Chcę cieszyć się z bycia mamą
Nie ma zarzucania dzieci prezentami, wyręczania ich w obowiązkach. Za to są wspólne zajęcia w ogrodzie, rozmowy o przyrodzie, jasne granice i konsekwencja. – Kto, jak nie my rodzice mamy powiedzieć dzieciom, co jest białe, a co czarne? – pyta Maja Popielarska, dziennikarka, autorka właśnie wydanej przez Wydawnictwo Zwierciadło książki „12 miesięcy z Mają Popielarską”, mama Jasia (trzy lata) i Kuby (13 lat).
09.01.2015 | aktual.: 27.02.2015 11:37
Nie ma zarzucania dzieci prezentami, wyręczania ich w obowiązkach. Za to są wspólne zajęcia w ogrodzie, rozmowy o przyrodzie, jasne granice i konsekwencja. – Kto, jak nie my rodzice mamy powiedzieć dzieciom, co jest białe, a co czarne? – pyta Maja Popielarska, dziennikarka, autorka właśnie wydanej przez Wydawnictwo Zwierciadło książki „12 miesięcy z Mają Popielarską”, mama Jasia (trzy lata) i Kuby (13 lat).
Duża różnica wieku między dziećmi, choć dla niektórych trudna do wyobrażenia, u nas się sprawdza. Dziesięcioletniemu dziecku łatwiej wytłumaczyć pojawienie się rodzeństwa i zamieszanie, jakie z tego wynika. Kuba dość szybko zaakceptował fakt, że nie jest już jedynakiem, chociaż na początku miał z tym problem. Długie rozmowy, przytulanie, czas tylko dla niego… jednym słowem sporo pracy. Ale muszę przyznać, że od początku jest świetnym i coraz wspanialszym bratem. Niezwykle cierpliwym, zorganizowanym i zaangażowanym w opiekę nad Jasiem. Potrafi wziąć go pod pachę i powiedzieć: „Idziemy na spacer”. A mnie prosi tylko o kilka złotych na żelki. I ganiają po dworze dwie godziny lub spacerują po uliczkach.
Kuba opiekuje się bratem z własnej woli, bo czasem to świetna wymówka, by nie odrabiać lekcji. Ale zdarza się też, że proszę, żeby się nim zajął, bo Jaś przeżywa okres fascynacji telewizją, a wystarczy, że Kuba rzuci: „Budujemy bazę” albo zapyta, czy Jaś chce pojazd lub samolot z klocków, i mały natychmiast do niego pędzi. No a Kuba z zabawy z Jasiem też wiele wynosi. Z jednej strony przedłuża sobie dzieciństwo, a z drugiej – uczy się odpowiedzialności za brata. Opowiada mu różne historie, potrafi zrobić jajecznicę, kanapkę, przygotować coś do picia, przytulić, położyć spać. Powoli zaczyna rozpierać go duma, że tak dobrze sobie radzi, że Jasiek jest w niego wpatrzony i bacznie go obserwuje. Pyta często: „Czy myślisz, że Jasio mnie kocha?”. Odpowiedzią może być taka historyjka: Pewnego dnia Kuba wpadł do domu po lekcjach, rzucił plecak i zdanie: „Chyba umrę z głodu, nie zdążyłem nic zjeść”. A ten mały, niespełna trzyletni amorek, niewiele myśląc, pobiegł do kuchni, podstawił taboret, wziął mandarynkę i
biegiem zaniósł bratu. O tym zdarzeniu dowiedziałam się niedawno, oczy były mokre…
Mniej poczucia obowiązku, więcej luzu
Są zupełnie inni. Jasio – obłędnie uparty, jak mówi, że nie, to za nic nie zmieni zdania. Kuba wydaje się bardziej plastyczny. Zaczął wcześnie świetnie rysować, kocha przyrodę, Jaśka to zupełnie nie interesuje, zdecydowanie bardziej kocha samochody i pociągi.
Przyroda to część naszego życia. Uczę szacunku, obserwowania, tłumaczę, dlaczego nie rzuca się papierków byle gdzie, ale zajmujemy się też sprawami poważniejszymi. Mieszkamy w domu z ogrodem, w pobliżu łąk i lasów i to nam pomaga. Kiedy Kuba był mały, pozwalałam mu oglądać telewizję: czasem bajki, częściej filmy przyrodnicze. Może to była dobra metoda, bo teraz, kiedy Kuba szykuje się do szkoły (a najczęściej sam przygotowuje sobie kanapki i picie), ogląda filmy o zwierzętach, krainach, zjawiskach.
Uważam, że wrażliwość na przyrodę to wrażliwość na samego siebie, my jesteśmy przecież jej cząstką. Ktoś trafnie zauważył, że człowiek bez przyrody sobie nie poradzi, a przyroda bez człowieka tak. I to święta prawda. Oczywiście, inaczej rozmawia się z 13-latkiem, inaczej z trzylatkiem.
W naszym ogrodzie rośnie cis, którego pestki są trujące, natomiast ich czerwone osnówki są jadalne i smaczne. Ale Jasiowi nie mówię takich szczegółów, tylko po prostu: „Tych owocków nie wolno jeść! Po ich zjedzeniu boli brzuch”. No i jak teraz przechodzimy obok cisa, to słyszę: „Nie wolno go dotykać”. A po drugiej stronie rośnie irga i on wie, że jej owoców też się nie je, ale z kolei orzeszki z leszczyny można zrywać podobnie jak owoce dzikiej róży, na widok której przystaje i prosi: „Mamo, zrób mi soczek”. Niesamowicie wszystko chwyta – to na pewno zasługa starszego brata i jego towarzystwa.
O Kubę ciągle drżeliśmy, powtarzaliśmy mu: „Nie ruszaj tego, bo coś się stanie, zostaw, uważaj”. A on, oczywiście, robił wszystko na przekór. Kiedy natomiast proszę Jasia, żeby coś odłożył, on to odkłada. Nie wiem, czy to wynika z jego charakteru, czy jednak z większego spokoju rodziców. Tak czy owak mimo swojej trzpiotowatości ufa mi, jest posłuszny, choć, oczywiście, jak to dziecko czasem próbuje robić coś po swojemu. Nie jestem teraz już tak ortodoksyjna jak przy Kubie. Jasio śpi z nami, co nie jest wygodne, a tym bardziej zgodne z zaleceniami. Ale co tam, lubimy ten rytuał: kładę się z nim, masuję mu plecki, zawsze czytam bajkę albo opowiadam jakąś historię, potem przekłada się go do łóżeczka, ale zazwyczaj około czwartej w nocy przechodzi do nas. Ma ogromną potrzebę bliskości i dotyku, nie chcę i nie mogę mu tego zabierać. Kuba pod wpływem Jasia na nowo zaczął domagać się przytulania, choć miałam wrażenie, że już z tego wyrasta. Czasami mówi: „Mamo, ty się w ogóle mną nie zajmujesz”. Tłumaczę mu, że
miał mnie na wyłączność, a teraz są dwaj.
Późne macierzyństwo jest bardziej intuicyjne. Doświadczenie, obserwacje podpowiadają: „Daj spokój, to w ogóle nie jest ważne, nie przejmuj się”. W młodszym wieku rodzicielstwo traktuje się chyba bardziej jako obowiązek, zadanie do wykonania, chce się być doskonałym rodzicem, takim z książki czy filmu. Wszystko czyściutkie, uporządkowane. Czy tak się da? Jeśli nawet, to koszt ogromny, a zysk? Czy ważne jest nowe łóżeczko, śliczne ubranko, stos nowych zabawek? Jasiek śpi w łóżeczku po trójce ciotecznego rodzeństwa, miewa dwie różne skarpetki, zdarza się i bluzeczka z koronką po siostrze. Czy jest z tego powodu mniej radosny? Ja na pewno jestem duuuużo spokojniejsza i częściej się śmieję. Teraz wiem, jak z rodzicielstwa czerpać przyjemność.
Rzucam na głęboką wodę
Kuba wkracza w wiek, w którym liczą się rówieśnicy. Mówię mu, że przyjaciel nie wyśmiewa, nie robi krzywdy, jeśli krytykuje (choć wolę: zwraca uwagę), to w cztery oczy. Że trzeba uciekać od osób, które niszczą, mieć odwagę się im przeciwstawić. I mówić „nie”, nie patrząc na reakcje otoczenia, kiedy się tak czuje. Do tego potrzebne jest jednak poczucie własnej wartości. Jak je w dzieciach budować? To niezwykle trudny temat. Należy szukać w dziecku mocnych stron i je rozwijać. Pochwały są bardzo ważne, ale trzeba umiejętnie je wygłaszać, bo dziecko doskonale czuje, kiedy na nie zasługuje, a kiedy to jest tylko czcza gadka. Lepiej zapytać dziecko, czy samo jest z siebie zadowolone, czy zrobiło coś najlepiej jak potrafi.
Chodziłam z Kubą na różne zajęcia: lepienie z gliny, rysunek, dżudo. Do niczego go nie zmuszałam, to był rodzaj poszukiwania. Jedyne, czego nie odpuszczam, to nauka angielskiego. Kiedyś bardzo lubił rysunek, teraz skupia się na sporcie, a jest naprawdę bardzo utalentowany zarówno w biegach przełajowych, jak i w piłce ręcznej – w szkolnej drużynie gra na bramce. Zaproponowałam kiedyś, żeby spróbował grać w ataku, bo jest zwinny, ale powiedział: „Mamo, wolę stać na bramce, wiesz, jak mnie za to chwalą!”. I wtedy dotarło do mnie, że odezwała się moja ambicja. Powiedziałam sobie: „Siedź cicho, skoro się w tym spełnia, ciesz się, wspieraj i szanuj jego decyzje”.
Choć zajęć zawsze miał sporo, rezerwowałam czas na nicnierobienie. Robiłam to celowo, bo chciałam, żeby nie leżał i nie czekał, aż rodzice coś zorganizują, tylko sam się o to zatroszczył. Bardzo dbałam o zabawy z innymi dziećmi, bo długo był jedynakiem. Żartuję sobie, że do tej pory czeka w kuchni wielki gar z zupą, bo nigdy nie wiadomo, jaka chmara będzie się u nas stołować. Kuba jest bardzo otwarty, w mig łapie kontakt. Myślę, że pomogła mu w tym moja praca, bo czasem musiałam podrzucać go znajomym. W pewnym momencie zaczęłam być nadopiekuńcza: „Kupiłam ci zeszyt, tu masz uprane koszulki”. Mąż wylał kubeł zimnej wody, a ja puknęłam się w czoło: „Jeszcze nie zdążył pomyśleć, a już dostał. Chyba zgłupiałaś”.
Teraz Kuba sam informuje, że czegoś potrzebuje. Sprawy poważniejsze załatwiamy razem, o drobne musi dbać sam. Wstaje o wpół do siódmej, robi sobie śniadanie, idzie na stację, sam dojeżdża do szkoły, musi pamiętać o bilecie miesięcznym. Na pierwszy obóz dżudo pojechał po zerówce na dwa tygodnie. Był też dwa razy na zagranicznym obozie językowym. Rzucam go trochę na głęboką wodę, ale i obserwuję. Jeśli widziałabym, że to złe posunięcie, nie byłoby powtórki. Na wyjazdy, te dłuższe też, pakuje się sam od kilku lat. Kiedyś zapomniał o ręcznikach, ale tylko raz. Musi sprzątać swój pokój, łazienkę, wynosić śmieci. Oczywiście, od czasu do czasu biorę odkurzacz i porządnie sprzątam jego pokój, ale na co dzień sam dba o porządek wokół siebie. W sobotę ma czas na zabawę i przyjemności, ale też musi pomóc w ogrodzie. Wychowujemy chłopców surowo, jesteśmy z mężem konsekwentni i stanowimy wobec nich wspólny front. Dzieci muszą znać granice. A to w połączeniu z morzem miłości daje poczucie bezpieczeństwa.
W piątej klasie Kuba opuścił się w nauce, zaszumiało coś w głowie. Powiedzieliśmy: „Tniemy przyjemności, nie chodzisz na rysunek i piłkę”. Zostawiliśmy mu tylko angielski. Nie było mu łatwo, bo koledzy się z niego podśmiewali. Po pół roku znieśliśmy ograniczenia, ponieważ wziął się do nauki.
Chcesz lepszy telefon? Zarób sobie
Teraz jest w pierwszej klasie społecznego gimnazjum, do którego bardzo chciał się dostać. Nie było to takie proste, ale solidnie pracował i udało się. Kiedy po miesiącu zaczął dostawać słabe oceny, postawiłam sprawę jasno: „Wracasz do szkoły publicznej, po co płacić, skoro się nie uczysz”. Mąż zaproponował skasowanie ukochanej piłki ręcznej. Dla Kuby koniec świata.
Rozmowa odbyła się w poniedziałek. Wtorek, dzień treningu. Siedzę cicho, chociaż mnie korci, żeby odwołać karę. Wydaje mi się zbyt surowa. Mąż słusznie zauważa, że karę musi poczuć. Denerwuję się strasznie, tym bardziej że Kuba nie dzwoni, bo nie ma telefonu, to znaczy ma, ale chce lepszy, więc starego nie nosi, a na lepszy musi zarobić sam. Wymiana zdań z mężem przy herbacie: „Nie zdziwiłabym się, gdyby Kuba poszedł na trening mimo zakazu, chyba nawet chciałabym, żeby się nam postawił”. Mąż z uśmiechem: „Mam nadzieję, że tak zrobi, niech pokaże charakter.” Czekamy. W końcu dzwoni z telefonu kolegi, wyrzucając z siebie jednym tchem: „Mamo, dostałem czwórkę z matematyki, mam wpisane wszystkie oceny w dzienniku, pani mnie pochwaliła… czy mogę pójść na trening?”. Ja na to z udawaną surowością: „Znasz naszą decyzję”. Kuba: „Mamo, ale ja muszę”. Odpowiadam trochę prowokująco: „No, skoro uważasz, że musisz, to decyduj”. I poszedł. Daliśmy mu więc szansę. Po powrocie do domu zapewniał, że już nie zaniedba nauki. To
było bardzo trudne doświadczenie, ale wszystkim nam wyszło na dobre. My przekonaliśmy się, jak ważne są granice i konsekwencja, a Kuba zobaczył, że nie rzucamy słów na wiatr, a jednocześnie, że wszystko tak naprawdę zależy od niego. Jasiek jest chyba jeszcze ostrzej wychowywany niż Kuba. Musi posprzątać po sobie zabawki, a jeżeli tego nie zrobi, chowamy je albo oddajemy innym dzieciom. Nie protestuje, choć wcale nie ma wielu zabawek.
Kuba dostał kiedyś wymarzoną hulajnogę. Po pewnym czasie uznał, że czas ją przerobić. Wydałam na nią sporo pieniędzy, więc powiedziałam: „Przeróbka z twojego portfela”. No i część pieniędzy zarobił, resztę dołożył z prezentów. Poprosił tylko, byśmy razem pojechali do sklepu. Wydał całe 150 złotych i po wyjściu ze sklepu uznał, że to najszczęśliwszy dzień w jego życiu, bo sam sobie na to zapracował. Jak zarabia? Wykonuje w domu dodatkowe prace, które nie są jego obowiązkiem, na przykład odkurza samochód, robi porządki w ogrodzie dziadków. Zachęcam go, by zaproponował sąsiadom grabienie ogródka, zamiatanie chodnika. Na razie jeszcze się nie odważył, ale kto wie. Kiedyś dostawał kieszonkowe, po pewnym czasie uznał, że nie chce. Prezenty, owszem, dostaje, ale tylko na urodziny, święta, za dobre świadectwo.
Uczę dzieci szacunku do ludzi. Wiele godzin już na ten temat przedyskutowaliśmy. Zdarzyło się, że Kuba powiedział coś brzydkiego o swojej koleżance. Chciał się popisać przed kolegami. Rozmowa nie była przyjemna, powiedziałam, że takie zachowanie świadczy o jego braku kultury i słabości. Kto jak nie ja ma mu powiedzieć, co jest czarne, a co białe?
Uwielbiamy wspólne zajęcia, a zwłaszcza posiłki. Codziennie jemy obiady i kolacje, często śniadania. Bardzo tego pilnuję. Stół i jedzenie wspaniale łączą, a poranne rozmowy dają solidną dawkę dobrej energii. Często razem pracujemy w ogrodzie, chodzimy na spacery, do znajomych, teatru, kina. Doszliśmy już do etapu, że jedna para wybiera się na film poważny – ostatnio na „Miasto 44” – a druga, mieszana – na „Pszczółkę Maję”. Zawsze spędzamy dwa tygodnie wspólnych wakacji, czasem i dwa ferii. Wspaniałe są nawet te krótkie wspólne chwile, choćby wieczorne leniuchowanie, czasem przed telewizorem. To niby tylko siedzenie obok siebie, a tak naprawdę luksusowy czas.
Wychowawczy sukces? Jeśli nasi synowie się nie pogubią, będą szczęśliwymi i dobrymi ludźmi, będą o nas pamiętać, a gdy przyjdzie czas nam pomagać, to pomogą.
_**MAJA POPIELARSKA**dziennikarka, współautorka programu „Maja w ogrodzie”, autorka książek o ogrodach: „Pokochać ogród”, „Balkon i taras. Zielona oaza”, „W królestwie roślin ogrodowych”, „Maja w ogrodzie wiosna/lato” i „Maja w ogrodzie jesień/zima”. Współautorka programu „Grunt to zdrowie” w TVN Style, prezenterka pogody w TVN._
Alina Gutek/zwierciadło.pl