Uważaj na znachorów!
Aż pięć tysięcy osób rocznie może umierać z powodu kuracji zalecanych przez różnego rodzaju znachorów i pseudomedyków. Współcześni uzdrawiacze twierdzą, że likwidują nieuleczalne choroby za pomocą wody czy telefonu. Dlaczego tak wielu Polaków im wierzy?
02.04.2008 | aktual.: 28.05.2010 01:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aż pięć tysięcy osób rocznie może umierać z powodu kuracji zalecanych przez różnego rodzaju znachorów i pseudomedyków. Współcześni uzdrawiacze twierdzą, że likwidują nieuleczalne choroby za pomocą wody czy telefonu. Dlaczego tak wielu Polaków im wierzy?
W styczniu 2008 roku policja zatrzymała mężczyznę, który chorym na raka podawał… mieszankę soku z buraka oraz ziół. Swoich „pacjentów” zapewniał jednak, że to cudowne lekarstwo na śmiertelną przypadłość. Dlatego znachor brał za to setki złotych. Oszust, który niebawem stanie za to przed sądem, okazał się budowlańcem z wykształcenia. Jednak dzięki „cudownej miksturze” w wielu środowiskach w całej Polsce znany był jako „profesor” bądź „biochemik”.
Ten przykład z Warszawy to tylko kropla w morzu znachorów, szamanów i innych pseudomedyków, którzy co rusz pojawiają się gdzieś w Polsce. Mamią ludzi rzekomo skutecznymi lekami nieznanego pochodzenia, sprzedają je za wielkie sumy. Kiedy zapowiadany cud uzdrowienia nie nadchodzi znikają. Ich miejsce szybko zajmują następni.
Według twórców filmu dokumentalnego „Szamani i szarlatani”, który próbuje zgłebić fenomen ogromnej popularności różnej maści medycznych hochsztaplerów, w Polsce działa ich około 70 tys.! Nie mogą narzekać na brak klientów. Z roku na rok zgłasza się ich coraz więcej. Stosują różne metody „uzdrawiania”. W ostatnich latach do najpopularniejszych specyfików oferowanych przez współczesnych znachorów należały m.in. preparat mumio tworzony rzekomo z rzadkiego rodzaju nacieków skalnych, lek profesora Tołpy, vilcacora (skuteczne antidotum na wszystkie choroby prosto z Peru) czy pobudzająca kava-kava z Afryki, która miała mieć działanie antydepresyjne.
Na skutek stosowania tego specyfiku w Europie zmarło kilka osób. Do tego dochodzi całe mnóstwo specjalistów od medycyny niekonwencjonalnej. Chodzi między innymi o kinezjologię stosowaną, irydologię, uzdrawianie z wykorzystaniem czakr, osteopatię czaszkową, chirurgię psychiczną, terapię kryształami, fotografię Kirliana, medycynę antropozoficzna oraz radiestezję czy siatsu. Większość tych współczesnych znachorów „leczy” choroby, z którymi tradycyjna farmakologia nie potrafiła się uporać (głównie nowotworami).
W brytyjskim bestsellerze „Cudowne mikstury i inne troski” John Diamond – znany dziennikarz, który w 2001 roku zmarł na raka gardła – demaskuje bioenergoterapeutów, hipnotyzerów, magów, jasnowidzów i innych tego typu uzdrawiaczy. Diamond opisuje wykorzystywany przez nich mechanizm – osoba cierpiąca na śmiertelną chorobę chce spróbować wszystkiego, co może ją utrzymać przy życiu.
Zgadza się na nawet najbardziej absurdalne pomysły, jak leczenie wodą, przesyłanie uzdrawiającej energii za pomocą telefonu. Choć autor książki sam zmagał się z nowotworem do końca pozostawał wierny medycynie tradycyjnej. Jednak – jak twierdzą specjaliści – w Polsce taka powstawa nie jest normą. Marek Pawlicki, onkolog z Krakowa, ocenia, że z powodu stosowania niekonwencjonalnych terapii u znachorów i szarlatanów każdego roku umiera w Polsce aż pięć tysięcy chorych na nowotwory!
Polacy u medycznych hochsztaplerów leczą także mniej skomplikowane przypadłości – bóle kręgosłupa czy migreny. Głośny był przypadek 5-letniego chłopca, który cierpiał na nerczycę. Niezadowolona z przebiegu tradycyjnej kuracji matka poszła z dzieckiem do uzdrowiciela. Ten podawał mu tajemniczy specyfik. Chłopak zmarł. Lekarze twierdzą, że gdyby nadal tylko oni leczyli małego pacjenta, na pewno nadal by żył.
Podobne przypadki można mnożyć w nieskończoność…