Blisko ludziGrażyna Juszczyk w 2013 roku zdjęła ze ściany pokoju nauczycielskiego krzyż. Sprawa ciągnie się do dziś

Grażyna Juszczyk w 2013 roku zdjęła ze ściany pokoju nauczycielskiego krzyż. Sprawa ciągnie się do dziś

Grażyna Juszczyk z Robertem Biedroniem
Grażyna Juszczyk z Robertem Biedroniem
Źródło zdjęć: © Materiały WP
Katarzyna Pawlicka
12.02.2021 18:12

Grażyna Juszczyk jest emerytowaną nauczycielką z Krapkowic. W 2013 roku zdjęła ze ściany pokoju nauczycielskiego krzyż. W szkole wybuchła afera, której finał był w sądzie. Wygrała Juszczyk. Teraz jednak Zbigniew Ziobro złożył skargę nadzwyczajną. Prokuratora Generalnego wspiera Ordo Iuris. Sprawa znów zostanie "rozgrzebana".

Gdy w 2013 roku ksiądz zorientował się, że pani Grażyna ściągnęła krzyż ze ściany pokoju nauczycielskiego, w szkole rozpętała się afera. Nauczycielka, która została obrażona przez niemal całe grono pedagogiczne, złożyła do sądu pracy pozew przeciwko dyrektorce placówki Trzykrotnie wygrała sprawę o molestowanie moralne. Jednak Zbigniew Ziobro ze wsparciem Ordo Iuris nie dają za wygraną. Teraz sprawa na nowo wraca przed Sąd.

- To jest wyłącznie sprawa ideologiczno-polityczna. Przykre, że żyję w państwie, które się na mnie uwzięło - mówi w rozmowie z WP Kobieta Grażyna Juszczyk.

Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: Ile lat pracowała pani w szkole?

Grażyna Juszczyk: Kiedy wybuchła afera ze zdjęciem krzyża, pracowałam w szkole od ponad 20 lat. Miałam dobrą opinię wśród uczniów oraz rodziców, byłam nauczycielem dyplomowanym, świeżo po tzw. ocenie pracy. To, co zrobiłam, nie było żadną prowokacją, jak twierdzi dziś Ordo Iuris. W szkole luźno podchodziło się do kwestii krzyża: w większości klas go nie było, wisiał przede wszystkim w sali do religii i w pomieszczeniach klas 1-3.

Jak w takim razie krzyż znalazł się w pokoju nauczycielskim?

Ksiądz zawiesił go tam przed przyjazdem do szkoły biskupa. Mnie nie było wtedy w pracy. Byłam przekonana, że wśród nauczycieli nie ma fanatyków religijnych, więc po powrocie postanowiłam go zdjąć i odłożyć na szafę.

Dlaczego pani to zrobiła?

Nie lubię symbolu krzyża: źle kojarzy mi się przez wzgląd na historię. Również jego estetyka jest dla mnie nieprzyjemna: martwe, zmasakrowane ciało ludzkie rozpostarte na krzyżu… Nie chciałam, żeby wisiał w pokoju nauczycielskim. Poza tym w moim odczuciu wieszanie wszędzie krzyży to symboliczne zawłaszczanie państwa przez Kościół.

Co było później?

Po miesiącu ksiądz, który miał złamaną rękę, wrócił z dłuższego chorobowego. Dopiero on podniósł temat krzyża. Pojawiły się naciski, kilka osób z grona pedagogicznego uruchomiło się ze swoim fanatyzmem i wokół dyrektorki powstała silna grupa wszczynająca ferment. Dyrektorka zorganizowała zebranie 52 nauczycieli, na którym potępiono mnie publicznie. Nie wiedziałam nic o tym wcześniej, nie mogłam się przygotować do obrony. Z perspektywy czasu dziwię się, że w ogóle byłam w stanie zabrać głos. Wspierało mnie pięć koleżanek, ale w obliczu tak dużej grupy nie miały odwagi się odezwać. Ktoś powiedział, że jeśli nie lubię krzyża, powinnam się wstydzić i z tym ukrywać.

Próbowałam się bronić, więc zaczęłam mówić, dlaczego nie przepadam za symbolem krzyża. Wtedy rozpętało się piekło. Usłyszałam, że obrażam Chrystusa, że pewnie jestem niemoralna, pojawiły się oskarżenia, że ten krzyż ukradłam, w związku z czym kradnę też pewnie inne rzeczy. Miałam wrażenie, że nauczyciele popisują się przed dyrektorką. Ludzie, którzy przez pięć tygodni nie zauważyli, że krzyż zniknął, zaczęli drzeć sobie szaty w jego obronie. To była taka hipokryzja, że powiedziałam o eksperymencie socjologicznym. Te słowa padły w tej konkretnej sytuacji.

Jak postanowiła pani rozwiązać tę sytuację?

Na początku myślałam, że jakoś się z nią uporam, ale z każdym dniem było gorzej. Doszło do mnie, że zostałam publicznie obrażona i upokorzona, dlatego postanowiłam napisać na dyrektorkę skargę do burmistrza. Wtedy sprawa wyszła poza szkołę.

O co oskarżyła pani pracodawcę?

Nie chodziło o to, czy krzyż ma prawo wisieć w pokoju nauczycielskim, czy nie. Sprawa dotyczyła molestowania moralnego, jakiego dopuściła się wobec mnie dyrektorka. I jest to przez prawo uznane za dyskryminację. To przepis z Kodeksu Pracy.

Sprawa była najpierw rozpatrywana w sądzie pracy w Opolu. Co ciekawie, świadkowie drugiej strony, czyli nauczyciele, którzy mnie obrażali, przyznali, że wszystkie sytuacje, o których mówię, miały miejsce. Potwierdzili, że byłam szykanowana i zarzucali mi kradzież. Sędzia zdecydował, że doszło do molestowania, ale dyrektorka się odwołała.

Sprawa trafiła do sądu apelacyjnego we Wrocławiu i wówczas włączyła się prokuratura regionalna z Wrocławia. Ale sąd apelacyjny również nie miał żadnych wątpliwości i przyznano mi rację. Wyrok był prawomocny, otrzymałam odszkodowanie w wysokości 5 tys. złotych i przeprosiny w prasie lokalnej. Wszyscy byli przekonani, że na tym historia się zakończy, bo sprawa była zbyt błaha, a odszkodowanie zbyt niskie, by wnosić o kasację do Sądu Najwyższego. To był 2017 rok.

Ile trwał ten spokój?

Zaledwie pół roku. Trwały już rządy PiS-u i, ku mojemu zaskoczeniu, do szkoły wpłynęła informacja, że Prokurator Generalny, czyli Zbigniew Ziobro, złożył skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Skardze towarzyszyła opinia Ordo Iuris, od tej pory pilnie angażującego się w sprawę. W 2018 roku Sąd Najwyższy też przyznał mi rację, ale w tym czasie PiS zmieniło prawo i wprowadziło narzędzie prawne, jakim jest skarga nadzwyczajna.

W styczniu 2020 roku dostałam informację, że Zbigniew Ziobro właśnie taką skargę nadzwyczajną złożył w mojej sprawie. Sąd Najwyższy na razie nie podjął działań, ale kilka dni temu temat ruszyło znów Ordo Iuris, które rozesłało do niektórych mediów informację prasową z linkiem do ich strony, na której zamieścili ekspertyzę prawną.

Sprawa ciągnie się już prawie osiem lat. Jak wpływa na pani życie?

Od kilku dni znów mam problemy ze snem. Za każdym razem, gdy temat jest ruszany, przeżywam wielkie emocje, zjadają mnie nerwy. Zostałam bardzo skrzywdzona przez moje środowisko pracy. Nie mogę już czytać, że ktoś uważa, że nie zasługuję na przeprosiny i minimalne odszkodowanie i że sama jestem sobie winna. Wszystko się wtedy we mnie gotuje!

Pani Grażyna przeszła na wcześniejszą emeryturę
Pani Grażyna przeszła na wcześniejszą emeryturę© PAP | Grzegorz Michałowski

Po wyroku Sądu Najwyższego nauczyciele dalej obstawali przy swoim?

Do niektórych dotarło, że strasznie się ośmieszyli. Kilka osób mnie przeprosiło: wyjaśniali, że byli pod silną presją dyrektorki, że opanował ich lęk, głupio się zachowali. Wybaczyłam im. Deklarowali też, że chcieliby o sprawie jak najszybciej zapomnieć. Dlatego wiem, że im, tak jak i mnie, zależy, żeby temat już nie wracał. Czuję natomiast niepokój, nie wiem, czy Sąd Najwyższy nie skasuje tego wyroku, czy nie będę zmuszona udać się do Strasburga. Bo jeśli do kasacji dojdzie, na pewno nie odpuszczę. Uważam, że o tej sprawie trzeba zapomnieć, ale absolutnie nie zatrzeć wyroku.

Co myśli pani o tym, że w sprawę zaangażowało się także Ordo Iuris?

Może chodzi o działanie dla przykładu? Żeby nikt nie poważył się podnieść ręki na krzyż? Może Ordo Iuris nie chce, by w polskim prawodawstwie istniał wyrok, który stwierdza, że ateistka była molestowana przez katolików? Wstyd, że w Polsce doszło do czegoś takiego. Ta sprawa obrazuje niestety, w jakim kierunku nasze państwo zmierza.

Polska szkoła jest coraz bardziej zideologizowana?

Źle było już 10 lat temu, kiedy organizowano np. dni papieskie, podczas których normalne lekcje się nie odbywały. Albo wspólną modlitwę w sali gimnastycznej. Wciąż bardzo dużo ludzi narzeka, ale nie mają odwagi, żeby wypisać dziecko z religii, posyłają je do komunii, niektórzy mówią: "niech chociaż dotrwa do bierzmowania”. Ludzie to zwierzęta stadne, a w szkołach nie mówi się rodzicom, że religia nie jest przedmiotem obowiązkowym.

W szkole jest miejsce dla światopoglądu?

Na forum publicznym w ogóle nie powinniśmy rozmawiać o naszych światopoglądach. Jestem zdania, że to powinna być tak intymna sprawa, jak sposób, w jaki uprawiamy seks. Chętnie dyskutuję z osobami wierzącymi, od zawsze interesował mnie ten temat, ale robimy to prywatnie, przy kawie; obie strony muszą się na taką rozmowę zgodzić. Nie mówiąc o ocenianiu kogoś przez pryzmat wiary w miejscu pracy lub ocenianie na tej podstawie jego moralności. Dla mnie to skandaliczne.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (981)
Zobacz także