GwiazdyUrbańska wytańczyła sobie wolność

Urbańska wytańczyła sobie wolność

W ciąży za­rze­ka­ła się, że "za­wie­si ka­rie­rę na koł­ku", a miesiąc po uro­dze­niu córecz­ki Na­ta­sza Urbań­ska wróci­ła na sce­nę. I znowu tańczy, tylko teraz już nie pod dyktando Janusza

Urbańska wytańczyła sobie wolność
Źródło zdjęć: © mwmedia

W ciąży zarzekała się, że "zawiesi karierę na kołku", a miesiąc po urodzeniu córeczki Natasza Urbańska wróciła na scenę. I znowu tańczy, tylko teraz już nie pod dyktando Janusza. O trudnościach związanych z wystąpieniem w „Tańcu z gwiazdami”, a także o początkach swojej kariery partnerka znanego choreografa zwierza się w wywiadzie dla „Sukcesu”.

SUK­CES: Na wia­do­mość, że po­ja­wi się pa­ni w „Tań­cu z gwiaz­da­mi”, za­wrza­ło na in­ter­ne­to­wych fo­rach. Bo co wśród ama­to­rów ro­bi za­wo­do­wo tań­czą­ca ar­tyst­ka?

Natasza Urbańska: Gdy ktoś mó­wi, jak to mi ła­two, mam ocho­tę za­wo­łać: „Lu­dzie, ja ni­gdy w ży­ciu nie upra­wia­łam tań­ca to­wa­rzy­skie­go! A on się rzą­dzi wła­sny­mi za­sa­da­mi!”. Po wie­lu la­tach pra­cy w te­atrze mu­zycz­nym my­śla­łam, że tre­nin­gi do „Tań­ca z gwiaz­da­mi” nie bę­dą dla mnie nad­zwy­czaj­nym wy­sił­kiem. W koń­cu znam moż­li­wo­ści swo­je­go cia­ła. No i sro­dze się za­wio­dłam!

Po pierw­szym dniu, gdy mi­nę­ło za­le­d­wie 1,5 go­dzi­ny, za­czę­łam pa­trzeć na ze­ga­rek i od­li­czać mi­nu­ty do koń­ca. Te trzy go­dzi­ny na par­kie­cie wy­da­ły mi się ka­tor­gą! Kie­dy mój part­ner, Jan Kli­ment z Czech, po raz pierw­szy krzyk­nął: „Po­praw ra­mę!” – zro­bi­łamwiel­kie oczy. Dziś wiem, że to układ ra­mion i dło­ni, przez ca­ły czas trwa­nia tań­ca nie­ru­cho­mych. Tak, że ja rów­nież do­pie­ro się uczę.

W do­dat­ku mu­szę ła­mać wszyst­kie za­sa­dy, ja­kich uczy­łam się, tań­cząc w mu­si­ca­lu! Np. gdy mój part­ner pod­czas pra­cy nad cza­-czą wo­ła: „Ma­li, ma­li”, czy­li ma­łe krocz­ki, mam mę­tlik w gło­wie. Bo w te­atrze, na sce­nie, by­ło od­wrot­nie. „Sze­rzej, sze­rzej” – Ja­nusz wo­łał do mnie. „Ma być sze­ro­ki ruch”. No a Jan stro­fu­je mnie te­raz: „Co tak sze­ro­ki krok? Ma być ma­ły!”, i buch, wa­li mnie po ko­la­nach, bo ro­bię to nie tak.

Gdy po­my­ślę o pa­ni tre­nin­gu, widzę Jó­ze­fo­wi­cza, w końcu świet­ne­go (i apo­dyk­tycz­ne­go!) cho­re­ogra­fa, któ­ry wszyst­kim dy­ry­gu­je. Co tam part­ner?!

(śmiech) Nie pa­ni jed­na tak my­śli. Gdy za­czę­ły się pró­by, zna­jo­mi nie­ustan­nie do­py­ty­wa­li się: „No i co Ja­nusz na te two­je tań­ce? Bar­dzo in­ge­ru­je?”. Zda­rzy­ła się za­baw­na sy­tu­acja na tre­nin­gu, gdy ko­lej­na oso­ba do­py­ty­wa­ła się: „Czy Jó­zek bar­dzo się wtrą­ca do wa­szych ukła­dów?”. W koń­cu Ja­nek, cu­dzo­zie­miec, niema­ją­cy po­ję­cia, kim jest Ja­nusz Jó­ze­fo­wicz, za­in­te­re­so­wał się tym. „A cze­mu twój mąż miał­by się wtrą­cać? A dla­cze­go?” – za­czął py­tać. Tym­cza­sem mój mąż kom­plet­nie od­pu­ścił! Obec­nie pra­cu­je nad sce­na­riu­szem do fil­mu „Me­tro”. Kie­dy wra­cam z tre­nin­gu, za­miast py­tać o szcze­gó­ły, rzu­ca tyl­ko: „No i jak tam twój Ja­nek z Ba­zˇin?”. Na­wet gdy usi­łu­ję go wcią­gnąć w dys­ku­sję, de­mon­stru­jąc w do­mu kro­ki, sły­szę: „Na pew­no dasz so­bie ra­dę”. Chwi­la­mi nie wie­rzę włas­nym uszom! Chy­ba prze­szedł ja­kąś nad­zwy­czaj­ną prze­mia­nę i uznał, że czas na mo­ją ar­ty­stycz­ną sa­mo­dziel­ność.

I nie jest za­zdro­sny? „Ta­niec z gwiaz­da­mi” po­łą­czył nie­jed­ną pa­rę, a pa­ni jest jed­ną z je­go głów­nych „atrak­cji”. I fa­wo­ryt­ką!

Jak ma nie być za­zdro­sny, sko­ro ko­cha? (śmiech) A mó­wiąc po­waż­nie, mam wra­że­nie, że po­lu­bił mo­je­go part­ne­ra, mi­mo że, jak stwier­dził, Ja­nek jest przy­stoj­ny. Oczy­wi­ście su­ro­wo oce­nił mój pierw­szy wy­stęp w pro­gra­mie i, nie­ste­ty, jak zwy­kle miał ra­cję.

To nie­zły z nie­go ty­ran, bo na­wet ju­ry pia­ło z za­chwy­tu! Wcze­śniej star­to­wa­ła pa­ni w „Jak oni śpie­wa­ją” i też by­ła afe­ra, że Na­ta­sza śpie­wa za­wo­do­wo! Ma­ło pa­ni zło­śli­wo­ści, że od­wa­ży­ła się pa­ni na „Ta­niec z gwiaz­da­mi”?

Naj­wy­raź­niej! To fakt, obe­rwa­łam wte­dy okrut­nie, choć wszy­scy uczest­ni­cy te­go pro­gra­mu, jak się oka­za­ło, nie tyl­ko śpie­wa­li, ale na­wet jeź­dzi­li ze swo­imi re­ci­ta­la­mi. Ale nie wie­dzieć cze­mu do­sta­ło się tyl­ko mnie i to bo­la­ło. Agniesz­ka Wło­dar­czyk, któ­ra pro­gram wy­gra­ła…

…podobno jed­nym gło­sem?

Tak plot­ko­wa­no, ale mniej­sza o to. Agniesz­ka przez la­ta śpie­wa­ła u nas w Buf­fo ja­ko wo­ka­list­ka i nikt jej te­go nie wy­po­mi­nał! Ja na­wet nie mia­łam do­tąd re­ci­ta­lu, a tu na­gle usły­sza­łam, że je­stem „za­wo­dow­cem”! Wow! W su­mie uzna­łam to za kom­ple­ment, ale śpie­wać wciąż się uczę, da­le­ko mi do te­go, jak na­praw­dę chcia­ła­bym to ro­bić.

Chcia­ła­by pa­ni śpie­wać jak…

Noo, jak na przy­kład Ge­ne Kel­ly! Ostat­nio włą­czy­łam so­bie „Desz­czo­wą pio­sen­kę” i z roz­rzew­nie­niem słu­cha­łam, jak on fe­no­me­nal­nie śpie­wał, pa­trzy­łam, jak bez­błęd­nie tań­czył. Tak wła­śnie bym chcia­ła, no, ale to ab­so­lut­ne mi­strzo­stwo!

Ale za to czy­tam, że to pa­ni za­gra głów­ną ro­lę w fil­mo­wej wer­sji mu­si­ca­lu „Me­tro”. To co praw­da nie „Desz­czo­wa pio­sen­ka”, ale też hit.

(śmiech) Czy­ta­ła pa­ni, że ja za­gram? Aku­rat! Jak wszy­scy, pój­dę po bo­że­mu na ca­sting, a Ja­nusz nie bę­dzie sen­ty­men­tal­ny – wy­bie­rze dziew­czy­nę z ca­łą pew­no­ścią naj­lep­szą. Pa­mię­tam, jak cięż­ko mu­sia­łam pra­co­wać, by za­słu­żyć na głów­ną ro­lę w „Me­trze”. Zo­sta­łam przy­ję­ta do Buf­fo w wie­ku 17 lat ja­ko tan­cer­ka, ale od po­cząt­ku ma­rzy­łam, by śpie­wać i tań­czyć jed­no­cze­śnie. Wte­dy ro­bił to w te­atrze je­dy­nie Ja­nusz, po­za tym obo­wią­zy­wał „po­dział ról”.

Po­wie­dzia­łam so­bie: „Ja wam jesz­cze po­ka­żę”, i za­czę­łam na­ukę nie­mal od ze­ra. Sie­dem lat za­ję­ła mi pra­ca nad gło­sem, nim Ja­nusz do­pu­ścił mnie do mi­kro­fo­nu. Od­twór­czy­ni głów­nej ro­li roz­cho­ro­wa­ła się i to by­ła mo­ja szan­sa. Za­gra­łam An­kę. Po­szło nie­źle, ale do per­fek­cyj­ne­go wy­ko­na­nia, ja­kie­go wy­ma­gał Ja­nusz, by­ło bar­dzo da­le­ko.

Dla­te­go po ja­kimś cza­sie zwy­czaj­nie mi ro­lę ode­brał. Usły­sza­łam: „Nie, ko­cha­na, nie ro­bisz po­stę­pów, wy­rzu­cam cię z »Me­tra«, wró­cisz, jak na­uczysz się śpie­wać”. Dla mnie to był ko­niec świa­ta! Bła­ga­łam, za­pew­nia­łam, że na pew­no wszyst­ko po­pra­wię. Nic z te­go. Mi­nę­ło wie­le mie­się­cy cięż­kiej ha­rów­ki, nim znów mo­głam wy­stę­po­wać.

Ale chy­ba nie by­li­ście jesz­cze wte­dy pa­rą?

(śmiech) Ależ by­li­śmy. I nie mia­ło to żad­ne­go zna­cze­nia, bo Ja­nusz po­tra­fi od­dzie­lić ży­cie pry­wat­ne od za­wo­do­we­go. A wo­bec mnie za­wsze miał znacz­nie więk­sze wy­ma­ga­nia niż wo­bec in­nych, by nie być po­są­dzo­nym o …dziś to był­by już chy­ba ne­po­tyzm? I ja go ro­zu­miem.

Usi­dli­ła pa­ni fa­ce­ta, o któ­rym mu­sia­ła wie­dzieć, że ma opi­nię play­boya i nie jest z tych, co z tą jed­ną aż po grób. Nie ba­ła się pa­ni nie­for­mal­ne­go związ­ku? Ro­dzi­ce nie ostrze­ga­li?

Za­ko­cha­łam się, więc co by­ło ro­bić? Na po­cząt­ku ukry­wa­łam przed ro­dzi­ca­mi nasz zwią­zek. Oni rów­nież do­brze się orien­to­wa­li, że to fa­cet „po przej­ściach”… No, ale przy­szedł mo­ment, w któ­rym po­zna­li Ja­nu­sza i chcie­li usły­szeć, ja­kie ma „za­mia­ry” wo­bec ich cór­ki. Wte­dy Ja­nusz po­wie­dział wprost: „Ko­cham Na­ta­szę i na pew­no jej nie skrzyw­dzę. Zro­bię wszyst­ko, by by­ła szczę­śli­wa”. Za­cho­wał się wspa­nia­le i od tam­tej po­ry wza­jem­ne re­la­cje mo­ich ro­dzi­ców i Ja­nu­sza są bar­dzo do­bre.

To praw­da, że trzy­krot­nie pro­sił pa­nią o rę­kę – za­wsze we Flo­ren­cji?

Oj, to nie tak. Flo­ren­cja to na­sze ulu­bio­ne miej­sce na zie­mi, ma­my tam swo­je uko­cha­ne ulicz­ki, skle­pi­ki i czę­sto tam jeź­dzi­my. Za­wsze jest sza­le­nie ro­man­tycz­nie, i to za­słu­ga Ja­nu­sza. Ale gdy po­je­cha­li­śmy tam w ubie­głym ro­ku i wresz­cie mi się oświad­czył, zro­bi­ło się… śmier­tel­nie po­waż­nie. By­li­śmy aku­rat w ma­lut­kim, wą­ziut­kim – jak to we Flo­ren­cji – skle­pi­ku, a on ru­nął na ko­la­na, wy­cią­gnął pier­ścio­nek z bry­lan­tem i po­pro­sił mnie o rę­kę. Oprócz nas w skle­pie by­ły jesz­cze trzy oso­by, któ­re po­ry­cza­ły się ze wzru­sze­nia wraz ze mną. To by­ła sce­na jak z fil­mu, za­wsze bę­dę ją pa­mię­tać.

A po tej po­ezji przy­szła pro­za, choć jed­no­cze­śnie wiel­kie szczę­ście. Zo­sta­ła pa­ni ma­mą – kup­ki, zup­ki, noc­ne wsta­wa­nie „wy­pchnę­ły” z ka­len­da­rza po­dró­że do Flo­ren­cji. Tro­chę żal?

Zu­peł­nie nie. Coś za coś. A o noc­nym wsta­wa­niu wiem tyl­ko z cu­dzych opo­wie­ści – mam dziec­ko anio­ła, choć nikt mi nie wie­rzy, że od uro­dze­nia Ka­lin­ka prze­sy­pia ca­łe no­ce. Nie wiem, co to kol­ki, któ­re spra­wia­ją, że dziec­ko wciąż bu­dzi się z krzy­kiem, itp. Ja wi­dzę wiecz­nie ro­ze­śmia­ną od ucha do ucha bu­zię i gdy po­dej­dę, za­wsze sły­szę: „Cha, cha, cha!”. Mam ja­kieś nie­zwy­kłe dziec­ko! Wi­dzę w Ka­lin­ce Ja­nu­sza, choć mo­ja ro­dzi­na upar­cie twier­dzi: „No, ca­ła Na­tasz­ka! Uśmie­cha się jak Na­tasz­ka”.

W cią­ży mó­wi­ła pa­ni, że „za­wie­sza ka­rie­rę za­wo­do­wą na koł­ku” i ca­ła po­świę­ca się dziec­ku. A mie­siąc po po­ro­dzie wró­ci­ła pa­ni do te­atru. Te­raz do­szły tre­nin­gi i „Ta­niec z gwiaz­da­mi”! A obiet­ni­ca?

(śmiech) Nie tyl­ko wy­rod­na mat­ka, ale też kłam­czu­cha? To praw­da, cią­ża spra­wi­ła, że bar­dzo spo­wol­ni­łam swój rytm ży­cia. W nic się nie an­ga­żo­wa­łam po­za pla­no­wa­niem ży­cia dziec­ku. I wy­da­wa­ło mi się, że gdy ma­ła się uro­dzi, już tak zo­sta­nie. Tym­cza­sem kie­dy po­ja­wi­ła się na świe­cie, wró­ci­ła Na­ta­sza „sprzed cią­ży”. Zno­wu po­czu­łam, że mu­szę szyb­ko szli­fo­wać for­mę, wziąć się za na­gra­nie so­lo­wej pły­ty… „Fa­la” ma­cie­rzyń­skich uczuć, ja­ka się po­ja­wi­ła wraz z ma­leń­stwem, wciąż mi to­wa­rzy­szy, ale je­stem też go­to­wa po­dej­mo­wać no­we wy­zwa­nia. No i czu­ję się roz­dar­ta. Jak pę­dzę na tre­ning czy do te­atru, już naj­chęt­niej wra­ca­ła­bym do ma­łej! Choć gdy nie ma Ja­nu­sza, w do­mu jest nia­nia al­bo mo­ja ma­ma, więc wiem, że Ka­lin­ka ma świet­ną opie­kę. Do cza­su „Tań­ca z gwiaz­da­mi” zni­ka­łam tyl­ko na czas spek­ta­klu – nie by­ło mnie ja­kieś trzy go­dzi­ny – więc kom­bi­no­wa­łam, by ma­łą na­kar­mić przed wyj­ściem, a po spek­ta­klu
pę­dzi­łam na ko­lej­ne „pla­no­we” kar­mie­nie. Te­raz jest znacz­nie trud­niej. Ale na czas „Tań­ca…” prze­nie­śli­śmy się z na­szej uko­cha­nej wsi z po­wro­tem do War­sza­wy, bo szko­da tra­cić ty­le cen­nych mi­nut na do­jaz­dy, gdy w do­mu cze­ka ma­lu­szek. Ku­pi­łam już so­bie na­wet CB Ra­dio! Wiem, gdzie na dro­dze czy­ha­ją na mnie „mi­siacz­ki”! Gdy tyl­ko mo­gę, zmie­niam więc tra­sę na „bez­ra­da­ro­wą” i bez­kar­nie gnam, noo… spo­ro km na go­dzi­nę. Za to w zboż­nym ce­lu. (śmiech)

Po­ka­za­ła się pa­ni na­ga w za­awan­so­wa­nej cią­ży na okład­ce jed­ne­go z ma­ga­zy­nów. Se­sja sty­li­zo­wa­na na gło­śne zdję­cia z udzia­łem De­mi Mo­ore by­ła pięk­na, jed­nak wzbu­dzi­ła kon­tro­wer­sje. Nie mia­ła pa­ni żad­nych opo­rów?

Ma­my po­noć opi­nię kon­tro­wer­syj­nej pa­ry, więc po co to zmie­niać? (śmiech) Mia­łam spo­ro cza­su, by prze­my­śleć tę pro­po­zy­cję, i wspól­nie uzna­li­śmy, że jest cie­ka­wa, choć – to fakt – kon­tro­wer­syj­na. I mo­że to ostat­nie zde­cy­do­wa­ło? Po­za tym wszy­scy pa­mię­ta­ją okład­kę z De­mi Mo­ore – nie by­ła wy­uz­da­na, choć od­waż­na. Z mo­ją se­sją by­ło po­dob­nie. Zro­bio­no pięk­ne ak­ty, na któ­rych za­sło­ni­łam się tu i ów­dzie. Po fak­cie do­sta­łam mnó­stwo e-ma­ili i li­stów od ko­biet; pi­sa­ły, że te­raz wie­rzą, że ko­bie­ta w cią­ży mo­że być pięk­na, że ema­nu­je cie­płem, ra­do­ścią. I ta­ki był nasz za­miar. Nie ża­łu­ję tej se­sji.

Lu­bi pa­ni kon­tro­wer­sje, ale dla „Play­boya” nie zgo­dzi­ła się pa­ni po­zo­wać. Dla­cze­go?

Bo to aku­rat ro­bią nie­mal wszyst­kie dziew­czy­ny, któ­re do­sta­ją tę pro­po­zy­cję, więc gdzie tu kon­tro­wer­sja? (śmiech)

Prze­nie­śli­ście się z War­sza­wy na wieś. To praw­da, że mąż wspa­nia­le się tam od­na­lazł? Sły­sza­łam m.in. o ku­rach, ja­kie ho­du­je.

Fak­tycz­nie, Ja­nusz osza­lał na punk­cie wsi i eko­lo­gicz­nej żyw­no­ści. Po­wo­li za­mie­nia się w far­me­ra! Ku­ry to nic, ma­my na­wet ko­zy i opa­no­wa­li­śmy sztu­kę ro­bie­nia naj­praw­dziw­sze­go ko­zie­go se­ra. Py­cha! Ja­nusz z za­pa­łem ro­bi też na­lew­ki z ma­lin, je­żyn, orze­chów. Ob­ło­żył się fa­cho­wy­mi książ­ka­mi, czy­ta, a po­tem z po­wo­dze­niem prak­ty­ku­je.

Nie­ba­wem za­cznie pa­nią za­chę­cać do pie­cze­nia chle­ba!

Nie za­cznie, już sam się za to wziął – na ra­zie jest na eta­pie zgłę­bia­nia taj­ni­ków pie­kar­skich! Ma­my na­wet w do­mu spe­cjal­ny piec chle­bo­wy, ale na pierw­szy bo­che­nek jesz­cze przyj­dzie chy­ba po­cze­kać. Przy­glą­da­my się z Ka­lin­ką po­czy­na­niom ta­ty – mam wra­że­nie, że Ja­nusz naj­chęt­niej nie ru­szał­by się w ogó­le z do­mu!

Ten dom to naj­praw­dziw­szy XIX­-wiecz­ny dwo­rek. Czy­tam, że „nie­przy­zwo­icie bo­ga­ci Na­ta­sza i Ja­nusz ku­pi­li go za cięż­kie mi­lio­ny”. Za bar­dzo cięż­kie?

Bar­dzo. W koń­cu obo­je pra­co­wa­li­śmy na to na­praw­dę cięż­ko przez wie­le lat.

Mam ra­cję, twier­dząc, że wa­sze wza­jem­ne re­la­cje przy­po­mi­na­ją te z ga­tun­ku „mistrz i uczen­ni­ca”?

Od nie­go się uczę. W tym, co robi ja­ko twór­ca­ cho­re­ograf, tan­cerz czy re­ży­ser, jest naj­lep­szy! Przez la­ta był mo­im gu­ru, po­tem, gdy zo­sta­łam je­go asy­stent­ką, za­czę­łam już mieć wła­sne zda­nie. Ale o ile sta­wiam się cza­sem w pry­wat­nym ży­ciu, przy­zna­ję – w za­wo­do­wych spra­wach zwy­kle go słu­cham. Po pro­stu wie le­piej – nie­mal za­wsze ra­cja jest po je­go stro­nie. Na szczę­ście ma­my po­dob­ne gu­sty, zwy­kle po­do­ba­ją nam się po­­dob­ne kli­ma­ty i po­dob­ne spra­wy nas draż­nią.

A w czym „po­sta­wi­ła się” pa­ni ostat­nio?

Hm… Sta­wiam się w spo­sób dy­plo­ma­tycz­ny, za to sku­tecz­ny. Ja­nusz bar­dzo nie lu­bi zmian. Pierw­szy z brze­gu przy­kład – la­ta­mi uży­wa tych sa­mych za­pa­chów i na­mó­wie­nie go na no­wy, na­wet naj­wspa­nial­szy, to kar­ko­łom­ne za­da­nie. Trze­ba więc dzia­łać pod­stę­pem. Gdy ku­pu­ję no­wy, za­wsze na po­cząt­ku na­rze­ka, krę­ci no­sem i krzy­wi się. „Nie, ja wo­lę ten po­przed­ni, wiesz, już się przy­zwy­cza­iłem, nie bę­dę go zmie­niać”. Do­bra, my­ślę so­bie, zo­ba­czy­my. Cho­wam wszyst­kie wo­dy, ja­kich uży­wał. No i po­wo­li, po­wo­li prze­ko­nu­je się do no­we­go za­pa­chu. Z ko­niecz­no­ści. Po ja­kimś cza­sie sły­szę: „Mia­łaś ra­cję, jest na­praw­dę nie­zły”. A zda­rza się, że w ogó­le za­po­mi­na, że nie­daw­no nie chciał na­wet o nim sły­szeć!

A mó­wią, że Jó­ze­fo­wicz bez prze­rwy ste­ru­je swo­ją żo­ną! Ja­ko przy­kład przy­wo­łu­ją sy­tu­ację z fi­na­ło­we­go pro­gra­mu „Jak oni śpie­wa­ją”, gdy po wy­gra­nej Wło­dar­czyk, wbiegł na sce­nę i za­brał pa­nią z niej. Był zły, że nie pa­ni wy­gra­ła?

Ra­czej wzbu­rzo­ny tym, jak mnie po­trak­to­wa­no. Gdy ogło­szo­no na­zwi­sko zwy­cięż­czy­ni, wszy­scy rzu­ci­li się w stro­nę Agniesz­ki, od­wra­ca­jąc się do mnie ple­ca­mi. Ktoś na sce­nie mnie po­pchnął, czu­łam się fa­tal­nie! Bo­gu dzię­ki, że Ja­nusz za­in­ter­we­nio­wał, bo ja nie by­łam w sta­nie zro­bić jed­ne­go kro­ku! Wy­czuł, co się ze mną dzie­je. Za­wsze wy­czu­wa. Je­ste­śmy ra­zem już pra­wie 12 lat, a w sierp­niu ob­cho­dzi­li­śmy pierw­szą rocz­ni­cę ślu­bu. Ka­me­ral­nie. W na­szym wła­snym do­mu. Ja ze­rwa­łam Ja­nu­szo­wi ró­żę z przy­do­mo­we­go ogród­ka, a on po­da­ro­wał mi kwiat sło­necz­ni­ka.

Żad­ne­go kosz­tow­ne­go dro­bia­zgu, dia­men­to­we­go na­szyj­ni­ka, nic z tych rze­czy?

Nie ocze­ku­ję od Ja­nu­sza dia­men­tów. Zresz­tą one już by­ły. Chcę tyl­ko dwóch rze­czy – mi­ło­ści i uczci­wo­ści. Choć ja­kiś ma­ły, ma­leń­ki dia­men­cik… raz na ja­kiś czas, chy­ba nie za­szko­dzi?

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (101)