"Moje łzy są suche" - śpiewała Amy Winehouse. Miłość, której nie chciano
Życie artystki, z której dwie płyty zrobiły ikonę światowej muzyki, nie było bajką o dziewczynce, która spełniła swoje dziecięce marzenia. Właśnie mija czwarta rocznica jej śmierci.
22.07.2015 | aktual.: 14.09.2017 18:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wyglądała jak postać z kreskówki. Chude nogi podtrzymujące filigranowe ciało schowane pod wielką peleryną długich, czarnych włosów. Zielone oczy ozdabiała przerysowanymi, grubymi kreskami. Z 40-kilogramowego ciała wydobywał się potężny głos, który wprawiał w osłupienie ludzi z całego świata, gotowych, by zanurzyć się w emocjonalnym świecie jej piosenek. Życie artystki, z której dwie płyty zrobiły ikonę światowej muzyki, nie było bajką o dziewczynce, która spełniła swoje marzenia. Właśnie mija czwarta rocznica jej śmierci.
To w piosenkach uwieczniała swoje rozterki, spostrzeżenia i uczucia. Doskonale umiała przelać na papier wszystkie emocje kłębiące się wokół niej, które mieszały się z dymem papierosów i marihuany, by zaraz tonąć w szklance whisky. Jointy zmieniła na alkohol, gdy zaczęła spotykać się z Blakiem Fielderem-Civilem - mężczyzną, który od marihuany wolał procenty zatopione w szklance. A jeszcze bardziej kokainę, którą pewnego dnia poczęstował ukochaną.
To tylko depresja
Nie była pokornym dzieckiem. Jej ojciec Mitch - taksówkarz, mówił, że była po prostu inna i zawsze stawiała na swoim. Amy od najmłodszych lat zarzucała matce, że jest dla niej za miękka i na zbyt wiele pozwala. Córka państwa Winehouse urodziła się w 1983 roku. Dorastała w domu położonym w północnej części Londynu. Lubiła podśpiewywać z tatą standardy Franka Sinatry i Dinach Washington. Jednak wcale nie myślała, że kiedyś zostanie piosenkarką. Jej dziecięcym marzeniem była praca w charakterze kelnerki jeżdżącej na wrotkach. Podpatrzyła to w filmie „American Graffiti”. Gdy miała dziewięć lat, jej rodzice rozwiedli się, a ojciec opuścił rodzinę zamieszkując z kobietą, z którą od lat łączył go romans.
Amy została w domu z mamą i cztery lata starszym bratem Alexem, któremu już wkrótce będzie podkradać gitarę i przy jej akompaniamencie pisać pierwsze piosenki. Zanim do tego dojdzie, założy z przyjaciółką, Juliette Ashby, zespół raperski Sweet'n’Sour, inspirowany działalnością grupy Salt-n-Pepa. Jej przyjaźń z Juliette przetrwa do końca dwudziestosiedmioletniego życia Amy.
Amy nie skończyła dwunastu lat, gdy powiedziała: Życie jest takie dołujące! W dość młodym wieku przepisano jej leki antydepresyjne. Któregoś dnia przybiegła do mamy z nowiną, że odkryła świetną dietę odchudzającą - wystarczy wymiotować. Janis nie przejęła się tym. Uważała słowa Amy za niegroźne. Dziewczyna wcześnie odkryła też marihuanę, natomiast za piercing w nosie wyrzucono ją ze szkoły teatralnej Sylvia Young Theatre School. Drugim powodem zamknięcia przed nią drzwi placówki, było jej złe podejście do nauki. Ale to właśnie na deskach szkolnej sceny Mitch docenił jej talent.
- Poszedłem na jej występ i myślałem, że jedynie zagra w sztuce - wspominał. - Tymczasem ona wyszła na scenę i zaczęła śpiewać. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie miałem pojęcia, że potrafi robić to tak dobrze – dodał.
W wieku 14 lat Amy kupiła sobie gitarę. Całymi dniami popalała marihuanę i tworzyła muzykę. Zanim skończyła 15 lat, na jej plecach pojawił się tatuaż przedstawiający Betty Boo. Na pytanie, jak zareagowali rodzice, odpowiedziała: Moi rodzice szybko zorientowali się, że i tak zrobię, co tylko będę chciała. A tego właśnie chciałam. Przez następne kilka lat dorzuciła do niego kolejnych 12 malunków. Niektóre odciągały wzrok od blizn po cięciach. Te wyglądały dość blado w porównaniu z bliznami jej ukochanego Blake’a. Nie dawała sobie mówić, że jest buntowniczą nastolatką. Uważała, że pewne zachowania to rezultat jej depresji.
Wtedy chciałam umrzeć
Na scenie potrafiła olśnić wyglądem. Ubierała się w śliczne sukienki, często w stylu retro. We włosy wpinała kwiatki lub wiązała kokardę w grochy. Była seksowna, elegancka, zwracająca uwagę. Wyglądała jak z katalogu mody vintage. Na co dzień nosiła się wygodnie - często krótkie spodenki i koszulkę plus schodzone, satynowe baleriny. Przez lata taszczyła tę samą torebkę - podróbkę Louisa Vuittona, którą kupiła jeszcze jako nastolatka. - Podczas naszego miodowego miesiąca Blake ciągle robił mi zdjęcia, bo uważał, że ładnie wyglądałam - opowiadała Amy pokazując dziennikarzom album z fotografiami.
Dla swojego „Babe” (czyli Blake’a) potrafiła wstać cztery godziny wcześniej, by doprowadzić się do ładu, zrobić makijaż i przygotować taką, jaką lubił. Wydawał się ideałem, bratnią duszą, o której marzyła. Dziennikarzom mówiła: Bardzo się kochamy, jesteśmy drużyną, po czym bez końca i z pasją wykrzykiwała jego imię. Blake’a Fieldera-Civila poznała w 2005 roku w jednej z knajp w londyńskiej dzielnicy Camden. Mimo że był wówczas w innym związku, zaczęli razem wychodzić. Grywali w bilard, słuchali starej muzyki, której dźwięki zostały w jej świadomości na tyle, by zainspirować ją do stworzenia materiału na drugą płytę - „Back to Black”.
- Podejrzewam, że jeśli jesteś osobą łatwo ulegającą nałogom, po prostu idziesz od jednej trucizny do drugiej - przyznała kiedyś. - On nie palił zioła, więc przerzuciłam się na alkohol, żeby tyle nie palić. Ci, którzy palą, mają bardzo hip-hopowe podejście do życia. Dlatego, jak robiłam swoją pierwszą płytę „Frank”, słuchałam przede wszystkim hip-hopu i jazzu.
Duża część materiału na album powstała w ciągu kilku miesięcy, kiedy ich związek został zawieszony, ponieważ Blake wrócił do swojej poprzedniej dziewczyny. Teksty piosenek splatają się w ujmującą historię relacji, która zbyt szybko się rozpaliła. Potem przyszedł czas na zdradę i złamane serce. Amy martwiła się, że już na zawsze straciła miłość swojego życia. W jednym z wywiadów przyznała, że teksty pisały się wręcz same. - Nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego, jak właśnie do niego - mówiła. - Kochamy się. Zawsze się kochaliśmy. Ale to nie jest zabawne. Wtedy chciałam umrzeć.
Z czasem granie koncertów zeszło na drugi plan. Pierwszy zajmował „Babe”. Chciała z nim założyć rodzinę. Pobrali się w maju 2007 roku, podczas pobytu w Miami. Ślub odbył się zupełnie spontanicznie, jedynie w obecności miejscowego urzędnika, któremu para zapłaciła 130 dolarów za sporządzenie dokumentu potwierdzającego ich związek małżeński. W tym samym czasie w hotelu na Amy czekał dziennikarz „Rolling Stone”, który pisał reportaż o artystce, będący tematem z zarezerwowanej już okładki.
Zakochana para przyszła na wywiad już po ślubie. Często pojawiali się razem podczas rozmów i sesji zdjęciowych. Podczas jednej z nich, kiedy Amy stanęła przed obiektywem słynnego fotografa Terry’ego Richardsona, wydrapała sobie szkłem na brzuchu słowa „I love Blake”. Amy i Blake mieli totalną obsesję na swoim punkcie. Przytulali się i całowali w obecności towarzyszących im dziennikarzy. Razem znikali w toalecie. Jednak ich związek był autodestrukcyjny. Jednocześnie byli dla siebie czymś najlepszym i najgorszym. On wytatuował sobie jej imię za prawym uchem. Ona jego wokół serca i na karku.
- Wiem, że jestem utalentowana, ale nie urodziłam się po to, by śpiewać. Jestem tu, by być żoną i matką i opiekować się moją rodziną. Uwielbiam to co robię, ale nie na tym świat się zaczyna i kończy - powiedziała Amy w wywiadzie dla „Rolling Stone”. Kilkanaście miesięcy po ślubie Fielder-Civil został aresztowany za napad na właściciela baru we wschodnim Londynie i próbę przekupstwa. Skazano go na 27 miesięcy więzienia.
Rozłąka z ukochanym źle wpłynęła na kondycję Amy, która odwołała kilka koncertów zaplanowanych na 2007 rok, twierdząc, że nie może wyjść na scenę nie mając za sobą Blake’a. Wkrótce wylądowała na odwyku, chociaż i podczas niego brała narkotyki. Jednego dnia sięgała dna, podczas gdy drugiego odbierała pięć statuetek Grammy. Na tę zaszczytną ceremonię nie mogła pojechać - problemy z prawem uniemożliwiły przyznanie jej wizy. Jednak była na bieżąco z wydarzeniami z Los Angeles dzięki połączeniu satelitarnemu. Jej nazwisko, jako zwycięzcy w kategorii „Album roku” (za „Back to Black”) wyczytał idol wokalistki - Tony Bennett. Amy miała silną konkurencję - w tyle zostawiła Justine’a Timberlake’a, Rihannę, Beyonce i Foo Fighters.
Apetyt fanów na nowy album jeszcze wzrósł. Tak bardzo, jak świat jego oczekiwał, tak mocno ona staczała się w dół. Jej każdy, nawet najbardziej chwiejny krok, był obserwowany przez paparazzich, którzy czekali, aż rozmaże jej się makijaż albo przewróci się na ulicy. Ale ona nie bała się publicznie pokazywać tego, że nie jest perfekcyjna. - Tak, narąbałam się i upadłam. No i co z tego? - mówiła. Nie interesowała jej sława.
Amy i Blake rozwiedli się w 2009 roku. Za rozpad małżeństwa Blake winił Amy, którą podczas jej kilkumiesięcznego pobytu na Saint Lucii sfotografowano w objęciach innego mężczyzny. Były mąż artystki twierdził, że zdjęcia te ośmieszyły go w oczach 200 innych facetów przebywających w tym samym więzieniu.
Herbatka u Amy
Głośnych historii opisanych na łamach prasy brukowej Amy miała na koncie więcej niż hitów na listach przebojów. Już po wydaniu debiutanckiego albumu „Frank” pokochano ją za szczerość, bezczelność i sposób bycia. W mediach bez ogródek mówiła o tym, że nie wszystko podoba jej się na płycie. Podczas wywiadu dla telewizji żuła gumę i głośno mlaskała. Nie zawsze była chętna do rozmów z dziennikarzami. Zwłaszcza, jeśli ci zadawali nudne pytania. - Nie sądziłam, że śpiewanie to coś wyjątkowego - przyznała, nie rozumiejąc do końca swojego sukcesu. Wydawało się, że nie interesowały jej też miejsca na listach przebojów oraz sprzedaż płyt. Nie wnikała w politykę wytwórni płytowych. Chociaż nie ukrywała radości z pierwszego czeku, który dostała od EMI. Od razu wyprowadziła się od mamy i razem z Juliette wynajęła mieszkanie. - Teraz mogłam całe dnie pisać piosenki, słuchać muzyki i jarać trawę - cieszyła się.
Pierwsze „dorosłe” kroki za mikrofonem stawiała w zespole jazzowym w wieku piętnastu lat. Jeden ze znajomych, który pracował w przemyśle muzycznym, zobaczył ją podczas klubowych występów i zaoferował pomoc w nagraniu demo. - A co ty z tego będziesz miał? - zapytała go. Nie mogła uwierzyć, że ktoś po prostu chciał jej pomóc. Powstała wówczas taśma pomogła jej zdobyć kontrakt z agencją menedżerską Fuller’s. Potem również umowę z wytwórnią płytową, która wydała album „Frank”. Artystka otrzymała za niego nagrodę Ivor Novello Award oraz nominację do Mercury Music Prize.
Album powstał w Miami pod okiem hip-hopowego producenta, Salaama Remiego. Współpracę z nim planowano również przy „Back to Black”, jednak wytwórnia EMI przedstawiła Amy Marka Ronsona, z którym artystka szybko znalazła wspólny język.
- Staliśmy się dla siebie jak brat i siostra - przyznała. - Amy przenosi buntowniczą duszę rock’n’rolla do muzyki popularnej - zachwycał się Ronson. - Podobne podejście miały zespoły z lat 60. jak Shangri-Las. Były to młode dziewczyny z Queens, które chodziły na co dzień w kurtkach motocyklowych. Ronson wyprodukował zdecydowaną większość utworów z „Back to Black”.
W planach managementu Amy pojawiła się propozycja zaśpiewania przez wokalistkę piosenki do filmu „Quantum of Solace”. Sesja nagraniowa została jednak odwołana przez Ronsona, który widział, że z artystką nie dzieje się dobrze. - Nie jestem pewien, czy jest gotowa do pracy nad muzyką - powiedział. Ostatecznie na ścieżce dźwiękowej do filmu znalazł się numer „Another Way to Die” wykonany przez Jacka White’a i Alicię Keys.
W międzyczasie pojawiały się plotki o romansach Amy i oskarżenia związane z posiadaniem narkotyków. Niezła pożywka dla tabloidów. Czcili jej talent i uwielbiali ją za styl życia. Znali jej zachowanie, wiedzieli, w jakim jest stanie. Koczującym pod jej domem fotografom Amy parzyła herbatę, ale jeśli podeszli zbyt blisko, potrafiła ich spoliczkować. - Chciałbym, żeby jej się polepszyło. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zrobić jej zdjęcia, podczas gdy jedzie na rowerze przez park i jest zdrowa - mówił jeden z fotografów, Simon Gross.
Z dziennikarzami potrafiła spotykać się na prywatnym gruncie, w swoim domu. Ci opisywali bałagan i brud, który panował dookoła: puste opakowania po chipsach, puszki po napojach, rozrzucone karty kredytowe i sterta nieumytych naczyń, spośród których z trudem wydobywała kufel, by nalać gościom piwo. Gdy tego zabrakło, wysyłała na zakupy paparazzich, a w międzyczasie misternie czyściła szklanki, polerując ich brzegi wielkim ręcznikiem kąpielowym. - Nalewała piwo, dodawała do niego kostek lodu i jakiegoś starego gazowanego napoju - wspominał jeden z jej gości. Przebywała na ostrej diecie pizzowej. Śmiała się, że chodzi o to, by przybrać na wadze. Uwielbiała jedzenie, zawsze zamawiała duże porcje. Po posiłku na długo znikała w toalecie.
Czego oczy nie widzą
Pierwsze symptomy uzależnienia od alkoholu zostały zbagatelizowane przez otoczenie Amy. Do wyjazdu na odwyk namawiali ją przyjaciel i pierwszy menedżer - Nick Shymansky oraz przyjaciółka Juliette. Ojciec jednak stwierdził, że nie widzi powodu do niepokoju. Historię tę doskonale ilustruje piosenka „Rehab”. Jednak późniejsze problemy artystki z narkotykami stały się bardzo poważne. Heroinę i kokainę wprowadził do jej życia Blake. Po śmierci piosenkarki żałował, że brał przy niej narkotyki. Amy wystarczyło kilka dni, by popaść w poważny nałóg, który w połączeniu z bulimią, spowodował poważne problemy z sercem. Nie chciała jednak podjąć się odwyku bez Blake’a u boku.
Terapeuta Amy nie wyraził zgody na wspólne leczenie, więc artystka z uporem rozpoczęła poszukiwania ośrodka, który przyjąłby parę. W końcu jej się udało. Niestety, terapia okazała się nieskuteczna. Podczas którejś z kolejnych, do ośrodka dostali się paparazzi, którzy śledzili poczynania Amy. Wyszło na jaw, że wciąż zażywa narkotyki. Z podsłuchanych rozmów wynikało, że coraz częściej miała dość rozmów o muzyce.
W trosce o zdrowie Amy, jej przyjaciele chcieli, by odwołać amerykańską trasę koncertową, na co nie chciał się zgodzić Mitch. Juliette nawet ukradła paszport Amy, by ta nie mogła opuścić kraju. Pomóc próbowali też Justin Hawkins z The Darkness i Courtney Love. Wkrótce menedżer Winehouse sporządził umowę, na mocy której Amy miała już nigdy nie stanąć na scenie, jeśli nie zrobi ze sobą porządku. Artystka podpisała papier i przez kilka następnych miesięcy próbowała żyć bez używek.
Oznak powrotu do zdrowia było wiele. Nagrała świetny cover piosenki „It’s My Party”, który znalazł się na płycie będącej ukłonem w stronę twórczości Quincy’ego Jonesa. Założyła własną wytwórnię płytową Lioness, by móc wydać album swojej nastoletniej chrześnicy - Dionne Bromfield. W końcu, w legendarnym studiu nagrań Abbey Road, dołączyła do swojego idola Tony’ego Bennetta, z którym nagrała utwór „Body and Soul” na płytę „Duets II”.
- Była niezwykłym muzykiem z bardzo rzadko spotykaną intuicją wokalną i jestem zdruzgotany na wieść, że ten niepowtarzalny talent dobiegł końca w tak młodym wieku - napisał Bennett w oświadczeniu tuż po śmierci artystki. - Była uroczą i inteligentną osobą, a kiedy razem nagrywaliśmy, dała z siebie całą dusze i niesamowity występ.
Mimo że miała na koncie zaledwie dwie płyty, jej piosenki wykonywali tacy artyści jak Prince i The Arctic Monkeys. W planach była trasa koncertowa obejmująca 12 miast europejskich. Pierwszy z występów miał się odbyć w Kalemegdan Park w Belgradzie 18 czerwca 2011 roku. Jedyne, co można o nim powiedzieć, to to, że był porażką. Amy nie chciała wejść na scenę, a gdy już się na niej pojawiła, odmawiała śpiewania. Gdy jednak podchodziła do mikrofonu, myliła słowa piosenek. Przerywała je, a sytuację próbował ratować jeden z wokalistów śpiewających w chórkach. Nie zadowoliło to publiczności spragnionej Amy. Fani gwizdali i nie ukrywali niezadowolenia. Ona, w odpowiedzi na buczenie tłumu, rzuciła w niego butem. Wideo z nieudanego występu trafiło do internetu. Odwołano pozostałe jedenaście koncertów z trasy. Nikt nie spodziewał się, że gdy kilka dni później wyjdzie na scenę, by uatrakcyjnić koncert chrześnicy w Roundhouse w Londynie, będzie to jej ostatni publiczny występ.
23 lipca 2011 roku ciało Amy Winehouse znalazł w jej domu ochroniarz, który przez ostatnie miesiące był przy niej niemal bez przerwy. Nie tylko bronił jej przed licznymi obiektywami, ale też dbał, by dotrzymała postanowień zawartych w umowie między nią a menedżerem. Niestety, im było bliżej daty pierwszego z zaplanowanych koncertów, tym więcej Amy piła. Nie pomogły ostrzeżenia jej lekarki, która mówiła o możliwych konsekwencjach. Podobno dzień przed wylotem do Belgradu upiła się do nieprzytomności i musiała zostać zaniesiona do prywatnego samolotu, który zawiózł ją do Serbii.
Gdy z domu w Camden wynoszono ciało Amy przykryte ciemnoczerwoną płachtą, zebrali się tam jej fani. Rzucali pod wejście listy i kwiatki. Zapalali świece, zostawiali zdjęcia i obrazy przedstawiające artystkę. Wśród podarunków złożonych pod bramą jej domu pojawiły się też papierosy i butelki z winem i wódką. Potem zebrani poszli do ulubionej knajpy Amy. Lady Gaga na Twitterze podsumowała jej karierę słowami: Amy na zawsze zmieniła muzykę pop. Widziałam w niej nadzieję, dzięki niej nie czułam się samotna. Wskrzesiła jazz, wskrzesiła blues.
Bez żalu, jesteśmy historią
- Chciałabym powiedzieć, że nie mam o nic żalu i żadnych emocjonalnych długów, gdy całujemy się przy zachodzie słońca. Jesteśmy historią, na mnie padł już cień. Moje łzy są suche - śpiewała w utworze „Tears Dry on Their Own”.
7 sierpnia na ekrany kin wchodzi film „Amy” dokumentujący życie artystki. Pomysłodawcą obrazu jest jej przyjaciel Nick Skymansky, a za reżyserię odpowiadał Asif Kapadia.
Karolina Karbownik/(kk)/(kg), WP Kobieta