Blisko ludziMiłość zakazana bardziej niż inne, czyli „kocham księdza”

Miłość zakazana bardziej niż inne, czyli „kocham księdza”

Miłość zakazana bardziej niż inne, czyli „kocham księdza”
Źródło zdjęć: © 123RF
Aneta Wawrzyńczak
16.04.2013 11:24, aktualizacja: 25.06.2018 11:27

Dotarcie do nich graniczy niemal z cudem. Długo się wahają, w końcu rezygnują. Boją się rozmawiać, nawet anonimowo. A nuż ktoś skojarzy jakiś fakt i zostaną rozpoznane, wskazane palcem, wyklęte? Zachowują się, jakby skrywały niebezpieczny sekret.

Dotarcie do nich graniczy niemal z cudem. Długo się wahają, w końcu rezygnują. Boją się rozmawiać, nawet anonimowo. A nuż ktoś skojarzy jakiś fakt i zostaną rozpoznane, wskazane palcem, wyklęte? Zachowują się, jakby skrywały niebezpieczny sekret. I tak właściwie jest, bo mimo licznych publikacji prasowych, kobiety związane z duchownymi to w Polsce wciąż temat tabu.

Dużo chętniej wypowiadają się w internecie. Niemal na każdym co bardziej popularnym kobiecym forum można znaleźć dziesiątki (jeśli nie setki) wypowiedzi w temacie pt. „Kobiety księży”. Gdy jedna z internautek rzuca: „Jestem kochanką księdza. Musiałam to w końcu z siebie wyrzucić”, pod jej postem pojawiają się wyrzuty, a także szyderstwa i wulgaryzmy. „I co, dobry w łóżku jest?”, „A na ołtarzu to robicie albo w konfesjonale?”, „Oj, oj, a tę komunijną kasę to pewnie przechlewacie na ołtarzu bawiąc się swoimi genitaliami”, „Jezusa też byś przeleciała?”, „On przyłazi do ciebie w sukience?” – to tylko wycinek co mniej agresywnych wypowiedzi.

Za pośrednictwem Stowarzyszenia Żonatych Księży i Ich Rodzin prezbiter.pl, odzywa się Miriam*. Długo rozważa propozycję rozmowy. Jest ciekawa opowieści innych kobiet, które znalazły się w podobnej sytuacji, ale swoją ostatecznie decyduje się nie dzielić. Bo jest zbyt specyficzna, zbyt łatwo byłoby ją i jej ukochanego namierzyć, a ich sytuacja jest wciąż na tyle skomplikowana, że mogłaby zepsuć wszystko, na co pracują od wielu lat.

Inna kobieta, która romans z księdzem ma już za sobą, dopytuje, na jakie pytania miałaby się przygotować. I dlaczego wybrałam tak trudny temat. „Nie wiem, czy moja historia jest odpowiednia. Z jego strony to nie była miłość, tylko po prostu odskocznia od nudy na parafii. Takim sposobem skrzywdził wiele kobiet”, pisze i prosi o kilka dni do namysłu. Później przeprasza i rezygnuje z rozmowy.

Ostatecznie tylko Agata* zgadza się podzielić swoją historią. Dzieli ją na trzy rozdziały: grzeczna dziewczynka, niegrzeczna dziewczyna, do szaleństwa zakochana w księdzu młoda kobieta.

Grzeczna dziewczynka

Ukochana córeczka i wzorowa uczennica – tak wspomina samą siebie, gdy była jeszcze Agatką. Miała gładkie warkoczyki, piątki w dzienniczku i odznakę wzorowego ucznia. Uparta, surowa wobec samej siebie, konsekwentna. – Często brałam na swoje barki dużo więcej, niż byłam w stanie udźwignąć. Ale radziłam sobie – wyznaje. Rodzice byli z niej dumni. Zwłaszcza tata – bo przede wszystkim dla niego starała się być perfekcyjna. I nagle gdzieś w tej mozolnej drodze na szczyt perfekcji przysiadła i pomyślała, że to bez sensu. Że to nie jest prawdziwa ona, że to nie jest prawdziwe życie – a przynajmniej nie jej życie.

Z góry perfekcji zeszła do doliny buntu. Pierwszy alkohol, pierwsze pocałunki, pierwszy papieros. Narodziła się na nowo, choć, jak sama przyznaje, nie było to jeszcze jej życie, takie stuprocentowe, autentyczne, idealne. Otoczona wianuszkiem znajomych, kolegów i przyjaciół, czasami jednak czuła się bardzo samotna. Jakby nie pasowała do tego świata.

Z miłością w jej przypadku było tak, jak w przypadkach milionów innych dziewczynek.

Najpierw było młodzieńcze zauroczenie. Szkoła, korytarz, ukradkowe spojrzenia, motyle w brzuchu, trzepoczące niestrudzenie skrzydłami nawet podczas klasówki z matematyki, nerwowe odliczanie każdej z 2700 sekund dzielących jedną przerwę od drugiej, marzenia o tym, że kiedyś zwróci na nią uwagę. – Zwrócił. Tylko ja nie potrafiłam z tym nic zrobić, przeraziło mnie to wszystko, a on nie potrafił złapać mnie za rękę i po prostu być przy mnie. Byliśmy dziećmi, nie wiedzieliśmy co zrobić z rodzącym się w nas uczuciem. Nie zrobiliśmy nic. Z wyjątkiem tego, że raniliśmy się nawzajem – wspomina.

Później była wielka miłość, którą Agata określa raczej: wielki kaprys. Przepoczwarzała się z grzecznej dziewczynki we… właściwie nie wiadomo kogo. Był starszy, niepokorny, zbuntowany. Po prostu łobuz, tak dziś go wspomina. – Kobiety są dziwne. Mając u boku normalnego, miłego, troskliwego chłopaka wybierają macho, przez którego prędzej czy później będą płakały. A dlaczego? Dlatego, żeby poczuć adrenalinę. Z ideałem bardzo szybko robi się nudno, z macho natomiast nigdy nie wiesz, czego możesz się spodziewać następnego dnia. I lecisz jak ta ćma w ogień – stwierdza.

Poleciała. Za chwilę słabości i szaleństwa zapłaciła rzewnymi łzami i nieprzespanymi nocami. Wyleczyła się jednak i uznała, że dostała niezłą nauczkę na przyszłość. Nie miała wtedy jeszcze pojęcia, że następnym razem będzie tylko gorzej.

Po kolejnym kopniaku dźwigała się znacznie dłużej. Przestała ufać mężczyznom. – Twierdziłam, że nie potrzebuję faceta, że faceci są mi zupełnie do szczęścia niepotrzebni. Kiedy będę chciała się do kogoś przytulić, po prostu zrobię to, ale nie ma mowy o jakimkolwiek zaangażowaniu. Związki są nie dla mnie! Za bardzo to wszystko przeżywam – myślała wówczas.

Wtedy poznała Kubę. – Moje życie połączyło się z jego życiem. Wspólne wyjazdy, wspólne sprawy. Wszystko było tak naturalne i zwyczajne, a zarazem magiczne. I takie czyste było. Czasami tylko wieczorami myślałam sobie, jakby to było, gdyby nie był tym, kim jest – wyznaje Agata. I dodaje: – Tak to się właśnie zaczęło. Tak zaczęła się moja wielka miłość…

Pielgrzymka

W Boga wierzyła od zawsze. Dalej wierzy. Ale już jako mała dziewczynka do kościoła chodziła bardziej z konieczności, przyzwyczajenia, nawet z nudów niż szczerych chęci i czystej wiary. – Nie wierzyłam tylko w instytucję, jaką jest Kościół i nigdy już wierzyła nie będę – twierdzi.

Przez lata uczęszczała jednak do jednej z parafialnych wspólnot. Raz, że nie wypadało nie chodzić, bo wszyscy do niej należeli. Dwa, że była dla niej odskocznią od codzienności.

Z czasem nogi coraz rzadziej ponosiły ją do kościoła, nawet na zajęcia scholi, nawet na niedzielną mszę. Wolała poczytać książkę, dłużej pospać, spotkać się z koleżanką. Kombinowały, żeby wilk był syty i owca cała. Czyli żeby rodzice i dziadkowie żyli w błogim przekonaniu, że Agata i jej przyjaciółka Klara potulnie chodzą w niedzielę do kościoła, a one żeby miały święty spokój i więcej czasu dla siebie.

W końcu poczuła się na tyle dorosła, że mogła przestać oszukiwać rodziców. – Po prostu nie chodziłam do kościoła i już. Było mi tam bardzo nie po drodze. Żyłam sobie zwyczajnie jak każda inna dziewczyna w moim wieku. Miałam przyjaciół, pierwsze nieszczęśliwe miłości za sobą. Chodziłam do liceum, życie toczyło się swoim rytmem, a ja się jemu poddawałam – wspomina.

Jakim w takim razie cudem zakiełkował w jej głowie pomysł, by pójść na pielgrzymkę, trudno powiedzieć. – Pomyślałam: dlaczego miałabym nie spróbować? Podobno w życiu warto doświadczać wszystkiego. To był pewnego rodzaju kaprys. Pomysł ten spodobał mi się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłam zdziwione miny przyjaciół. Nikt nie wierzył, że mówię poważnie. Każdy kręcił z politowaniem głową. Cóż, nie nadawałam się, nie dało się tego ukryć. Ja jednak upierałam się coraz bardziej – wspomina.

Najpierw zapisała się na pielgrzymkę, później zaczęła błagać koleżanki, by któraś zgodziła się jej towarzyszyć. W końcu udało jej się namówić Ewę*.

– Nie dało się ukryć, że nie pasowałyśmy tam wcale – uważa dziś. Przy ołtarzu zobaczyła chłopaka, który wpadł jej w oko. – Fajny. Może na tej pielgrzymce wcale nie będzie tak źle? – pomyślała. Była przekonana, że jest ministrantem. Okazało się, że był klerykiem. Przez pierwszy dzień nie mogły tego przeboleć. – Jak można w taki sposób marnować sobie życie? No jak?! – zastanawiały się z koleżanką.

Szybko złapały kontakt z klerykiem. Dużo z nim rozmawiały, przede wszystkim o Bogu i jego powołaniu. – Dla mnie to było niepojęte. Właściwie nadal jest. Przecież można kochać Boga, być dobrym człowiekiem i żyć według jakichś tam zasad, nie wyrzekając się wszystkiego i nie zamykając w seminarium – uważa. Kleryk miał jednak swoje zdanie na ten temat. – Powiedział, że ktoś kto tego nie przeżył, nie jest w stanie tego zrozumieć – wyjaśnia Agata.

Wkrótce dołączył do nich ksiądz Kuba*. Sympatyczny, bardzo przystojny, zabawny, ale gówniarz – takie wrażenie odniosła Agata, gdy go poznała. – Nie zachowywał się jak ksiądz. Był inny. Taki normalny? Wygłupiał się jak zwyczajny człowiek. W jego towarzystwie czułam się jak z rówieśnikiem – wspomina młoda kobieta.

Zauważyła, że ksiądz Kuba na każdym postoju, kiedy tylko ma taką możliwość, ściąga z siebie sutannę. Jakby mu przeszkadzała. – Od razu było widać, że nie czuje się w niej dobrze. I w ogóle do niego nie pasowała – mówi Agata. I dodaje: – Zauważyłam, że często patrzył, czy śmieję się z jego żartów. Jak mały chłopiec. A ja śmiałam się. Lubiłam go.

Wtedy jeszcze nie przypuszczała, że na pielgrzymce się nie skończy.

Nowy katecheta

Wkrótce po powrocie dostała sms od księdza Kuby. Okazało się, że będzie uczył ją religii. – Zdziwiłam się nieco. Nie wiedziałam nawet, co mam mu odpisać, a stwierdziłam, że nie wypada nie odpisać nic. Byłam troszkę skrępowana. A on najwyraźniej nie miał zamiaru szybko kończyć naszej rozmowy. Esemesowaliśmy bardzo długo – wspomina.

Gdy się spotkali na pierwszej lekcji, odniosła wrażenie, że nowy katecheta bardzo obnosi się z tym, że ją zna. A kilka dni później poprosił ją o pomoc w domu. – Byłam nieco zdziwiona. Bezczelny był! Jednak nie potrafiłam mu odmówić – wyznaje Agata. Z czasem ich kontakty stawały się coraz bardziej zażyłe. Doszło do tego, że nastolatka pomagała mu coraz częściej w pracach domowych. Właściwie to ona harowała, a on leżał przyglądając się jej. – Nie wiem, jak to robił, ale potrafił wykorzystywać ludzi jak mało kto, a robił to z takim wdziękiem, że nie sposób było mu odmówić. Dziś jak na to patrzę to chce mi się śmiać. Przed oczyma mam siebie zasuwającą na klęczkach ze ścierką z uśmiechem na twarzy, a obok jego rozmawiającego ze mną. Paranoja! – śmieje się dzisiaj.

Wtedy jednak po raz pierwszy chciała porozmawiać z nim szczerze. Pytała, dlaczego został księdzem, o co chodzi z tym powołaniem. Odpowiadał wymijająco. – To jego kolejny dar. Mówił takimi szyframi, że nie sposób było go rozgryźć... Obiecałam sobie wtedy, że mi się to uda, że dowiem się, jaka była jego historia, dlaczego wstąpił do seminarium. Bo chyba nie z powodu tej niezmierzonej miłości do Boga, o której zwykli mówić księża? On musiał mieć inny powód. A ja chciałam się dowiedzieć, jaki – mówi kobieta.

Dowiedziała się wieczorem. Wymienili dziesiątki smsów. Pisał, że trzeba mieć do wszystkiego dystans, że nic nie jest czarne albo białe.

Coraz większa zażyłość

Od tego czasu widywała się z nim w szkole za dnia, wieczorami zaś wymieniała smsy. Ksiądz Kuba pisał o wszystkim: o swoich planach, marzeniach, troskach. W którymś momencie te nocne rozmowy stały się rytuałem. – Było mi bardzo dziwnie, kiedy telefon milczał. Nie odzywał się przez dwa dni, a ja zaczynałam wariować, zastanawiać się, czy przypadkiem nie zepsuł mi się telefon albo czy coś się nie stało – wspomina.

Takie „ciche dni” zdarzały się jednak niezmiernie rzadko. Bo normalnie na każdym kroku informował ją, co robi. – Po takich wiadomościach robiło mi się bardzo miło. Znaczyło to bowiem, że jestem dla niego kimś ważnym, że myśli o mnie – twierdzi Agata.

Na smsach się nie kończyło. Urządzali sobie wycieczki, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Po pewnym czasie Agata doskonale znała jego tygodniowy grafik: kiedy ma szkołę, kiedy celebruje mszę, kiedy jeździ do domu, a kiedy na siłownię. Gdy przygarnął z ulicy bezdomnego kota, chciał wiedzieć, jak go nazwą i droczył się, że to ona będzie się nim opiekowała. Zwyczajny flirt. Tyle że w wykonaniu duchownego.

– Czasami w myślach krzyczałam sama na siebie, że za dużo sobie wmawiam, że wyolbrzymiam. Próbowałam zabić to, co zaczynało się we mnie rodzić. To był właśnie chyba ten moment, kiedy zaczęłam na niego patrzeć trochę inaczej. Zawsze uważałam go za przystojnego faceta, ale teraz... Stał się kimś bardzo ważnym w moim małym świecie. Zaczęłam go potrzebować, byłam od niego w jakimś stopniu uzależniona – wyznaje Agata.

Mimo to próbowała sobie ułożyć życie. Pierwszą randkę z nowym chłopakiem spędziła jednak na pisaniu smsów z księdzem Kubą. – Wtedy pomyślałam, że cała ta sytuacja jest co najmniej niezdrowa. Co ja wyprawiałam ze swoim życiem? Zrezygnowałam z randki dla niego. Zaczęło mnie to trochę przerażać. Ale nie potrafiłam i nie chciałam tego przerwać – mówi kobieta.

Z czasem zaczęły ją nękać coraz większe wyrzuty sumienia. Pojawiały się myśli, że czas czym prędzej zakończyć ten dziwny związek. Urwać kontakt. Zapomnieć. Nie potrafiła jednak. Zwłaszcza że to ksiądz Kuba zawsze odzywał się pierwszy.

Koniec i początek

Po studniówce, na którą poszła z innym chłopakiem, ksiądz Kuba powiedział jej, że nie mógł zasnąć, bo myślał o niej. Było jeszcze kilka wspólnych wypadów, wieczorne posiedzenia przy piwie i podrzucanie kota do Agaty. I nagle kontakt się urwał.

– Tłumaczyłam sobie, że tak jest lepiej, że przecież on jest księdzem. Ja mam swoje życie, a on swoje – wyjaśnia.

Tylko dlaczego było jej przykro? Dlaczego robiło jej się smutno, kiedy przestała dostawać smsy na dobranoc? Dlaczego co jakiś czas sprawdzała telefon z nadzieją, że może jednak coś napisał? – Kiedy przestał bywać w moim świecie, zrozumiałam, jak bardzo jest dla mnie ważny, jak go kocham. Wiedziałam, że to wszystko nie miało sensu, że oboje byliśmy z zupełnie odrębnych światów. Jednak coś sprawiło, że nasze drogi się ze sobą przecięły, że się poznaliśmy. Nie wierzyłam, że to może być przypadek. Dostrzegałam w tym jakiś głębszy, ukryty sens – wyznaje kobieta.

Za rozpadem ich znajomości stały znajome księdza Kuby. – Dorosłe, głupie kobiety, które były najzwyczajniej zazdrosne, próbowały zniszczyć relację, którą udało nam się zbudować – wyjaśnia Agata. Odniosły sukces, ale połowiczny. Bo po kilku miesiącach ksiądz Kuba zaproponował Agacie wakacyjny wyjazd.

– Zaczęliśmy wtedy rozmawiać o naszych uczuciach. I okazywać je – na tym wyjeździe nasza miłość przestała być platoniczna. Wtedy pierwszy raz się kochaliśmy. Wydawało mi się, że złapałam Pana Boga za nogi – wspomina kobieta. Nawet jeśli złapała, to na krótko. Ksiądz Kuba zaczął się wahać, zastanawiać nad swoim powołaniem i przyszłością w sutannie. Agata nie chciała być powodem, dla którego miałby rezygnować z kapłaństwa. – Nie patrzyłam w przyszłość. Dla mnie liczyło się tu i teraz, chociaż oczywiście chciałam z nim być. Wolałam jednak, żeby on podjął jakieś decyzje, ja mogłam się zgodzić na wszystko. Gotowa byłam urwać wszelkie kontakty ze znajomymi i rodziną, i uciec z nim na koniec świata. Wystarczyło jedno jego słowo – wyznaje.

Księdza Kubę przenieśli jednak do innej parafii, ona wyjechała na studia do innego miasta. Przez rok utrzymywali kontakt. Później wszystko się rozmyło. Dziś jedynie składają sobie oficjalne życzenia z różnych okazji.

– I tak kończy się ta banalna historia głupiej i naiwnej dziewczyny, która myślała, że może stworzyć prawdziwy związek z cudownym człowiekiem, za którego miała swojego katechetę. On jednak okazał się zwykłym facetem – mówi Agata. I dodaje, że największą przykrość sprawia jej świadomość, iż była na każde jego zawołanie. A gdy dostał, co chciał, przestał się odzywać. Czkawką odbijają się jej jego wielkie zapewnienia: że nie jest z tym sama, że jej nie skrzywdzi, że nie chce jej zranić.

– Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nadal czekam... Wiem, że to chore. Ale nadal czekam... I wiem, że gdyby tylko się odezwał, znowu poleciałabym jak ta głupia ćma w ogień... Bo go kocham... Bardzo go kocham. Mimo wszystko – kończy Agata.

  • Imiona bohaterów zostały zmienione

Tekst: Aneta Wawrzyńczak

(aw/sr), kobieta.wp.pl