Kinga Rusin - jeszcze nie czas na randki
Jestem kompletnie zaskoczona, że weszłam do finału programu. Przed programem dawano mi do zrozumienia, żebym na zbyt wiele nie liczyła, bo i tak nie przebiję serialowych gwiazd. Córki zachęcają mnie, żebym zaczęła chodzić na randki, ale ja mówię: "jeszcze nie" - powiedziała Kinga Rusin, finalistka "Tańca z gwiazdami".
10.11.2006 | aktual.: 13.11.2006 11:14
Jestem kompletnie zaskoczona, że weszłam do finału programu. Przed programem dawano mi do zrozumienia, żebym na zbyt wiele nie liczyła, bo i tak nie przebiję serialowych gwiazd. Córki zachęcają mnie, żebym zaczęła chodzić na randki, ale ja mówię: "jeszcze nie" - powiedziała Kinga Rusin, finalistka "Tańca z gwiazdami".
Przygotowała już Pani honorowe miejsce na półce na Kryształową Kulę?
Nie. Przecież to nie koniec programu, przede mną najtrudniejszy odcinek i, tak jak Peter Lucas, mam 50% szans. Jestem kompletnie zaskoczona, że weszłam do finału programu. Po tym, jak odpadł Przemek Cypryański, gwiazda serialu "M jak miłość", nie było już faworyta. Program okazał się całkowicie nieprzewidywalny i chyba też dzięki temu dostarczył wszystkim tyle emocji. W ostatnim odcinku nasze losy będą w rękach widzów.
Z tego, jak głosują ludzie, to Pani jest faworytką...
To dla mnie szok. Przed programem próbowano delikatnie dać mi do zrozumienia, żebym na zbyt wiele nie liczyła, bo nawet jak uda mi się dobrze zatańczyć, to i tak popularnością nie przebiję serialowych gwiazd. A tu taka niespodzianka! Jestem tym bardziej zaskoczona, że musiałam zmierzyć się nie tylko z tańcem, ale również trochę z aktorstwem. Większość moich kolegów przynajmniej na tym polu od samego początku świetnie sobie radziła. Ale bardzo się starałam i mam nadzieję, że widzowie docenili może nie sam efekt, ale trud, jaki się z tym wiązał.
Mówiła Pani o sobie, że przed programem była takim „babochłopem”, nie kobietą.
Nie chciałam przez to powiedzieć, że wyrosły mi wąsy i broda (śmiech). Tu raczej chodzi o nastawienie do życia, pracy i obowiązków. Pięć lat temu razem z przyjaciółką założyłyśmy firmę PR. Początkowo klientów przekonywałyśmy do siebie poważnym podejściem do naszych obowiązków. Tu nie było miejsca na luz i kokieterię. Wydawało nam się, że chwila odprężenia mogłaby wskazywać na brak profesjonalizmu. Żeby dodać sobie powagi, chodziłam prawie wyłącznie w garniturach.
„Taniec z gwiazdami” Panią odmienił?
Złapałam oddech. Mogłam się zająć tylko tańcem. Na czas programu wiele moich domowych obowiązków przejęła mama, a zawodowych wspólniczka. Może to właśnie dzięki temu dystansowi, który chociaż na chwilę złapałam, zaczęłam inaczej patrzeć na to, jak wyglądam. Obserwowałam profesjonalne tancerki, które do swojego wyglądu, także poza sceną, przywiązują bardzo dużą wagę. Trochę się od nich tym zaraziłam, przynajmniej na razie, i sama się zastanawiam, czy mi przejdzie... Przede wszystkim jednak poznałam możliwości swojego ciała. Kilka godzin dziennie spędzaliśmy na sali, otoczeni lustrami. W końcu mogłam się dobrze sobie przyjrzeć z każdej strony. Wnioski nie były zbyt optymistyczne. Fatalna sylwetka, niechlujnie stawiane stopy, opuszczona głowa. Dramat. Dlatego zaczęłam nad sobą pracować. Teraz inaczej stawiam stopy, zwracam uwagę na to, jak siadam, jak podaję rękę, zaczęłam w końcu prostować plecy.
Czuje się Pani bardziej kobieca?
Mam na pewno większą świadomość swojego ciała. Nauczyłam się pewnej gracji ruchów, delikatności. To na pewno nie przeszkadza pielęgnowaniu w sobie kobiecości.
Jak idzie Pani ulicą, to czuje na sobie wzrok mężczyzn? Widzi Pani, że się podoba facetom?
Szczerze mówiąc, nie zwracam na to jakoś uwagi, ale może powinnam (śmiech).
Nie wierzę. Przecież jak Panią oglądam w telewizji, na parkiecie, to jest Pani kwintesencją kobiecości. Nie ma Pani żadnych propozycji randek, żadnych propozycji matrymonialnych, tych poważnych i mniej poważnych?
Może coś przeoczyłam, ale chyba nie. Za to mam dużo wyrazów sympatii od... dzieci. Piszą do mnie listy, kartki, przysyłają misie, takie nawet dopiero co wyciągnięte z łóżka.
A faceci nie?
No nie. A, i jeszcze wiele kobiet mnie wspiera, takich 30-letnich. Mówią, że trzymają za mnie kciuki. Że życzą mi powodzenia: i w życiu prywatnym, i w „Tańcu...”
Gazety pisały o tym, że ma Pani romans z ognistym Włochem, z którym bryluje Pani na parkiecie.
Jeszcze zanim rozpoczął się program, próbowano łączyć różnych uczestników w pary. To chyba taki chwyt marketingowy. Zapewniam: nie mamy romansu (śmiech), chociaż bardzo lubię Stefano, bo to wartościowy i dobry człowiek, fajny kompan do zabawy, no i jak tańczy!
A jest jakiś mężczyzna w Pani życiu? Ktoś taki bliski sercu?
Ja na razie muszę pozbierać w swoim życiu wszystkie klocki, poukładać rozsypane puzzle, zamknąć stare sprawy. Chociaż córki mnie już dopingują, namawiają.
Do czego?
Zachęcają: „Mamo, musisz sobie kogoś znaleźć. A jak Ci się nie uda, to my Ci pomożemy...”.
I co Pani na to?
To jeszcze nie jest czas na randki. Jeszcze nie.
„Taniec z gwiazdami” się kończy. I co dalej? Będzie Pani nadal tańczyć?
Uspokoję wszystkich. Zawodowo nie. Nie jestem tancerką. Trzy miesiące tańczyłam, a za tydzień czeka mnie powrót do dawnego życia. Do obowiązków, do firmy, do pracy. Ale prywatnie z tańca nie zrezygnuję. Pewnie zapiszę się na jakieś zajęcia.
Co dla Pani jest teraz najważniejsze w życiu?
Spokój. Chcę odzyskać spokój.
A nie miała go Pani ostatnio?
Nie. To dlatego, że małżeństwo miało być „portem w czasie burzy, a było burzą w porcie”.
Jak powiedziała Pani w jednym z wywiadów?
Wiele spraw się na to złożyło. To był dla mnie bardzo trudny, z różnych względów, rok. Teraz chciałabym odzyskać poczucie bezpieczeństwa. Ustabilizować swoje życie, no i mieć ten upragniony wewnętrzny spokój, który pozwala z optymizmem spojrzeć w przyszłość i nie przejmować się drobiazgami. Myślę, że nie odbiegam swoimi marzeniami od tego, czego pragną miliony ludzi na całym świecie.
W niedzielę finał i co potem?
Wreszcie się wyśpię (śmiech). Muszę odpocząć. Przynajmniej z jeden dzień.