Poświęciła wszystko dla chorej córki. Czy zamieniłaby się z kimś swoim życiem?
Lekarka powiedziała Beacie: „lepiej, żeby dziecko umarło, bo będzie ciężkie w wychowaniu”. – Popłakałam się. Wtedy jeszcze myślałam, że po prostu będzie trochę opóźniona, że będzie trzeba dłużej siedzieć z nią nad książkami. Nie zdawałam sobie sprawy, że rodzą się tak chore dzieci – opowiada w materiale „Dzień dobry TVN”.
Laura urodziła się w 29. tygodniu ciąży. Jej mama, Beata Waldmann, tuż po porodzie dowiedziała się, że dziewczynka ma dziecięce porażenie mózgowe 4. stopnia. Na początku Laura cały czas płakała, a Beata miała nadzieję, że po roku będzie normalnie się rozwijać, stawiać pierwsze kroki.
Dziś jej córka ma 20 lat. Nie widzi, nie słyszy, jest całkowicie sparaliżowana.
- Dzień zaczyna się od tego, że Laurze trzeba zmienić pampersa, podłączyć jedzenie. Potem leki i kąpiel. Praktycznie przez 24 godziny jestem z córką – opowiada Beata.
Andżelika Kiryluk, która odwiedza rodzinę podczas indywidualnych zajęć z Laurą, przyznaje, że Beata jest prawdziwą siłaczką, bo nie każdy zdobyłby się na takie poświęcenie.
– To tak, jakby się miało cały czas noworodka w domu – mówi.
Choroba dziewczyny to jedno. Beata ma jeszcze zdrowego syna – cała trójka mieszka w ciasnej kawalerce koło Tczewa. Ich jedynym źródłem utrzymania są świadczenia socjalne (1300 złotych) i alimenty. Pieniędzy ledwo starcza, a Beata do pracy pójść nie jest w stanie. Potrzeby są ogromne – sprzęt rehabilitacyjny, dojazdy do lekarzy, środki czystości, leki, to tylko niewielka część listy wydatków.
Mimo to Beata z nikim nie zamieniłaby się życiem. – Niczego nie oczekuję, tylko lepiej, godniej żyć. Jestem szczęśliwa. Czasem tylko marzę, żeby się wyspać – mówi.