Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

Pierwszy w Polsce punkt pomocy dla ofiar gwałtu. "Skala braku empatii i zrozumienia jest porażająca"

Pierwszy w Polsce punkt pomocy dla ofiar gwałtu. "Skala braku empatii i zrozumienia jest porażająca"

W Polsce działa jeden punkt pomocy dla osób z doświadczeniem gwałtu
W Polsce działa jeden punkt pomocy dla osób z doświadczeniem gwałtu
Źródło zdjęć: © Adobe Stock
Dominika Frydrych
11.03.2024 06:00

- Widzimy, że system ma dużo mankamentów, potrafi zmielić i wypluć, a ostatecznie nie przynieść sprawiedliwości - mówi Joanna Gzyra-Iskandar z Fundacji Feminoteka. W czerwcu 2023 roku organizacja uruchomiła pierwszy w Polsce punkt pomocy dla osób po gwałcie.

Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski: Od kiedy działacie i ile kobiet udało się przyjąć?

Joanna Gzyra-Iskandar, Fundacja Feminoteka: Działamy już 19 lat. Zawsze zajmowałyśmy się pomocą kobietom, które doświadczały różnych form przemocy. Od kilku lat zaczęłyśmy specjalizować się w niesieniu specjalistycznej pomocy dla kobiet, które mają za sobą przemoc seksualną. Rok temu w czerwcu udało się uruchomić pierwszy w Polsce punkt pomocy po gwałcie. Do końca roku zgłosiło się około 150 kobiet.

Gdzie można go znaleźć?

Mieści się w Warszawie, ale ma utajniony adres ze względu na bezpieczeństwo naszych klientek. Żeby z niego skorzystać, trzeba zadzwonić na naszą infolinię pomocową 888 88 33 88 – to numer dla Polek, a Ukrainki zapraszamy pod numerem 888 88 79 88.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Czy po tragedii Lizy pojawia się więcej osób?

Na początku chcę podkreślić, że taka forma napaści - atak na nieznaną osobę, gdy ofiarą mogła być każda z nas - to najrzadszy typ przemocy seksualnej. Najczęściej sprawcą jest ktoś z otoczenia – partner, były partner, członek rodziny, współlokator, ktoś z pracy czy studiów, znajomy. Pytałam koleżanki, czy odnotowałyśmy więcej zgłoszeń i na razie tego nie widzimy. Ale w ostatnim czasie częściej byłyśmy w mediach, pojawiał się nasz numer. Czasami osoby potrzebują czasu, żeby powiedzieć o tym komukolwiek. Spodziewam się, że może być ich więcej.

Jak pomagacie?

Na miejscu można bezpłatnie skorzystać z pomocy prawnej, psychologicznej i psychotraumatologicznej czy socjalnej. Mamy asystentki, które mogą towarzyszyć klientce, jeśli zdecyduje się na zgłoszenie sprawy na policję. Nawiązałyśmy współpracę z warszawskim Szpitalem Południowym, więc gdzie można otrzymać pomoc medyczną dzięki przeszkolonemu personelowi.

Z jakimi historiami się spotykacie?

Kojarzę historię dziewczyny, która jako 16-latka podjęła pracę sezonową u sadownika, miała u niego stancję. Pierwszej nocy została przez niego napadnięta i zgwałcona. Wspierałyśmy ją psychologicznie, ale też reprezentowałyśmy ją w sądzie. Sprawca został skazany w pierwszej instancji – ale sąd drugiej instancji niestety uchylił wyrok.

To pokazuje typowy problem i postawę sądów wobec kobiet doświadczających przemocy, w tym seksualnej. Każda najmniejsza nieścisłość w zeznaniach dziewczyny była traktowana na jej niekorzyść, natomiast w przypadku sprawcy sąd zdawał się szukać rzeczy, które by go usprawiedliwiały.

Jeszcze jakaś historia?

Ta pani nie jest naszą klientką, ale wiemy o sprawie dzięki naukowczyni, dr Dominice Czerniak z Uniwersytetu Wrocławskiego, która prowadzi badania, jak w Polsce są ścigane przestępstwa dotyczące gwałtu. Opowiedziała nam historię kobiety, która była na imprezie i spożywała alkohol. Mogła być w nim pigułka gwałtu, bo samego zdarzenia nie pamięta - wie, że położyła się spać w ubraniu, a obudziła się naga i związana. Została zgwałcona. Sąd podczas przesłuchania spytał, czy przypadkiem jej się to nie przyśniło.

Ta sytuacja sama się komentuje. Skala braku empatii i zrozumienia specyfiki tych przestępstw jest porażająca.

Czy macie obowiązek, żeby zgłosić sprawę na policję? Namawiacie do tego klientki?

Dla nas najważniejsze są dobro i podmiotowość osoby, która się do nas zgłasza w zaufaniu i mówi o swoim doświadczeniu. Informujemy, wspieramy, pomagamy i zawsze pozostawiamy decyzję jej. Często kobiety, nawet jeśli nie decydują się na skorzystanie z punktu, dzwonią i pytają – jak wygląda procedura zgłoszenia zgwałcenia, czy trzeba to robić, w jakim terminie itd. Tłumaczymy, że osoba pokrzywdzona nie ma obowiązku zawiadamiać policji ani prokuratury, że doszło do gwałtu, ale może to zrobić.

Nigdy nie namawiamy do zgłaszania spraw. Widzimy, że system ma dużo mankamentów, potrafi zmielić i wypluć, a ostatecznie nie przynieść sprawiedliwości. Zdecydowana większość spraw o gwałt jest umarzana, sprawcy - jeśli w ogóle zostają skazani - dostają kary w zawieszeniu. Maksymalne wyroki to 2-2,5 roku.

Większość decyduje się nie zgłaszać sprawy. Szacunki mówią, że to nawet 90 proc. kobiet - alarmująca liczba, która powinna dać instytucjom do myślenia. Jedna z przyczyn to fakt, że gwałt uderza w intymną część naszego człowieczeństwa, to coś ekstremalnie trudnego. Ale drugą przyczyną jest to, że kobiety nie ufają systemowi. Czują, że cały proces może być dla nich wtórnie traumatyzujący.

Co może spotkać kobietę?

Od naszej prawniczki słyszałam o sytuacji, gdy funkcjonariusze zniechęcali panią do złożenia zawiadomienia, dlatego że sprawcą był jej mąż. Od razu podeszli do tego lekceważąco – dlatego przyszła do nas po poradę. Niestety, wciąż dochodzi do takich sytuacji. Oczywiście jesteśmy gotowe udzielać szkoleń policji w tym zakresie.

Co prawda od 2015 roku istnieją procedury dotyczące postępowania w sprawach z zakresu przemocy seksualnej, ale w dużej mierze pozostały one na papierze. Zdarza się na przykład, że kobiety, które zgłaszają gwałt, są wielokrotnie przesłuchiwane. Tymczasem procedura mówi, że policja nie prowadzi przesłuchania, tylko zbiera podstawowe informacje, które mają pomóc we wszczęciu postępowania i jak najszybszym ujęciu sprawcy. Samo przesłuchanie prowadzi sąd i powinno się ono odbyć tylko raz, żeby osoba po gwałcie nie musiała wielokrotnie wracać do traumatycznych wspomnień. Tymczasem znamy sytuacje, gdy kobiety były przesłuchiwane kilkukrotnie – i przez policję, i w prokuraturze, potem w sądzie.

Widzimy, że trudno dokończyć proces leczenia psychotraumatologicznego czy terapii, gdy co dwa-trzy miesiące wzywa się je na kolejne rozprawy. Albo są przesłuchiwane kolejny raz, mimo że nie powinny. Wtedy trauma wraca.

Jakie jeszcze widzicie proceduralne dziury?

Gdy osoba idzie na SOR i powie, że została zgwałcona, lekarze muszą zadzwonić na policję, żeby dostać specjalny pakiet do pobrania dowodów, które mogą być wykorzystane w sprawie. Szpitale same nie dysponują takimi pakietami. Kiedy policja dowiaduje się o pacjentce z podejrzeniem zgwałcenia, musi z automatu wszcząć postępowanie - osoba po gwałcie nie ma nic do powiedzenia. Czyli przychodząc po pomoc medyczną, narażamy się na rozpoczęcie procedury, nawet jeśli nie jesteśmy na to gotowe.

Naszym celem jest spowodowanie, żeby służby medyczne obowiązywała tajemnica lekarska, lekarze nie musieli zgłaszać takiego przypadku, a szpitale dysponowały takimi pakietami. Idealnie byłoby, gdyby miały możliwość przechowywania pakietów z pobranymi dowodami na przykład przez okres roku. Tak jest na przykład w Irlandii. To bardzo dobra praktyka, która daje osobie zgwałconej czas do namysłu, skorzystania ze wsparcia psychologa czy organizacji takiej, jak nasza. I przede wszystkim świadomie podjąć decyzję - a nie być wrzuconym w procedury, kiedy jest się świeżo po tej ekstremalnej napaści.

Wytyczne WHO na temat tego, jak powinna być zorganizowana opieka dla osoby po doświadczeniu przemocy seksualnej, mówią jasno. To ona powinna być w centrum, a nie procedura.

Joanna Gzyra-Iskandar z Fundacji Feminoteka
Joanna Gzyra-Iskandar z Fundacji Feminoteka© East News | Piotr Molecki

Rozmawiamy w dniu, gdy w Sejmie jest pierwsze czytanie nowelizacji Kodeksu karnego, dotyczącej zmiany definicji gwałtu.

Czekałyśmy na to. Teraz obowiązuje definicja, która mówi, że gwałtem jest stosunek poprzedzony przemocą, groźbą albo podstępem. Ale wiemy, że nie zawsze występują one przy gwałcie - bo jest nim każdy seks bez zgody. W tym momencie polski kodeks karny nie dostrzega kwestii zgody, tylko zakłada, że jest domniemana. Błędne założenie jest takie, że jeśli nie mamy ochoty na seks, powinniśmy to powiedzieć. Taka definicja wyklucza wszystkie osoby, które na przykład zostały poddane presji psychicznej ze strony partnera. Również przez to sądy skupiają się na tym, czy były znamiona przemocy – czy ofiara się broniła, czy krzyczała. A częstą reakcją obronną na gwałt, która pozwala przetrwać, jest rodzaj paraliżu. Wspieramy tę ustawę, ale to dopiero pierwszy krok.

Co jeszcze jest potrzebne?

W Polsce przede wszystkim brakuje standardów, jeśli chodzi o pracę służb i instytucji. Zdarzają się empatyczni policjanci, prokuratorki, lekarze, sędziny itd., ale osoba, która szuka sprawiedliwości, nie wie, na kogo trafi i jak zostanie potraktowania.

Widzimy konieczność szkoleń dla wymiaru sprawiedliwości - niektórzy przedstawiciele już to robią, ale głównie na własną rękę. Poza tym konieczność doprecyzowania procedury na SORze. W każdym województwie powinien funkcjonować przynajmniej jeden przyszpitalny punkt pomocy dla kobiet po gwałcie, w którym mogłyby otrzymać medyczne wsparcie. Takie punkty powinny być zorganizowane w szpitalach, w których jest SOR, oddział ginekologiczny i psychiatryczny, bo właśnie w tych obszarach osoba po gwałcie powinna w pierwszej kolejności uzyskać wsparcie.

Tam mogłyby być przechowywane dowody biologiczne. Procedura mogłaby wyglądać tak, że gdy kobieta zdecyduje się zgłosić, że została zgwałcona, idzie na policję lub pisze zawiadomienie do prokuratury, wskazuje, gdzie są przechowywane dowody i prosi o wykorzystanie ich w sprawie.

To doświadczenie wielu krajów Europy – z tym że one mają kilkadziesiąt lat doświadczenia w prowadzeniu takich ośrodków. My jesteśmy na początku drogi. Jako Fundacja budowałyśmy nasz punkt bez wsparcia państwa. A do stworzenia całej sieci punktów zobowiązuje Polskę konwencja stambulska, którą ratyfikowaliśmy w 2015 roku.

Rząd jest otwarty na współpracę?

Jesteśmy po wstępnych rozmowach z ministrą zdrowia i ministrą równości. Nie mam jeszcze konkretów, ale widzę otwartość. Temat spotyka się ze zrozumieniem, jest ważny. To dobry punkt wyjścia.

Przez ostatnie lata był ogromny opór. Rządzący nie byli zainteresowani, żeby korzystać z naszej wiedzy i wieloletniego doświadczenia. Sam fakt, że dopiero dziś będzie pierwsze czytanie projektu, o którym pani wspomniała. Był składany w poprzedniej kadencji – ale nie było woli politycznej, żeby się tym zajmować.

Rozmawiała Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta