Jedyna mniejszość, którą wolno prześladować
Nasza kultura jest taka, że nie można być po prostu grubą. Jest się grubą przeciw czemuś. Przeciw konwenansom. Przeciw temu, co koleżanki myślą, że ci do szczęścia brakuje. Przeciw rozmiarom obecnym w sklepach odzieżowych.
06.05.2014 | aktual.: 07.05.2014 09:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Nasza kultura jest taka, że nie można być po prostu grubą. Jest się grubą przeciw czemuś. Przeciw konwenansom. Przeciw temu, co koleżanki myślą, że ci do szczęścia brakuje. Przeciw rozmiarom obecnym w sklepach odzieżowych". Dlaczego 90 procent Polek się odchudza i jak obsesja szczupłego ciała wpływa na nasze życie? Rozmawiamy o tym z pisarką Anną Fryczkowską, autorką książki „Z grubsza Wenus”.
Sylwia Rost: Książka „Z grubsza Wenus” jest często reklamowana jako komedia. Tymczasem można odnieść wrażenie, że to głęboki obraz psychologiczny współczesnej kobiety. Pokazuje, że nadwaga to wynik nie tylko niewłaściwego odżywiania, ale również wychowania, osobistych problemów. Czy oto mamy przed sobą obraz typowej Polki, dla której najważniejsze jest to, jak wygląda?
Anna Fryczkowska: Komedia? Pisałam ją na bardzo poważnie, naprawdę. Kiedy ktoś się z niej śmieje (a podobno jest takich trochę), to czuję się jak Harold Lloyd w filmie „Jeszcze wyżej”. Balansuje on na szczycie wieżowca, walcząc o życie, a publika pokłada się ze śmiechu.
Dlaczego zdecydowała się Pani napisać książkę o problemach z wagą? Pisze Pani, że gdyby mogła, chciałaby wejść w życie z obecną wiedzą.
Piszę tylko o tym, co mnie dotyka, bulwersuje, emocjonuje. Całe życie boksuję się z efektem jo-jo. Mnóstwo czasu, trudu, pieniędzy włożyłam w to, żeby być szczuplejsza. Gdybym z równym samozaparciem walczyła z własnym ciałem ucząc się, dajmy na to, wspinania, pewnie byłabym już bliska zdobycia kolejnych ośmiotysięczników. Tymczasem ja tylko wspinam się co rano na wagę łazienkową. Aż wstyd, gdy o tym pomyślę.
Nadwaga i otyłość to problemy zdrowotne, ale można odnieść wrażenie, że w naszej kulturze są postrzegane zupełnie inaczej. Szczupła sylwetka to oznaka młodości, piękna, silnej woli. Jak żyje się osobie z nadwagą w naszym społeczeństwie?
Osoby z nadwagą to jedyna mniejszość, którą wolno prześladować. Kobietę z nadwagą złe spojrzenia obserwują w kawiarni, na przyjęciu, na grillu. Jeśli przyjmie doustnie coś więcej niż herbatę bez cukru, już jest krytykowana. To nie tylko moje doświadczenie. Ile zna pani kobiet, w których każdy posiłek wywołuje poczucie winy? Bo ja mnóstwo.
[
]( http://ksiazki.wp.pl/bid,76614,tytul,Z-grubsza-Wenus,ksiazka.html ) Co ciekawe, to problem zdecydowanie płciowy. Do ciał męskich podchodzi się z dużo większą tolerancją. Mężczyzna ma prawo być gruby, łysy i pomarszczony, u nich ceni się inne zalety. Panie mają być ładne, reszta to dodatkowy bonus.
Dlaczego tak bardzo przejmujemy się dodatkowymi kilogramami? Często przymykamy oko na inne kwestie urodowe, tymczasem statystyki pokazują, że ponad 90 procent Polek było co najmniej raz w życiu na diecie.
Nie sądzę, żebyśmy przymykali oko na cokolwiek. Przecież w grę wchodzą olbrzymie pieniądze, w całej tej walce o wygląd. Wszyscy nam wmawiają, że cellulit, który jest przecież fizjologią dla ponad 90 proc kobiet, należy zwalczać. I to najlepiej takimi kremami po 90 zł, a jeszcze lepiej takimi po 200, podczas masaży po 100 zł. Przeciw naszemu dobremu samopoczuciu, gdy patrzymy w lustrze na własne cellulitowe górki i dołki, które tak kochał Rubens, występują ogromne pieniądze koncernów kosmetycznych. Cała ta marketingowa machina, która za pomocą telewizji, serwisów plotkarskich, gazet kobiecych, Hollywood, internetu ma za zadanie wzbudzić w nas poczucie winy z powodu własnego wyglądu, a potem natchnąć chęcią zmiany. Ciągle nam powtarzają: bądź szczupła, pozbawiona cellulitu, zmarszczek, brzuch ma być płaski, piersi duże i sterczące, włosy na głowie gęste, rzęsy długie, natomiast włosy gdzie indziej nieistniejące albo przynajmniej ujarzmione. Ileż to trudu, czasu pieniędzy wymaga, i nigdy nie daje zadowolenia,
bo zawsze można próbować mocniej, podejść odrobinę bliżej do ideału, który stanowi Ania Rubik. Tylko że to są syzyfowe prace, naprawdę.
Byłam ostatnio na plaży, gdzie opalało się kilkaset kobiet i mężczyzn w różnym wieku, w skąpych strojach i – co ciekawe – żadne z nich nie zbliżało się ani na włos do ideału znanego z Hollywood i pism kolorowych. Ciała ludzkie są nieskończenie różne, niepowtarzalne w mnogości form, kolorów, fałd i zagłębień, a my powinniśmy nauczyć się znajdować w tej różnorodności piękno. No bo dlaczego uznaliśmy, że ładne są tylko takie ciała, które mogłyby się znaleźć na rozkładówce Playboya?
W książce zarówno Janina, jak i Basia objadały się, żeby poczuć się lepiej, zapomnieć o problemach. Czy uważa Pani, że nadwaga może wynikać z innych czynników niż te fizjologiczne?
Pewnie. W naszej kulturze rzadko jemy, bo jesteśmy głodni. Gdyby tak było, pewnie nikt z nas nie miałby problemów z nadwagą. Ale my jemy, bo wypada, jak na imieninach u cioci. Bo nas do tego zmusza okazja, jak podczas Świąt. Jemy, bo nie chcemy nikomu robić przykrości, jak na obiedzie u teściowej. Jemy z nudów, podczas majówki na grillu czy czekając w dworcowym bufecie na pociąg. Jemy, bo wszyscy dookoła jedzą, jak popcorn w kinie. Jemy, bo sama kawa jest tak żałośnie czcza. Jemy, bo jesteśmy ciekawi nowych doznań. Jemy, bo umówiłyśmy się w kawiarni na spotkanie. Jemy, bo czekolada na chwile leczy smutki, a ciastka na chwilę zaspokajają tęsknoty. Jemy, żeby zapchać głód duchowy. Jemy, bo jesteśmy nieszczęśliwe. A często jesteśmy nieszczęśliwe właśnie dlatego, że jesteśmy grube.
Basia i Janina bardzo różniły się od siebie, jednak obie wylądowały w jednym pokoju na wczasach odchudzających. Basia to perfekcjonistka, która za wszelką cenę dąży do ideału. Inaczej Janina, prezentuje bardziej hedonistyczne podejście do życia, uwielbia śmiech, zabawę, dobre jedzenie. Dlaczego postanowiła Pani skonfrontować ze sobą te dwie postaci?
Zawsze przejmował mnie dreszczem zwyczaj dopasowywania ze sobą dwóch obcych osób: na wczasach tego typu, w sanatoriach, na wyjazdach integracyjnych, na koloniach nawet. W innych okolicznościach nawet by na kawę razem nie poszły, a tak – muszą ze sobą mieszkać przez dwa tygodnie, dzieląc ze sobą najintymniejsze chwile. A co do moich bohaterek: Basia dąży do ideału, ale silniejsze jest w niej przeświadczenie, że ma do niego jeszcze daleko. Zawsze przecież można być chudszą i młodszą. Janina – niby wyluzowana i akceptuje swoją wagę – jednak sytuacja domowa skłania ją do chodzenia na grupę odchudzających się kobiet.
Nasza kultura jest taka, że nie można być po prostu grubą. Jest się grubą przeciw czemuś. Przeciw konwenansom. Przeciw temu, co koleżanki myślą, że ci do szczęścia brakuje. Przeciw rozmiarom obecnym w sklepach odzieżowych. A jeśli jeszcze się chce z tą tuszą pokazywać w telewizji, jak moja bohaterka – wymaga to naprawdę wielkiej odwagi… Bo naprawdę, niezależnie od tego, co powie i co będzie robić, jedną rzecz ludzie zauważą na pewno: jest gruba.
Wątek męża Basi pokazuje, że być może za bardzo przeceniamy wpływ wagi na nasze życie…
Nie jestem pewna, czy akurat panowie powinni decydować o tym, co myślimy o naszej wadze. Ten wątek miał pokazać, że same sobie to robimy.
W jednym z wywiadów wspominała Pani, że sama uczestniczyła Pani we wczasach odchudzających. Co dają takie wyjazdy?
No ja też się dałam zwariować. Co dają takie wyjazdy? Stratę. Pieniędzy, kilogramów. Ale czasem rodzi się na nich pomysł na powieść…
Co można zrobić, żeby żyć w zgodzie ze sobą i ze swoją sylwetką?
O żebym to ja wiedziała… Ale nie mam odpowiedzi, naprawdę. Wolę stawiać pytania. W którejś recenzji ktoś napisał, że „Z grubsza Wenus” ewidentnie miała służyć pokrzepieniu serc, co jednak nie wyszło. Hm, nie wiem, dla kogo to ewidentne, bo przecież ja w życiu nie brałabym się za pokrzepianie. Kobiecy wygląd to nie jest temat, gdzie można znaleźć łatwe pokrzepienia czy rozwiązania typu: akceptuj siebie, a wszystko przyjdzie samo. Akceptacja siebie wymaga w naszym społeczeństwie naprawdę mnóstwa odwagi i to nie jednorazowej, a codziennej. Pytanie tylko, czy walka o inne ciało da nam szczęście. Uważam, że nie da, bo to też codzienna walka, nie z ludzkimi spojrzeniami, tylko z sama sobą. Warto? Warto walczyć, ale o ważne rzeczy. O te – pewnie czasem szkoda energii. Pewnie lepiej by nam zrobiło, gdybyśmy ten czas, te siły przeznaczyły na co innego. Bo wygląd nie powinien być najważniejszy. Może zaledwie ważny. Albo nawet mało ważny. Ale jak uciec przed presją? Nie wiem. Chciałabym wiedzieć.
Niektórzy krytycy uważają, że w książce zniechęca Pani do akceptacji siebie i przedstawia Pani problem otyłości w karykaturalny sposób. Jakie jest Pani osobiste podejście do tych kwestii? Czy kobiety powinny dążyć do ideału, czy jednak zaufać naturze? A może coś pomiędzy?
Co powinny kobiety? Nie jestem od tłumaczenia tego komukolwiek. Wiem jednak, czego wymaga od nas nasza kultura: mamy być szczupłe, piękne i młode do śmierci. Nie musimy być mądre, twórcze, przebojowe. Musimy być fajną dekoracją. Pewnie, że się przeciw temu buntuję. I pewnie, że sama z tym wszystkim nie wygram. Ale ta książka to mój głos w dyskusji: popatrzcie, kochane, co robicie ze swoim życiem. Warto?
Anna Fryczkowska – pisarka, autorka scenariuszy. Z wykształcenia italianistka, obecnie studiuje gender na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka głównej nagrody na Festiwalu Literatury Kobiecej „Pióro i Pazur” w 2013 r. „Z grubsza Wenus” jest jej piątą powieścią.
Rozmawiała Sylwia Rost
(sr/mtr), kobieta.wp.pl