Matki wściekle karmiące
Przepraszam, że ja znowu o cycach. Wiem, pisałam już o piersiach, kiedy zaczęto przeganiać je z przestrzeni publicznej. Bo nagle karmienie piersią w metrze, centrum handlowym czy w parku okazało się w naszym prorodzinnym inaczej państwie czymś niesmacznym i nagannym.
Teraz jednak poruszyć chcę inną kwestię, o której przypomniał mi pewien artykuł, na który natknęłam się przypadkiem w sieci.
Przepraszam, że ja znowu o cycach. Wiem, pisałam już o piersiach, kiedy zaczęto przeganiać je z przestrzeni publicznej. Bo nagle karmienie piersią w metrze, centrum handlowym czy w parku okazało się w naszym prorodzinnym inaczej państwie czymś niesmacznym i nagannym. Teraz jednak poruszyć chcę inną kwestię, o której przypomniał mi pewien artykuł, na który natknęłam się przypadkiem w sieci. Nosił chwytliwy tytuł w rodzaju „Kilka najgorszych rzeczy, które jedna mama mówi drugiej”. W tym zestawie kąśliwych uwag i mimochodem wbijanych szpil znalazł się i taki rodzynek: „Nie karmisz piersią? Jak możesz odmawiać dziecku tego, co najzdrowsze ? JA bym nie mogła!”
Brzmi znajomo...?
Kiedy zaszłam po raz pierwszy w ciążę, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że poród to tylko preludium do wiecznej wojny. I to na wszystkich frontach. Pomiędzy mamami domowymi a pracującymi; wyrozumiałymi a rygorystycznymi; ekologicznymi a odwiedzającymi knajpki fast food; ambitnie wożącymi na zajęcia a wychowującymi dzieci w towarzystwie telewizora; oraz – a jakżeby inaczej! – pomiędzy matkami karmiącymi piersią a karmiącymi butelką.
Ta ostatnia wojna jest szczególnym zjawiskiem, które wywołuje chyba najsilniejsze emocje. Na tyle silne, że powstał nawet termin „terror laktacyjny” określający te najbardziej zajadłe zwolenniczki karmienia naturalnego. Nie tolerują one mam karmiących mlekiem modyfikowanym, na widok butelki ze smoczkiem zaczynają toczyć pianę, oskarżycielskim tonem pytają wtedy, jak można, co to za lenistwo, a co z odpornością, alergiami, bliskością, miłością (tym właściwym rodzajem, znaczy się, jakiego butelka nie zapewni!), no i inteligencją, bo przecież wiadomo, że maluchy karmione naturalnie są bystrzejsze, mądrzejsze, inteligentniejsze, fajniejsze i w ogóle jakieś takie -ejsze.
Temat mi to bliski, ponieważ z karmieniem naturalnym umęczyłam się i umordowałam okrutnie. Zaczęło się w szpitalu, gdzie moje piersi były bezceremonialnie macane, ściskane, szczypane, poddawane sadystycznym zabiegom, aż w końcu pielęgniarki zrezygnowane, z prawdziwym niedowierzaniem stwierdzały, że „Rzeczywiście, nic pani tu nie ma”. Po czym pozwalały łaskawie nakarmić córkę butelką.
Zanim jeszcze zdążyłam wyjść ze szpitala, spotkałam kolejną panią, która uważała, że moje piersi to jednak nie tylko moja sprawa. Siedziałam w holu i czekałam na taksówkę, kiedy nagle córa zaczęła powoli uruchamiać syrenę alarmową sygnalizującą porę posiłku. Zaczęłam nerwowo się kręcić, kiedy usłyszałam, w zamierzeniu pewnie „pełne otuchy” słowa: „Niech się pani nie krępuje, proszę wyciągnąć pierś i nakarmić dziecko, teraz to normalne, że karmi się piersią, nie ma się czego wstydzić”. Ja akurat należę do tych wstydliwych, ale cichutko bąknęłam tylko, że nie mam pokarmu. Wtedy pani zamieniła się w syczącą kobrę w ataku z rozłożonym kapturem – ta błyskawiczna metamorfoza wystraszyła mnie nie na żarty i sprawiła, że nie bacząc na bolesne szwy prułam do taksówki z kwilącym dzieckiem na rękach, jakbym właśnie finiszowała maraton. Jest coś w tematyce karmienia, co uruchamia w nas to, co najgorsze. Skąd ta napastliwość, agresja, fanatyzm wręcz, bo i jedna i druga grupa uznaje tylko obronę przez atak i wszelkie
dyskusje kończą się wymianą inwektyw? Wystarczy przejrzeć fora internetowe. Dogłębnej analizy psychologicznej tu nie przeprowadzę, bo nie mam tyle czasu, energii, uprawnień, no i przestrzeń na tekst ograniczoną...
Ale mam wielką prośbę. Drogie panie, rzucając się sobie do gardła z powodu tak banalnej czynności i przerzucając się argumentami często poniżej pasa i wszelkiej przyzwoitości, tak naprawdę sprowadzamy macierzyństwo do cycków. Czy też butli. Całą tę wielką miłość, którą tak lubimy się często chwalić (bo lubimy, prawda?), uwielbiamy pielęgnować, staramy się ulepszać, wszystko to nagle sprowadza się do dwóch (pardon!) nabrzmiałych od mleka balonów. Co ciekawe, gdyby to mężczyzna zaczął rzucać komentarze dotyczące właściwego użytkowania naszych piersi, pewnie skomentowałybyśmy to w odpowiedni sposób, lejąc go na odlew i wgryzając mu się w tętnicę szyjną. A tu proszę, jedna mama drugiej potrafi przyłożyć sierpowym prosto w serce i to z pełnym przekonaniem, że jej wolno.
A więc nie wolno. Nie należy. I najzwyczajniej w świecie nie wypada.