Blisko ludziGrecka tragedia

Grecka tragedia

W polskim kalendarzu aż roi się od dni upamiętniających różne dramatyczne wydarzenia historyczne. Uważamy się za naród, który wiele przeszedł, ale zapominamy o tych państwach, których losy rozgrywały się gdzieś obok nas. Taką historię opowiada najnowsza książka Hanny Cygler „Grecka mozaika”. Poruszająca opowieść o Grekach, których ojczyzną z przymusu stała się Polska. Z autorką rozmawia Elwira Piwowarska

W polskim kalendarzu aż roi się od dni upamiętniających różne dramatyczne wydarzenia historyczne. Uważamy się za naród, który wiele przeszedł, ale zapominamy o tych państwach, których losy rozgrywały się gdzieś obok nas. Taką historię opowiada najnowsza książka Hanny Cygler „Grecka mozaika”. Poruszająca opowieść o Grekach, których ojczyzną z przymusu stała się Polska. Z autorką rozmawia Elwira Piwowarska.

Jest Pani wesołą, uśmiechniętą osobą. Pani najnowsza książka „Grecka mozaika” – mimo że opisuje dość dramatyczne historie – jest również dość optymistyczna.
To prawda, jestem optymistką i na pewno ma to przełożenie na moje książki. Nawet jak piszę o poważnych problemach, staram się dostrzec to światło w tunelu. „Grecka mozaika” ma zakończenie dość niejednoznaczne, dzięki czemu może zadowolić i optymistów, i pesymistów.

Nie ukrywam, że ponieważ odebrałam je w tej wersji optymistycznej właśnie, to wręcz byłam nim trochę zdziwiona. Nawet chciałam zapytać Panią, czy lubi Pani szczęśliwe zakończenia?
Kiedyś zdarzało mi się zabić na końcu główną bohaterkę, ale potem się okazało, że nikt tego zakończenia nie zrozumiał i musiałam ją wskrzesić na żądanie.

Czy Pani przywiązuje się do swoich bohaterów?
Zależy których. Do tych najbardziej obiecujących na pewno tak. Pojawiają się oni zresztą w wielu moich książkach. Akurat jeśli chodzi o „Grecką mozaikę”, to mniej jest tych zabiegów. Chociaż pojawia się tam jeden potomek głównego bohatera z poprzedniej powieści. Specjalnie tak zrobiłam, żeby czytelnik nie myślał, że ja już z tym swoim wariactwem skończyłam. Bo ja się nadal będę w to bawić! I ci bohaterowie będą się pojawiać – czasami w pierwszoplanowej, czasem w drugoplanowej roli – w zależności do tego, do czego taki bohater jest mi potrzebny i do czego mogę go wykorzystać. A nic tak nie lubię, jak wykorzystywać ludzi w książkach!

Pani lubi się bawić swoimi bohaterami. Plącze Pani ich losy, czasami nawet bardzo dramatycznie.
W przypadku tej książki z mojej strony było mało kombinacji. W zasadzie 60 procent zdarzeń w niej to prawdziwe historie, tylko bardzo pomieszane.

Te historie są tak mocne, że aż trudno uwierzyć, że wydarzyły się naprawdę. Romantyczne historie przeplatają się z tymi mniej romantycznymi. Dramatyczne losy Greków, okrucieństwo komunizmu, bezwzględne wybory. Wiele różnych miejsc – i Bieszczady, i Trójmiasto, i Grecja, i Nowy Jork.
Dużo się dzieje. I rzeczywiście jest tak, że te najprawdziwsze historie wydają się ludziom najmniej prawdopodobne, chociaż sami czasem przeżywają podobne w swoim życiu. Opisywane w tej książce historie znałam od bardzo dawna, bo od ponad 30 lat. Mam bardzo gadatliwego krewnego. Od pewnego momentu nawet nie słuchałam go już nawet tak bardzo, bo ciągle się powtarzał. Nadeszła jednak chwila, kiedy pomyślałam: „Matko, jakie to jest ciekawe!”. Ale dopiero kiedy nałożyłam jego opowieści na historię Grecji, o której nie miałam bladego pojęcia, zrozumiałam, że to świetny materiał na książkę.

Niestety, na temat polskich Greków nie ma zbyt wielu informacji. Trudno jest sprawdzić nawet najprostsze fakty.

Zastanawiała mnie ta Grecja. I ta egzotyka miejsc, przez które nas Pani prowadzi.
Krewny, o którym już mówiłam, jest Grekiem urodzonym w Bieszczadach. Wczesną młodość przeżył w Krościenku. Jest rówieśnikiem Jannisa (odpowiednika literackiego – dop. red.). Cała ta historia, którą opisuję, osadzona jest na historycznym tle. Była związana z ogromną dramaturgią wojny domowej w Grecji – bo tak właśnie ci uchodźcy znaleźli się w Polsce. Może zajmuję się trochę mniej znaną częścią tej historii, gdyż opowiadam o wydarzeniach dziejących się w Bieszczadach. Bardziej znani nam są Grecy z Dolnego Śląska, okolic Szczecina czy Trójmiasta.

Nie chciałam pisać powieści o rozbudowanych wątkach etnograficznych, opisującej greckie zwyczaje za czasów komunizmu, tylko przedstawić historię rodziny, która na skutek wojny domowej trafia do Polski. I o dwóch pokoleniach tej rodziny. Rodziców, którzy walczyli w partyzantce greckiej, i dzieci, które dorastają w czasach polskiego PRL-u. Na to nałożyłam wątek współczesny, bo powieść dzieje się dwutorowo: retrospektywnie i w 2010 roku, roku wielkiego kryzysu gospodarczego w Grecji.

Ożywiła Pani fragment historii polsko-greckiej, o której niewiele osób dziś pamięta.
Tak, jak mówiłam, nie chciałam napisać rozprawki historycznej. Zależało mi na tym, żeby pokazać losy ludzi mieszkających w Polsce z innymi korzeniami, żeby pokazać historię innego kraju. Zawsze się skarżymy, że jesteśmy najbardziej poszkodowani przez historyczne zawirowania. Nie mamy jednak pojęcia o historiach innych narodów, choćby historii Bałkanów czy Grecji. Chciałam również pokazać pewne analogie historyczne pomiędzy naszymi krajami czy też historię à rebours. Nie chodziło mi o dogłębne spojrzenie, ale o pokazanie wyrywków tej historii. Pamiętajmy, że rozmawiamy o powieści popularnej.

Być może właśnie taki jednostkowy obraz tej historii, pokazanej przez pryzmat konkretnej rodziny, uderzy nas bardziej niż jakakolwiek książka historyczna.
Łatwiej na pewno pokazać taką historię ze względu na dystans. Pokazuję rodzinę grecką w Polsce, w czasach PRL-u, a nie w Grecji.

Jest Pani gdańszczanką z urodzenia i z zamiłowania. Co tak Panią w Gdańsku urzeka? Trójmiasto często pojawia się w Pani książkach.
Prowadzę dość osiadły tryb życia. Więc może skoro już tu się urodziłam, to i trudno się rozstać. Kiedy podróżuję, to z każdej podróży wracam z jakąś radością albo z wściekłością, widząc, że gdzieś indziej jest lepiej i że tu nie może być tak samo. A jednak nigdy nie chciałam się stąd wyprowadzić – już za młodu tak postanowiłam. Może dlatego, że na studiach naczytałam się bardzo dużo o emigracji i domyślałam się, jakim może być dramatem. Widać jednak ten syndrom rozdarcia jest gdzieś we mnie, gdyż w moich książkach bohaterowie tak często zostawiają swoje małe i duże ojczyzny, wyrywani są z korzeniami, i muszą odnaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości.

Angażują Panią problemy społeczne?
Piszę powieści popularne, ale nie znaczy to, że muszą one oscylować tylko wokół popularnych tematów. Od początku postanowiłam sobie, że moje książki będą miały jakąś „wkładkę” – albo historyczną, albo społeczną lub polityczną.

Jest Pani zbieraczem historii?
Staję się. Najzabawniejsze jest to, że ludzie mnie zawsze sami znajdują, chociaż ja wcale nie jestem taka przystępna, że na nich czekam i ich wabię.

Historia „Greka” dojrzewała w Pani dość długo. Zawsze tak jest? Jak Pani wybiera historie, które później Pani opisuje?
To one wybierają mnie. A potem muszę poszukać sposobu na to, żeby je opowiedzieć. W przypadku tej książki byłam dość skrępowana. Miałam problem z tym, że znałam głównego bohatera, który w rzeczywistości był inny, niż jego literacki odpowiednik. Musiałam go sobie wymyślić troszkę inaczej.

Chciałam jeszcze zapytać o miłość i o kobiety. Wierzy Pani w miłość od pierwszego wejrzenia, idealną albo w miłość niemożliwą? W „Greckiej mozaice” pojawia się każdy z tych rodzajów miłości.
Pewnie, że wierzę! Jestem pisarką romansów! Muszę sama wyznaczać jakieś standardy. Rzeczywiście, w tej książce są trzy główne wątki romansowe: Ismena i Ralph, amerykański komandos, Nina i Nuno oraz Jannis i Alicja. Każde z nich w innym czasie. Różne są też kobiety.

Są różne, ale wszystkie są też bardzo silne. Nie tylko w tej książce. Takie są polskie kobiety?
Nie wiem. Może ja po prostu przez siebie nie mogę przeskoczyć? Generalnie uważam, że większość kobiet może być bardzo silna, gdy tylko tego zapragnie. Wierzę, że kobieta w każdych warunkach jest w stanie znaleźć w sobie siłę na różnego typu działania, czy to ratujące jej psychikę, czy jej rodzinę. To kwestia uświadomienia sobie zagrożeń. Chcę pokazać kobietom, że każda z nas to potrafi. Może to taka trochę misyjna działalność.

Czytałam tę książkę w czasie, kiedy w Polsce toczyła się wielka dyskusja o gender. Zastanawiałam się, jaka jest Pani opinia na ten temat.
To jest jakiś temat zastępczy. Wracamy do czasów sufrażystek XIX-wiecznych? Myślałam, że mamy to już za sobą. Skończyłam skandynawistykę. Być może w związku ze znajomością tej kultury pewne rzeczy od zawsze były dla mnie jasne. Pewnie, że dużo rzeczy mi się nie podoba, ale to nie znaczy, że muszę je praktykować. Mamy jednak w Polsce wiele innych problemów, którymi należy się pilnie zająć.

Mam wrażenie, że kobiety muszą się teraz tłumaczyć z tego, że mają takie same prawa jak mężczyźni.
Jakby ktoś dostał sklerozy. W Polsce toczyła się II wojna światowa. Kobiety musiały zająć się tym samym, czym zajmowali się mężczyźni. I nikt się temu nie dziwił. Mężczyźni walczyli, byli więzieni. To kobiety musiały się wszystkim zająć. Przyszedł komunizm – musiały iść do pracy.

Tak się też dzieje w „Greckiej mozaice”.
I tak dzieje się na całym świecie. Rola kobiety jest bardzo ważna. Jasne, że często jest to rola bardzo tradycyjna. A tradycja, jak wiadomo, czasem bywa wypaczana i nadużywana. Wpycha się osoby w role, których wcale nie chcą odgrywać. Najważniejsze jednak to nie dać się zwariować i zachować zdrowy rozsądek. I to akurat zależy wyłącznie od nas.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (9)