Blisko ludziAgnieszka Imbierowicz: Wstydziła się, że jest Polką. Teraz jest dumna

Agnieszka Imbierowicz: Wstydziła się, że jest Polką. Teraz jest dumna

Kiedyś wstydziła się, że jest Polką, teraz jest ambasadorką Muzeum Emigracji w Gdyni. O nowej twarzy emigracji - nie za chlebem, tylko m.in. wrażeniami opowiada Agnieszka Imbierowicz.

Agnieszka Imbierowicz: Wstydziła się, że jest Polką. Teraz jest dumna
Źródło zdjęć: © (kg)
Katarzyna Gruszczyńska

Kiedyś wstydziła się, że jest Polką, teraz jest ambasadorką Muzeum Emigracji w Gdyni. O nowej twarzy emigracji - nie za chlebem, tylko m.in. wrażeniami opowiada Agnieszka Imbierowicz. Obecnie mieszka w Holandii, ale miała również epizod brytyjski. Nam mówi też o tym, który kraj jest najbardziej przyjazny kobietom.

WP: : Czy przylatujesz do Polski, by tanio wyleczyć zęby, skosztować pysznych potraw i spotkać się z rodziną?

Agnieszka Imbierowicz: Najbardziej zależy mi na spotkaniu z rodziną. Tak naprawdę to jest najważniejsze. Ale na początku było tak, że gdy przyjeżdżałam do Polski, odwiedzałam lokalnego fryzjera, szłam do okulisty, miałam listę spraw do załatwienia. W pewnym momencie stwierdziłam, że jak już mieszkam za granicą, to nie mogę przez kolejnych dziesięć lat korzystać z usług polskiego fryzjera czy dentysty.

WP: : Jak się zostaje ambasadorką, twarzą Muzeum Emigracji w Gdyni?

- Kilka miesięcy temu, w pewien niedzielny poranek napisałam list do jednej z polskich redakcji („Wysokie Obcasy” – przyp. red.). Opisałam w nim swoje emigracyjne doświadczenia. Nawet nie myślałam, że zostanie gdzieś opublikowany. Okazało się, że przeczytało go wiele osób. Pracownicy muzeum znaleźli mnie właśnie dzięki listowi i zaproponowali, bym im pomogła w pokazaniu młodej, polskiej emigracji.

WP: : Nie wyemigrowałaś za przysłowiowym chlebem?

- To była spontaniczna decyzja. Wielu moich znajomych wyjeżdżało, głównie do Wielkiej Brytanii i Holandii. I ja się tam wybrałam. Na dwa lata wyjechałam do Anglii. Potem wróciłam do Polski, ale wakacje spędzałam w Holandii. Dopiero, jak poznałam mojego aktualnego partnera, podjęłam decyzję, by zostać w Amsterdamie na stałe.

WP: : Jakie było twoje najgorsze doświadczenie emigracyjne?

- Wykonywałam prace fizyczne, między innymi w fabryce czekolady, przy tulipanach, kaktusach, sprzątałam hotele. Przez dziesięć miesięcy w roku spełniałam się w Polsce intelektualnie, studiowałam, a przez dwa miesiące pracowałam fizycznie. Stwierdziłam, że to idealne połączenie. Nie miałam jakichś przykrych doświadczeń zawodowych.
Problemem były raczej warunki mieszkaniowe. Agencje kwaterują po dziesięć-dwanaście osób w jednym domu. To połączenie ludzi z różnych stron Polski, z różnym bagażem doświadczeń. Nagle lądują w jednym miejscu jak nastolatkowie na koloniach. Sąsiedzi dziwnie patrzyli na ten przeludniony dom pełen Polaków. To dawało mi negatywne poczucie, że jestem w polskim getcie.

Przez dwa lata pobytu w Anglii miałam kompleks, że pochodzę z Polski, z małego miasta. Nawet nie próbowałam szukać lepszej pracy, bo z góry założyłam, że mi się nie uda. Po tych dwóch latach czułam, że nie jestem u siebie, nie wykorzystuję swojego potencjału. Czułam się gorsza. Może to była kwestia wieku – miałam wtedy osiemnaście lat. Od tej pory minęła dekada. Patrzę na to inaczej. Nie myślę, że jestem z tej strasznej Polski, bo polubiłam ją w międzyczasie.

WP: : Jesteś dumna, że jesteś stąd?

- Dramatyzowałam i wyolbrzymiałam pewne sprawy z powodu wieku. Teraz przeważa poczucie dumy, że Polska jest super krajem, który rozwija się bardzo dynamicznie. Dlaczego miałabym się wstydzić, że stąd pochodzę?

WP: : Czasami z daleka widok jest lepszy i z pewnością dostrzegasz ciemne strony kraju, w którym się urodziłaś.

- Na bieżąco śledzę kwestie związane z mniejszościami, dotyczące praw kobiet. Różnice są widoczne gołym okiem. W Holandii jest możliwość prowadzenia zdrowej i otwartej debaty, bez używania argumentów emocjonalnych. Kościół nie odgrywa aż tak ważnej roli i nie narzuca niczego. Na szczęście w Polsce działa coraz więcej organizacji, które walczą o prawa mniejszości.

WP: : Zdarza się, że uczestnicy parad równości są obrzucani jajkami, a czasami i kamieniami.

- W żadnym kraju nie jest idealnie, w Holandii też dochodzi do takich sytuacji. Podoba mi się, że w Holandii granica między tym, co prywatne a publiczne jest bardzo widoczna. Kobiety nie muszą się podporządkowywać polityce dotyczącej rodziny czy seksualności, która jest narzucona przez jedną opcję. Obowiązuje pluralizm, ma się swobodę wyboru. Na przykład dostęp do antykoncepcji awaryjnej polega na tym, że idzie się do drogerii i za dziesięć euro kupuje pigułkę po. Bez żadnej recepty, bez żadnych problemów i krzywych spojrzeń.

WP: : W Wielkiej Brytanii nastolatki często stosują pigułkę po jako standardową metodę antykoncepcji, a nie awaryjny sposób.

- W Holandii nie wyolbrzymia się pewnych spraw, obowiązuje zdrowe podejście. Założenie jest takie, że każdy ma swój rozsądek. Żadna kobieta nie będzie chciała się tym faszerować co tydzień. To kwestia zaufania do obywatela.

WP: : W którym kraju kobiecie żyje się najłatwiej, jakie są twoje doświadczenia?

- Zdecydowanie w Holandii. Właśnie dlatego, że równouprawnienie jest na zaawansowanym poziomie. Objawia się to w wielu prozaicznych kwestiach. Nie ocenia się kobiety przez pryzmat jej wyglądu. Gdy kobieta - polityk występuje w mediach, nie ma komentarzy dotyczących koloru jej butów czy sukienki. Opinia publiczna skupia się na tym, co ona ma do powiedzenia, na aspektach merytorycznych.
Nie ma obsesji na punkcie wyglądu, makijażu. Holenderska pogoda funduje wieczny deszcz i wiatr. Rower jest głównym środkiem transportu, więc nie ma sensu inwestować w półgodzinny makijaż i panie mają tego świadomość.
Inaczej podchodzi się do życia rodzinnego. Na co dzień na ulicach widać mężczyzn z wózkami. Nie jest powiedziane, że rodzina w przestrzeni publicznej to kobieta z dzieckiem. To mi się strasznie podoba.

Równość jest wpajana od małego. Nikt nie usłyszy, że miejsce kobiety jest w kuchni, a mężczyzna w tym czasie podbija świat. Polityka państwa ułatwia pewne sprawy. Nie funkcjonuje nazwa „urlop macierzyński”, czy „tacierzyński”, co brzmi w śmieszny sposób. Jest urlop rodzicielski.
Są jeszcze kwestie, które wymagają udoskonalenia, daleko nam do Szwecji, ale porównując z Polską - to mój naturalny punkt odniesienia - jest różnica.

WP: : Cieszysz się, że nie mieszkasz w Polsce?

- Nie, uwielbiam Polskę za mnóstwo rzeczy. Zmiany idą w dobrym kierunku. Za kilkanaście lat będzie jeszcze lepiej. W każdym kraju najważniejsi są dla mnie ludzie. Żyję w Holandii, bo tu jest mój partner.

Rozmawiała Katarzyna Gruszczyńska/(kg)/(mtr), WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (77)