Blisko ludziUpokorzona za granicą...

Upokorzona za granicą...

Chciała pracować w Holandii, chciała pracę za pośrednictwem “najlepszej agencji”...

Upokorzona za granicą...

22.02.2008 | aktual.: 27.06.2010 23:00

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Chciała pracować w Holandii, chciała pracować przez “najlepszą agencję”. Jako posiadaczka “polskiego paszportu” czuła się pracownikiem drugiej kategorii, jako kobieta przeklęła biologię, która co miesiąc kobietę osłabia. Ma żal, pretensje i poczucie, że musi o tym powiedzieć innym. Choć pewnie, jak i ona wcześniej, inni nie uwierzą i będą chcieli zdobyć własne doświadczenia.

5 minut i do roboty

Młoda elokwentna osoba, studiowała prawo, zna języki. Zdecydowała się jednak na emigrację zarobkową w charakterze pracownika fizycznego, dlaczego?

Zuza opowiada o sobie, że jest ze Śląska, z małego miasteczka. - Pochodzę z niezamożnej rodziny. W pewnym momencie nie zdołałam się utrzymać na studiach, musiałam je przerwać, zrobiłam to, co wydawało się najłatwiejsze – zdecydowałam się na pracę za granicą, u renomowanego pracodawcy.

Podjęłam pracę w połowie lutego, przepracowałam dwa tygodnie i dwa dni, później aż do końca mojej współpracy z pośrednikiem byłam bez pracy, czyli ok. dwa miesiące siedziałam na tzw. beshinkbaar, „robiąc koszty na mieszkaniu”, czekając na zatrudnienie. Za mieszkanie musiałam później oczywiście zapłacić – mówi Zuzanna. Przyznaje również, że zdaje sobie sprawę z tego, co to jest „praca tymczasowa”, jeśli aktualna się kończy, trzeba czekać, trafia się do różnych firm, i tak dalej, w każdej chwili może tej pracy zabraknąć.

Zuzanna twierdzi, że na początku kwietnia została zwolniona z powodu jednego dnia choroby, nie była w stanie tego dnia pracować: - Jeśli masz miesiączkę taką, że mdlejesz, i słaniasz się z osłabienia, też byś nie pracowała. Pech chciał, że to było po długiej przerwie, od razu w pierwszy dzień nowej pracy – Zuza nie może o tym spokojnie mówić. - Nie poinformowano mnie o innej przyczynie zwolnienia, zostałam zwolniona o 6.00 rano, przez telefon – oburza się młoda kobieta.

Park manager, czyli osoba odpowiedzialna za to, co się dzieje w miejscu zakwaterowania pracowników zapisał się w pamięci Zuzanny: „Kopał mi po drzwiach, by mnie obudzić, mówiąc "masz 5 minut i widzę cię na dole, jedziesz do pracy!". Powiedziałam, co się ze mną dzieje, chwilę później ponownie mi "pukał", wręczył telefon i kazał rozmawiać. Po drugiej stronie "planista", oznajmił mi, że nie uznaje mojej choroby, że go okłamuję, i „wy wszystkie macie ciągle okres, a co mnie to obchodzi”. Usłyszałam, że albo jadę do roboty albo do domu, że skoro mam czas na makijaże, mam też czas na robotę, jeśli nie chcę robić, to mam wypier... – Poczułam się upokorzona – trudno jej się to wspomina. W takiej sytuacji pozostało pracownika-nieroba wyrzucić z hotelu, przy pomocy firmowej służby „security”. - Nielicencjonowany pracownik ochrony odstąpił, kiedy zagroziłam, że w razie próby wyrzucenia zadzwonię po holenderską policję i adwokata, zostawiono mnie w spokoju – dodaje Zuzanna, która niebawem wyjeżdża do Anglii.

Hotel odrażający, brudny, z grzybem

Nie może pracować w Holandii, bowiem pośrednik nie wycofał pozwolenia na pracę, które urząd pracy wydaje na konkretną osobę, na konkretne zajęcie, na określony czas. Bez względu na to, czy osoba faktycznie pracuje, czy nie, jak Zuzanna, póki pozwolenie obowiązuje, nie może legalnie podjąć pracy gdzie indziej w Holandii. Dotyczy to oczywiście osoby z „polskim paszportem”.

- Teraz tu nic nie zrobię, dopóki pozwolenie obowiązuje – bezradnie przyznaje Zuza. Może ta jej choroba się nie podobała, może zdarzyła się jej nie tyko raz, a może za bardzo domagała się należnych praw, sprawiała kłopoty. Może była niewydajnym pracownikiem? Bardziej prawdopodobne jest, że takich „buntowników” firmy nie chcą trzymać u siebie. A ona mówiła o złym traktowaniu głośno.

Kiedy Zuzanna w lutym dotarła do malowniczej miejscowości w północno-zachodniej Holandii, gdzie mieści się jeden z hoteli firmy, obiekt przeraził kobietę. - Od pierwszego wejrzenia koszmar, pokaźny budynek pewnie ponadstuletni, otoczony przerośniętymi krzewami, stertami śmieci i odrażającym murem o zgrzybiałej podstawie. Powtarzałam sobie oczywiście, że nie jestem tu na wakacjach, a chcę zarobić pieniądze, stępiałam wrażliwość, jak się dało. Grzyb w łazience, kuchni, powyrywane kontakty, wszędzie wiszące kable. Mały pokój, wąski, spadzisty sufit, cztery miejsca do spania. Miałam szczęście, spałyśmy we dwójkę – wylicza Zuzanna.

Zimy w Holandii nie są tak zimne, jak w Polsce, jest jednak chłodno. Nieszczelne, pordzewiałe okna, które ciężko było domknąć. – W grudniu padło ogrzewanie, potem brakowało ciepłej wody, więc do mycia gotowało się ją w czajnikach. Czasem brakowało też prądu, jakże przyjazna okazywała się wieczorami zwykła świeczka – mówi Polka. Do biura agencji w południowej Holandii został wystosowany list z prośbą o zmniejszenie czynszu za grudzień z opisanych powodów. Wiosną, w marcu nadeszła odpowiedź, że warunki uległy poprawie, więc o zniżce nie może być mowy. Mieszkańcy hotelu ucieszyli się, kiedy dotarła do nich informacja o wizycie głównego dyrektora firmy, która spowodowana miała być wizytą dziennikarki, badającej warunki zakwaterowania Polaków m.inn. w Holandii.

- Szef firmy osobiście przejął się losem pracowników tymczasowych, razem z właścicielem hotelu przyjrzeli się kiepskim warunkom, w jakich mieszkaliśmy. Postanowili zająć się remontem, przeniesieniem części mieszkańców w inne miejsca, by w pokojach mogły mieszkać najwyżej dwie osoby – ocenia Zuzanna. Wielkie oczekiwania zakończyły się uszczelnieniem i umyciem okien.

Przed wyjazdem - terapia

Kobieta nie może zrozumieć, dlaczego jako legitymująca się polskim paszportem, legalnie pracująca, musiała za mieszkanie płacić tygodniowo 68 euro, a osoby z paszportem niemieckim jedynie 30 euro. – Wiem, że byli i tacy, którzy nie płacili nic, usłyszałam od jednego z menedżerów „ktoś musi płacić, by zachować tę równowagę” – stwierdza Zuzanna rozżalona...

Kiedy pracownik zdecyduje zadzwonić do biura, pracownicy tamtejsi udają, że nie potrafią rozmawiać ani po polsku ani po angielsku... - Najlepiej w ogóle nie zadawać pytań, rzucano mi słuchawka. W tej wielkiej, chwalącej się troską o pracowników firmie nie ma z kim rozmawiać w razie potrzeby - wspomina Zuza. - Dlatego ostrzegam innych! Wielcy i bezwzględni. Nie wierzcie laurkom na stronach internetowych. Jak ktoś was ostrzega, że firma oszukuje, uwierzcie, ja mojej znajomej nie wierzyłam, no i mam. Jeszcze czekam na zarobione pieniądze, a upokorzenia nie chcę nawet wspominać. Nie zastanawiałam się kiedyś, że być kobietą to coś gorszego, i że mogę być nieszczęśliwa i upokorzona z tego powodu – kończy młoda kobieta.

Jedzie do Anglii. Przechodzi terapię hormonalną, by nie mieć okresu, który mógłby stać się ponownie przyczyną utraty pracy. O dzieciach pomyśli kiedy indziej, jak już zarobi.

Komentarze (0)