz
© Archiwum prywatne

Jesteś surową szefową?

Ciekawe pytanie. Nie łatwo utrzymać wszystko w ryzach i do tego zachować dobre stosunki z pracownikami. Szkółka kitesurfingowa to nie korporacja – tutaj dużą część pracy stanowi lifestyle. W związku z tym mam różne twarze. Rano, kiedy mamy zebranie kadry, planujemy dzień, wszystko musi być według planu i nie ma ze mną dyskusji. Natomiast wieczorem, po godzinach, wychodzi ze mnie zupełnie inna Kate. Można ze mną porozmawiać, pośmiać się, przedyskutować, co się działo. Na luzie. Pracujemy razem, ale też żyjemy i gościmy masę ludzi, którzy chcą być bliżej „kajta”. Nazwa szkoły Kite Crew oznacza Załogę Kite – grupę pasjonatów. Łączymy się z kolejnymi chętnymi i powiększamy swoją drużynę z dnia na dzień o kolejnych „kajciarzy”.

Hel jest specyficzny – luźna atmosfera, ludzie chcą się dobrze bawić. Trudno w tym wszystkim zadbać o firmę.

Trochę tak, ale wolę mieć takie problemy w pracy niż inne. Ludzie przyjeżdżają na wakacje, a ja jestem w pracy, na głowie mam mnóstwo rzeczy. Kwestia organizacji. Staram się znaleźć także czas na relaks, ale lubię też poznawać nowych ludzi, z którymi później spotykam się na spotach.

Daje ci się we znaki to, że jesteś tutaj w pracy? Jesteś zmęczona po sezonie?

W jakimś stopniu na pewno. Jakby nie patrzeć, 24 h/dobę jestem w pracy. Mam na to sposób – zajmuję się sprawami szkoły, ale gdy tylko wieje, staram się znaleźć tego dnia chociaż dwie godziny tylko dla siebie, żeby popływać. Jestem później tak zadowolona, że do końca dnia mogę szkolić (śmiech). Chwila dla siebie na wodzie to moja największa siła napędowa.

Teraz pytanie z kategorii trudnych – jakie są twoje największe sukcesy w tej dziedzinie? Zarazimy twoją pasją także inne kobiety.

Zaczęłam pływać na kitesurfingu przypadkowo, a do zawodów podchodziłam na luzie. Marzyłam o tym, żeby zdobyć mistrzostwo Polski i udało mi się to trzy lata temu – w 2013 roku. W tym roku powtórzyłam zwycięstwo. Teraz, już na arenie międzynarodowej, dążę do tego, żeby osiągnąć więcej. Zajęłam piąte miejsce w Niemczech, w Pucharze Świata, na największym odcinku naszych zawodów, w których bierze udział masa osób. Same zawody trwają 10 dni, buduje się cała surferska wioska. To było fajne przeżycie.

Na Bałtyku?

Na Morzu Północnym. Te zawody były dla mnie niesamowicie satysfakcjonujące. Z powstawaniem wioski kite’owej w takim miejscu związane jest też to, że przyjeżdża mnóstwo sponsorów, promują się różne marki. Byli również moi sponsorzy, więc sukces był świętowany naprawdę hucznie. Dwa lata temu w rankingu ogólnym zajęłam siódme miejsce na świecie. Rok temu wyniki nie były podane, bo zaszły w Pucharze Świata jakieś nieporozumienia. Ćwiczę dalej i mam nadzieję, że w następnych latach będzie tylko lepiej.

Obraz
© Archiwum prywatne

Kiedy umawiałyśmy się na wywiad, byłaś zabiegana przez organizację i przygotowania do zawodów dla kobiet.

Tak! Zorganizowałyśmy Kobiecy Festiwal Kitesurfingu. Był to cały tydzień poświęcony dziewczynom, które pływają na „kajcie” lub też są zainteresowane pływaniem, chciałyby dowiedzieć się czegoś więcej o tej dyscyplinie. Zaprosiłam kilka „riderek”, które startują ze mną na świecie. Było bardzo dużo partnerów wspierających tę inicjatywę. Przez cały tydzień szkoliłyśmy dziewczyny na wodzie, rozwijałyśmy ich umiejętności, wieczorami spotykałyśmy się na prelekcjach – były tu pokazy filmów, sprzętu, opowieści, dzielenie się doświadczeniami. Opowiadałyśmy o tym, dlaczego pływamy na „kajcie”, jak zaczęłyśmy, mówiłyśmy o plusach i minusach tego sportu, czemu musiałyśmy stawić czoła. Wniosek był taki, że początki nie zawsze były proste, ale efekt bardzo satysfakcjonujący i warty tej próby. Warto się starać, bo można naprawdę dużo osiągnąć. Na koniec festiwalu zorganizowałyśmy zawody dla uczestniczek – były one proste, każda mogła wystartować. Miały na celu pokazanie dziewczynom, jak to jest się zmobilizować, poczuć rywalizację. Niektóre uczestniczki z założenia nie chciały startować, bo myślały, że się nie nadają, że brakuje im umiejętności, są za słabe. Wszystkie namawiałyśmy, żeby spróbowały, poczuły adrenalinę, postarały się przebić w dużej grupie na wodzie. Jedne były lepsze od drugich, ale najważniejsze były uczucia, które towarzyszyły konkurowaniu. Poziom zadowolenia był niesamowity!

Zdrowa rywalizacja.

Dziewczyny były świetne. Znalazły się też zupełnie początkujące i one kibicowały, ale nadal się im podobało. Do wygrania było sporo nagród – sponsorzy zadbali o tę sferę.

Inicjatywa na plus.

Festiwal zakończyłyśmy krótkim podsumowaniem, zmontowałyśmy film, gdzie wszystkie uczestniczki mogły pooglądać jak startowały, pływały. Przeróżne deskowe zajęcia odbywały się w trakcie tego tygodnia, nie tylko na wodzie. Byłyśmy też na fali na deskorolce – carver wave, na wakeboardzie, na SUP-ach, na surfingu. Tydzień pełen atrakcji. Byłyśmy spompowane jak po ciężkim obozie.

Próbowałaś surfingu?

Tak i bardzo lubię surfować, ale kite jest prostszy. Surfingu uczy się chyba całe życie. To jest sport, gdzie bardzo duże znaczenie ma wyczucie fali – generalnie trzeba na nią najpierw poczekać. Dużo zależy od wody, a nie od ciebie. Na „kajcie” w rękach mamy bar, który jest naszym sterem i możemy płynąć, gdzie i kiedy chcemy. Wszystko zależy od nas.

A windsurfing?

Pływałam w dzieciństwie z tatą, ale nigdy mnie nie zafascynował. Pozostały mi po nim wyczucie wiatru i równowaga na desce.

Obraz
© Archiwum prywatne

W sieci można znaleźć twoje zdjęcia w ubraniach znanej polskiej marki Femi Pleasure.

Jestem ambasadorką Femi. Współpracuję z nią i bardzo mi to pasuje, bo to naprawdę fajna polska marka, która doskonale czuje klimat surferski. Mają kolekcje letnie i zimowe – wszystko jest kolorowe, żywe, a to się z „kajtem” kojarzy.

Mówiłaś o kolekcji zimowej. Konsekwencją doskonałych wyników na kitesurfingu jest naturalny talent do snowboardu?

Całe dzieciństwo jeździłam z rodzicami na nartach, dopiero później przesiadłam się na snowboard i bardzo mi się spodobało. Od kiedy pływam na „kajcie”, w górach byłam zaledwie dwa razy. Wynika to z tego, że nie ma mnie zimą. Tej zimy byłam i po paru latach dłuższej przerwy na nowo się w tym zakochałam. Już postanowiłam, że muszę wygospodarować czas, żeby trochę pojeździć co roku. Trochę różnorodności i odmiany od kitesurfingu.

Jedne sukcesy wiążą się z kolejnymi – nawiązałaś inną współpracę, z której jesteś dumna?

Zależało mi na tym, żeby pływać na dobrym sprzęcie kitesurfingowym – miałam różne propozycje, próbowałam różnych opcji. Od trzech lat jestem w zespole Nobile – to też polska marka. Bardzo mi odpowiada ich sprzęt. Doszłam do poziomu, który pozwala mi pływać na idealnym dla mnie sprzęcie, wybranym tylko przeze mnie i spełniającym moje oczekiwania. To dla mnie ogromny sukces. Do tego współpracuję z Roxy – marka ubiera mnie w pianki – mają bardzo dobre kolekcje, więc od góry do dołu jestem ubrana w ich rzeczy. Mogę też dzięki temu dużo opowiedzieć o sprzęcie, o ich akcesoriach. Wyróżniają się tym, że obok trzymania ciepła są elastyczne i miękkie, a to w „kajcie” bardzo się przydaje. Nie przeszkadzają w ewolucjach. Z roku na rok ze sprzętem jest coraz lepiej. Od kiedy zaczęłam pływać, do tego momentu, dyscyplina niezwykle się zmieniła. I dalej będzie się zmieniać.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)