Blisko ludziRatowniczka Olga walczy o życie. Pomóc może tylko drogi lek

Ratowniczka Olga walczy o życie. Pomóc może tylko drogi lek

Olga walczy z całych sił o zdrowie
Olga walczy z całych sił o zdrowie
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Klaudia Stabach
29.12.2021 16:07

Z oddaniem przez lata ratowała ludzkie życia, a teraz sama prosi o pomoc. 42-letnia Olga Łakomska zachorowała na ostrą białaczkę szpikową. Udało się znaleźć dawcę, ale w listopadzie usłyszała, że nowotwór powrócił.

Klaudia Stabach, WP Kobieta: 14 lipca 2021 roku to dla pani ważna data. Dlaczego?

Olga Łakomska, ratowniczka medyczna: Można powiedzieć, że tamtego dnia narodziłam się na nowo. Dostałam komórki macierzyste od niespokrewnionego dawcy. Gdy odebrałam telefon od lekarza, popłakałam się ze szczęścia, bo nie sądziłam, że uda się tak szybko. Niektórzy czekają nawet i dwa lata, a ja niecałe pięć miesięcy.

Jak zapamiętała pani tamten dzień?

Czułam ogromną radość, ale szybko pojawił się też ogromny ból. Sam przeszczep komórek macierzystych trwał bardzo krótko, około 15 minut, i nie był bolesny. Dopiero później, gdy organizm zaczął przyzwyczajać się do nowej sytuacji, pojawiły się uciążliwe dolegliwości.

Które najgorzej było pani znieść?

Byłam totalnie osłabiona, nie mogłam jeść, bo puchło mi gardło, miałam infekcje grzybicze w jamie ustnej spowodowane wyjałowieniem organizmu. Do tego dochodziły nudności, wymioty, zaparcia, gorączka.

Po jakim czasie wyszła pani ze szpitala?

W sumie przeleżałam w szpitalu siedem miesięcy z krótkimi przerwami. Wyszłam trzeciego sierpnia, ale dalej musiałam uważać na siebie i nadal czułam się osłabiona. Najprostsze czynności były dla mnie wyczynem. Przyniesienie butelki wody ze pobliskiego sklepu czy umycie kubka stanowiły wyzwanie. Na szczęście lekarze uprzedzili mnie, jak mogę się czuć. Pocieszałam się myślą, że to część całego procesu.

Czyli wszystko szło w dobrą stronę…

Tak, z każdym miesiącem czułam się coraz lepiej. Gdy myślałam, że najgorsze mam już za sobą, pod koniec listopada, dostałam telefon od mojej pani doktor, że ostatnie badania wykazały nawrót białaczki.

Co to oznacza? Przeszczep się nie przyjął?

Przyjął się. Powodem pojawienia się komórek nowotworowych były zbyt młode limfocyty w moim organizmie.

Czy to wina dawcy?

Nie. Moim dawcą był 22-letni mężczyzna zarejestrowany w niemieckiej bazie potencjalnych dawców, ale jego wiek nie miał żadnego znaczenia. Niektórzy lekarze nawet twierdzą, że właśnie młodzi mężczyźni są najlepszymi dawcami szpiku.

To co zawiniło?

Mój układ immunologiczny jest zbyt osłabiony, żeby walczyć z komórkami rakowymi, które niespodziewanie się uaktywniły.

Co może pani teraz pomóc?

Czas.

Żeby limfocyty dojrzały i stały się na tyle silne, aby móc obronić panią przed nowymi komórkami rakowymi?

Dokładnie. Lekarze tłumaczyli mi, że to, co mnie spotkało, dotyka zaledwie dziesięć procent osób po przeszczepie szpiku.

Tylko że w tym momencie czas nie działa na pani korzyść.

Dlatego potrzebna jest mi specjalistyczna terapia wycelowana w niekorzystne mutacje FLT3 TKD+, które pojawiły się w moim organizmie. Grono ekspertów stwierdziło, że dzięki niej mogę jeszcze wygrać z rakiem.

Jak wyglądałoby leczenie?

Zaplanowano dla mnie trzymiesięczną kurację, w której skład wchodzi, niestety, nierefundowany lek. Za wszystko muszę zapłacić 280 tys. zł.

Posiada pani takie środki?

Nie. Część oszczędności już wydałam na wcześniejsze leczenie i rehabilitację. Resztę przeznaczam na ten lek, ale to zdecydowanie na mało. Nawet z pomocą najbliższych i rodziny wystarczy mi maksymalnie na miesiąc leczenia.

A to za mało?

Lekarze powiedzieli, że potrzebna jest mi cała kuracja. Jeden miesiąc leczenia to może być za mało, mogłoby się okazać, że lek nie pomógł wystarczająco i wyrzuciliśmy pieniądze w błoto.

Cała kuracja gwarantuje skuteczność?

Tego nikt mi nie obieca, na pewno będzie cień ryzyka, że kuracja może się nie powieść.

I co wtedy?

Mogę umrzeć. Staram się wypierać takie myśli z głowy, bo chcę żyć. Mam kochającego narzeczonego, wspaniałego nastoletniego syna, wspaniałą rodzinę i przyjaciół.

Jak syn podchodzi do pani choroby?

Zdaje sobie sprawę, że może skończyć się tragedią, ale niechętnie o tym rozmawia. Myślę, że to jest jego sposób na odnalezienie się w tej okropnej sytuacji. Ja też staram się nie dostarczać mu niepotrzebnie traumatycznych widoków. Wolę zacisnąć zęby i próbować wykonywać podstawowe czynności domowe, niż leżeć całymi dniami zapłakana w łóżku. Oczywiście, gdy mam naprawdę gorszy dzień, to poproszę go o pomoc, zaparzenie herbaty, ale nie chcę użalać się nad sobą. Wierzę, że pokonam raka, znowu będę pracować i spełniać marzenia.

Ma pani w głowie konkretny cel?

Zawsze chciałam odwiedzić wszystkie kontynenty przed pięćdziesiątką. Nie wiem, czy się uda, ale chcę wierzyć, że to nadal jest w moim zasięgu. Choroba uświadomiła mi, że w życiu liczy się przede wszystkim rodzina i kolekcjonowanie dobrych przeżyć. Pracując jako ratownik medyczny, poświęcałam się na rzecz pomagania innym. Nie powiem, że żałuję, bo przyczyniłam się do uratowania wielu ludzkich żyć, ale czasem mogłam dawać z siebie 100 procent, a nie 300. Teraz wiem, że życie jest zbyt kruche i ulotne, żeby odkładać swoje szczęście na później.

Chcesz pomóc Oldze? Przejdź do zbiórki - TUTAJ.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (55)
Zobacz także