Urbańska wytańczyła sobie wolność
W ciąży zarzekała się, że "zawiesi karierę na kołku", a miesiąc po urodzeniu córeczki Natasza Urbańska wróciła na scenę. I znowu tańczy, tylko teraz już nie pod dyktando Janusza
28.09.2009 | aktual.: 26.05.2010 14:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W ciąży zarzekała się, że "zawiesi karierę na kołku", a miesiąc po urodzeniu córeczki Natasza Urbańska wróciła na scenę. I znowu tańczy, tylko teraz już nie pod dyktando Janusza. O trudnościach związanych z wystąpieniem w „Tańcu z gwiazdami”, a także o początkach swojej kariery partnerka znanego choreografa zwierza się w wywiadzie dla „Sukcesu”.
SUKCES: Na wiadomość, że pojawi się pani w „Tańcu z gwiazdami”, zawrzało na internetowych forach. Bo co wśród amatorów robi zawodowo tańcząca artystka?
Natasza Urbańska: Gdy ktoś mówi, jak to mi łatwo, mam ochotę zawołać: „Ludzie, ja nigdy w życiu nie uprawiałam tańca towarzyskiego! A on się rządzi własnymi zasadami!”. Po wielu latach pracy w teatrze muzycznym myślałam, że treningi do „Tańca z gwiazdami” nie będą dla mnie nadzwyczajnym wysiłkiem. W końcu znam możliwości swojego ciała. No i srodze się zawiodłam!
Po pierwszym dniu, gdy minęło zaledwie 1,5 godziny, zaczęłam patrzeć na zegarek i odliczać minuty do końca. Te trzy godziny na parkiecie wydały mi się katorgą! Kiedy mój partner, Jan Kliment z Czech, po raz pierwszy krzyknął: „Popraw ramę!” – zrobiłamwielkie oczy. Dziś wiem, że to układ ramion i dłoni, przez cały czas trwania tańca nieruchomych. Tak, że ja również dopiero się uczę.
W dodatku muszę łamać wszystkie zasady, jakich uczyłam się, tańcząc w musicalu! Np. gdy mój partner podczas pracy nad cza-czą woła: „Mali, mali”, czyli małe kroczki, mam mętlik w głowie. Bo w teatrze, na scenie, było odwrotnie. „Szerzej, szerzej” – Janusz wołał do mnie. „Ma być szeroki ruch”. No a Jan strofuje mnie teraz: „Co tak szeroki krok? Ma być mały!”, i buch, wali mnie po kolanach, bo robię to nie tak.
Gdy pomyślę o pani treningu, widzę Józefowicza, w końcu świetnego (i apodyktycznego!) choreografa, który wszystkim dyryguje. Co tam partner?!
(śmiech) Nie pani jedna tak myśli. Gdy zaczęły się próby, znajomi nieustannie dopytywali się: „No i co Janusz na te twoje tańce? Bardzo ingeruje?”. Zdarzyła się zabawna sytuacja na treningu, gdy kolejna osoba dopytywała się: „Czy Józek bardzo się wtrąca do waszych układów?”. W końcu Janek, cudzoziemiec, niemający pojęcia, kim jest Janusz Józefowicz, zainteresował się tym. „A czemu twój mąż miałby się wtrącać? A dlaczego?” – zaczął pytać. Tymczasem mój mąż kompletnie odpuścił! Obecnie pracuje nad scenariuszem do filmu „Metro”. Kiedy wracam z treningu, zamiast pytać o szczegóły, rzuca tylko: „No i jak tam twój Janek z Bazˇin?”. Nawet gdy usiłuję go wciągnąć w dyskusję, demonstrując w domu kroki, słyszę: „Na pewno dasz sobie radę”. Chwilami nie wierzę własnym uszom! Chyba przeszedł jakąś nadzwyczajną przemianę i uznał, że czas na moją artystyczną samodzielność.
I nie jest zazdrosny? „Taniec z gwiazdami” połączył niejedną parę, a pani jest jedną z jego głównych „atrakcji”. I faworytką!
Jak ma nie być zazdrosny, skoro kocha? (śmiech) A mówiąc poważnie, mam wrażenie, że polubił mojego partnera, mimo że, jak stwierdził, Janek jest przystojny. Oczywiście surowo ocenił mój pierwszy występ w programie i, niestety, jak zwykle miał rację.
To niezły z niego tyran, bo nawet jury piało z zachwytu! Wcześniej startowała pani w „Jak oni śpiewają” i też była afera, że Natasza śpiewa zawodowo! Mało pani złośliwości, że odważyła się pani na „Taniec z gwiazdami”?
Najwyraźniej! To fakt, oberwałam wtedy okrutnie, choć wszyscy uczestnicy tego programu, jak się okazało, nie tylko śpiewali, ale nawet jeździli ze swoimi recitalami. Ale nie wiedzieć czemu dostało się tylko mnie i to bolało. Agnieszka Włodarczyk, która program wygrała…
…podobno jednym głosem?
Tak plotkowano, ale mniejsza o to. Agnieszka przez lata śpiewała u nas w Buffo jako wokalistka i nikt jej tego nie wypominał! Ja nawet nie miałam dotąd recitalu, a tu nagle usłyszałam, że jestem „zawodowcem”! Wow! W sumie uznałam to za komplement, ale śpiewać wciąż się uczę, daleko mi do tego, jak naprawdę chciałabym to robić.
Chciałaby pani śpiewać jak…
Noo, jak na przykład Gene Kelly! Ostatnio włączyłam sobie „Deszczową piosenkę” i z rozrzewnieniem słuchałam, jak on fenomenalnie śpiewał, patrzyłam, jak bezbłędnie tańczył. Tak właśnie bym chciała, no, ale to absolutne mistrzostwo!
Ale za to czytam, że to pani zagra główną rolę w filmowej wersji musicalu „Metro”. To co prawda nie „Deszczowa piosenka”, ale też hit.
(śmiech) Czytała pani, że ja zagram? Akurat! Jak wszyscy, pójdę po bożemu na casting, a Janusz nie będzie sentymentalny – wybierze dziewczynę z całą pewnością najlepszą. Pamiętam, jak ciężko musiałam pracować, by zasłużyć na główną rolę w „Metrze”. Zostałam przyjęta do Buffo w wieku 17 lat jako tancerka, ale od początku marzyłam, by śpiewać i tańczyć jednocześnie. Wtedy robił to w teatrze jedynie Janusz, poza tym obowiązywał „podział ról”.
Powiedziałam sobie: „Ja wam jeszcze pokażę”, i zaczęłam naukę niemal od zera. Siedem lat zajęła mi praca nad głosem, nim Janusz dopuścił mnie do mikrofonu. Odtwórczyni głównej roli rozchorowała się i to była moja szansa. Zagrałam Ankę. Poszło nieźle, ale do perfekcyjnego wykonania, jakiego wymagał Janusz, było bardzo daleko.
Dlatego po jakimś czasie zwyczajnie mi rolę odebrał. Usłyszałam: „Nie, kochana, nie robisz postępów, wyrzucam cię z »Metra«, wrócisz, jak nauczysz się śpiewać”. Dla mnie to był koniec świata! Błagałam, zapewniałam, że na pewno wszystko poprawię. Nic z tego. Minęło wiele miesięcy ciężkiej harówki, nim znów mogłam występować.
Ale chyba nie byliście jeszcze wtedy parą?
(śmiech) Ależ byliśmy. I nie miało to żadnego znaczenia, bo Janusz potrafi oddzielić życie prywatne od zawodowego. A wobec mnie zawsze miał znacznie większe wymagania niż wobec innych, by nie być posądzonym o …dziś to byłby już chyba nepotyzm? I ja go rozumiem.
Usidliła pani faceta, o którym musiała wiedzieć, że ma opinię playboya i nie jest z tych, co z tą jedną aż po grób. Nie bała się pani nieformalnego związku? Rodzice nie ostrzegali?
Zakochałam się, więc co było robić? Na początku ukrywałam przed rodzicami nasz związek. Oni również dobrze się orientowali, że to facet „po przejściach”… No, ale przyszedł moment, w którym poznali Janusza i chcieli usłyszeć, jakie ma „zamiary” wobec ich córki. Wtedy Janusz powiedział wprost: „Kocham Nataszę i na pewno jej nie skrzywdzę. Zrobię wszystko, by była szczęśliwa”. Zachował się wspaniale i od tamtej pory wzajemne relacje moich rodziców i Janusza są bardzo dobre.
To prawda, że trzykrotnie prosił panią o rękę – zawsze we Florencji?
Oj, to nie tak. Florencja to nasze ulubione miejsce na ziemi, mamy tam swoje ukochane uliczki, sklepiki i często tam jeździmy. Zawsze jest szalenie romantycznie, i to zasługa Janusza. Ale gdy pojechaliśmy tam w ubiegłym roku i wreszcie mi się oświadczył, zrobiło się… śmiertelnie poważnie. Byliśmy akurat w malutkim, wąziutkim – jak to we Florencji – sklepiku, a on runął na kolana, wyciągnął pierścionek z brylantem i poprosił mnie o rękę. Oprócz nas w sklepie były jeszcze trzy osoby, które poryczały się ze wzruszenia wraz ze mną. To była scena jak z filmu, zawsze będę ją pamiętać.
A po tej poezji przyszła proza, choć jednocześnie wielkie szczęście. Została pani mamą – kupki, zupki, nocne wstawanie „wypchnęły” z kalendarza podróże do Florencji. Trochę żal?
Zupełnie nie. Coś za coś. A o nocnym wstawaniu wiem tylko z cudzych opowieści – mam dziecko anioła, choć nikt mi nie wierzy, że od urodzenia Kalinka przesypia całe noce. Nie wiem, co to kolki, które sprawiają, że dziecko wciąż budzi się z krzykiem, itp. Ja widzę wiecznie roześmianą od ucha do ucha buzię i gdy podejdę, zawsze słyszę: „Cha, cha, cha!”. Mam jakieś niezwykłe dziecko! Widzę w Kalince Janusza, choć moja rodzina uparcie twierdzi: „No, cała Nataszka! Uśmiecha się jak Nataszka”.
W ciąży mówiła pani, że „zawiesza karierę zawodową na kołku” i cała poświęca się dziecku. A miesiąc po porodzie wróciła pani do teatru. Teraz doszły treningi i „Taniec z gwiazdami”! A obietnica?
(śmiech) Nie tylko wyrodna matka, ale też kłamczucha? To prawda, ciąża sprawiła, że bardzo spowolniłam swój rytm życia. W nic się nie angażowałam poza planowaniem życia dziecku. I wydawało mi się, że gdy mała się urodzi, już tak zostanie. Tymczasem kiedy pojawiła się na świecie, wróciła Natasza „sprzed ciąży”. Znowu poczułam, że muszę szybko szlifować formę, wziąć się za nagranie solowej płyty… „Fala” macierzyńskich uczuć, jaka się pojawiła wraz z maleństwem, wciąż mi towarzyszy, ale jestem też gotowa podejmować nowe wyzwania. No i czuję się rozdarta. Jak pędzę na trening czy do teatru, już najchętniej wracałabym do małej! Choć gdy nie ma Janusza, w domu jest niania albo moja mama, więc wiem, że Kalinka ma świetną opiekę. Do czasu „Tańca z gwiazdami” znikałam tylko na czas spektaklu – nie było mnie jakieś trzy godziny – więc kombinowałam, by małą nakarmić przed wyjściem, a po spektaklu
pędziłam na kolejne „planowe” karmienie. Teraz jest znacznie trudniej. Ale na czas „Tańca…” przenieśliśmy się z naszej ukochanej wsi z powrotem do Warszawy, bo szkoda tracić tyle cennych minut na dojazdy, gdy w domu czeka maluszek. Kupiłam już sobie nawet CB Radio! Wiem, gdzie na drodze czyhają na mnie „misiaczki”! Gdy tylko mogę, zmieniam więc trasę na „bezradarową” i bezkarnie gnam, noo… sporo km na godzinę. Za to w zbożnym celu. (śmiech)
Pokazała się pani naga w zaawansowanej ciąży na okładce jednego z magazynów. Sesja stylizowana na głośne zdjęcia z udziałem Demi Moore była piękna, jednak wzbudziła kontrowersje. Nie miała pani żadnych oporów?
Mamy ponoć opinię kontrowersyjnej pary, więc po co to zmieniać? (śmiech) Miałam sporo czasu, by przemyśleć tę propozycję, i wspólnie uznaliśmy, że jest ciekawa, choć – to fakt – kontrowersyjna. I może to ostatnie zdecydowało? Poza tym wszyscy pamiętają okładkę z Demi Moore – nie była wyuzdana, choć odważna. Z moją sesją było podobnie. Zrobiono piękne akty, na których zasłoniłam się tu i ówdzie. Po fakcie dostałam mnóstwo e-maili i listów od kobiet; pisały, że teraz wierzą, że kobieta w ciąży może być piękna, że emanuje ciepłem, radością. I taki był nasz zamiar. Nie żałuję tej sesji.
Lubi pani kontrowersje, ale dla „Playboya” nie zgodziła się pani pozować. Dlaczego?
Bo to akurat robią niemal wszystkie dziewczyny, które dostają tę propozycję, więc gdzie tu kontrowersja? (śmiech)
Przenieśliście się z Warszawy na wieś. To prawda, że mąż wspaniale się tam odnalazł? Słyszałam m.in. o kurach, jakie hoduje.
Faktycznie, Janusz oszalał na punkcie wsi i ekologicznej żywności. Powoli zamienia się w farmera! Kury to nic, mamy nawet kozy i opanowaliśmy sztukę robienia najprawdziwszego koziego sera. Pycha! Janusz z zapałem robi też nalewki z malin, jeżyn, orzechów. Obłożył się fachowymi książkami, czyta, a potem z powodzeniem praktykuje.
Niebawem zacznie panią zachęcać do pieczenia chleba!
Nie zacznie, już sam się za to wziął – na razie jest na etapie zgłębiania tajników piekarskich! Mamy nawet w domu specjalny piec chlebowy, ale na pierwszy bochenek jeszcze przyjdzie chyba poczekać. Przyglądamy się z Kalinką poczynaniom taty – mam wrażenie, że Janusz najchętniej nie ruszałby się w ogóle z domu!
Ten dom to najprawdziwszy XIX-wieczny dworek. Czytam, że „nieprzyzwoicie bogaci Natasza i Janusz kupili go za ciężkie miliony”. Za bardzo ciężkie?
Bardzo. W końcu oboje pracowaliśmy na to naprawdę ciężko przez wiele lat.
Mam rację, twierdząc, że wasze wzajemne relacje przypominają te z gatunku „mistrz i uczennica”?
Od niego się uczę. W tym, co robi jako twórca choreograf, tancerz czy reżyser, jest najlepszy! Przez lata był moim guru, potem, gdy zostałam jego asystentką, zaczęłam już mieć własne zdanie. Ale o ile stawiam się czasem w prywatnym życiu, przyznaję – w zawodowych sprawach zwykle go słucham. Po prostu wie lepiej – niemal zawsze racja jest po jego stronie. Na szczęście mamy podobne gusty, zwykle podobają nam się podobne klimaty i podobne sprawy nas drażnią.
A w czym „postawiła się” pani ostatnio?
Hm… Stawiam się w sposób dyplomatyczny, za to skuteczny. Janusz bardzo nie lubi zmian. Pierwszy z brzegu przykład – latami używa tych samych zapachów i namówienie go na nowy, nawet najwspanialszy, to karkołomne zadanie. Trzeba więc działać podstępem. Gdy kupuję nowy, zawsze na początku narzeka, kręci nosem i krzywi się. „Nie, ja wolę ten poprzedni, wiesz, już się przyzwyczaiłem, nie będę go zmieniać”. Dobra, myślę sobie, zobaczymy. Chowam wszystkie wody, jakich używał. No i powoli, powoli przekonuje się do nowego zapachu. Z konieczności. Po jakimś czasie słyszę: „Miałaś rację, jest naprawdę niezły”. A zdarza się, że w ogóle zapomina, że niedawno nie chciał nawet o nim słyszeć!
A mówią, że Józefowicz bez przerwy steruje swoją żoną! Jako przykład przywołują sytuację z finałowego programu „Jak oni śpiewają”, gdy po wygranej Włodarczyk, wbiegł na scenę i zabrał panią z niej. Był zły, że nie pani wygrała?
Raczej wzburzony tym, jak mnie potraktowano. Gdy ogłoszono nazwisko zwyciężczyni, wszyscy rzucili się w stronę Agnieszki, odwracając się do mnie plecami. Ktoś na scenie mnie popchnął, czułam się fatalnie! Bogu dzięki, że Janusz zainterweniował, bo ja nie byłam w stanie zrobić jednego kroku! Wyczuł, co się ze mną dzieje. Zawsze wyczuwa. Jesteśmy razem już prawie 12 lat, a w sierpniu obchodziliśmy pierwszą rocznicę ślubu. Kameralnie. W naszym własnym domu. Ja zerwałam Januszowi różę z przydomowego ogródka, a on podarował mi kwiat słonecznika.
Żadnego kosztownego drobiazgu, diamentowego naszyjnika, nic z tych rzeczy?
Nie oczekuję od Janusza diamentów. Zresztą one już były. Chcę tylko dwóch rzeczy – miłości i uczciwości. Choć jakiś mały, maleńki diamencik… raz na jakiś czas, chyba nie zaszkodzi?