„Chciałam się zabić, podcięłam sobie żyły”. Dopiero wtedy zaczęło się jej piekło
Farida oszczędza słowa. Odpowiada krótko, rzeczowo, konkretnie. Choć czasem jej surową twarz (wyjątkowo szczupłą, z wielkimi oczami, zbyt surową jak na jej raptem 18 lat) przetnie wstążka uśmiechu. Wtedy wygląda, jakby opowiadała nie swoją historię.
24.08.2016 | aktual.: 29.08.2016 11:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
35-letnia Nuri przeciwnie, mówi długo, jest przez cały czas poważna, praktycznie nie okazuje emocji, nawet raz po raz wieszającej się u jej szyi około 4-letniej córeczce. Relacjonuje wydarzenia skoncentrowana tylko na faktach. Jakby opowiadała nie swoją historię.
Podobnie jej rówieśnica Kaju. O zmierzchu, w swoim namiocie z betonową podłogą, starym telewizorem, wiatrakiem i paroma matami do spania, okutana na czarno stara się robić dobrą minę do złej gry. Jakby opowiadała…
Ich historie tak naprawdę nie opowiadają usta - bo bariera językowa, obecność mężczyzny-tłumacza, nieustający tumult wokół namiotu, wreszcie słowa-tabu, z tym najbardziej przeklętym na czele: gwałt.
Ich historie opowiadają dłonie. Faridzie na przykład z każdą minutą pocą się coraz obficiej, pod koniec rozmowy wyglądają już jak unurzane w misce wody. Kaju przez cały czas nerwowo gniecie palce, Nuri je wręcz wyłamuje, a 20-letnia Mire mimowolnie wodzi nimi po bliznach na swoich nadgarstkach.
Przedsionek
Piekło otwarło swoje wrota 3 sierpnia 2014 roku. Wtedy dżihadyści Daesz (Państwa Islamskiego) zaczęli szturmować jazydzkie wioski w rejonie Sindżar w Iraku. Niemalże bez oporu zajęli je w niespełna dwa tygodnie, po drodze wymordowując pięć tysięcy mężczyzn (plus kilkaset pogrzebanych żywcem kobiet i dzieci) i biorąc jako niewolnice, głównie seksualne, od pięciu do siedmiu tysięcy kobiet i dziewczynek. Około 200 tysięcy ludzi salwowało się ucieczką, co czwarty z nich dotarł na górę Sindżar.
Kaju wspomina: - Było południe, jedliśmy akurat obiad, okazało się, że oni zatrzymali się w sąsiedniej wiosce muzułmańskiej. Kiedy się o tym dowiedzieliśmy, próbowaliśmy uciekać, ale było już za późno. Odcięli nam drogę. Otoczyli nas. Wywiesiliśmy białą flagę, że się poddajemy. Myśleliśmy, że nie będziemy musieli uciekać. Ale gdy przybyli, to pierwsze, co kazali nam zmienić, to religię. Byliśmy przerażeni. Było nas 35 osób, członków mojej rodziny. Wszystkich nas złapali.
Dla 50 tysięcy tych, którym się "udało", to znaczy uciekli na górę Sindżar, po tygodniu nadeszła pomoc logistyczno-militarna ze strony irackich peszmergów (czyli kurdyjskich bojowników, tych "którzy patrzą w oczy śmierci", w Iraku stanowiących de facto całkiem prężnie działającą armię).Wcześniej, zanim pojawiły się zrzutki brytyjskich, francuskich i amerykańskich skrzyń z jedzeniem i wodą, z głodu, przegrzania i/lub odwodnienia organizmu czy braku leków zmarło kilkuset uchodźców, głównie starców i niemowląt.
Z relacji jazydek wynika, że "żołnierze" dżihadu każdą wioskę szturmowali tak samo: napadali domy, wypędzali ich mieszkańców, łapali ludzi na ulicach. Później gromadzili wszystkich razem. Tylko na chwilę. Bo dalej oddzielali mężczyzn od kobiet z dziećmi. Tych pierwszych krępowali, zmuszali do klęczenia, resztę wywozili w jeszcze wtedy nieznanym kierunku. Jakby po prostu odbijali krwawe stemple z tego samego szablonu.
I wtedy okazało się, że to dopiero przedsionek. Że kolejne kręgi piekła są jeszcze gorsze.
Kręgi
W zdobytych wioskach mężczyzn zabijano niemal od razu, strzałem w głowę.
Nuri opowiada o tym, jak się zaczęło: - Kobiety i dzieci zabrali do jednego pokoju, mężczyzn zamknęli w drugim. Później wzięli najmłodsze i najładniejsze dziewczyny. Była wśród nich moja córka, miała wtedy 16 lat. Później usłyszałyśmy strzały.
I jak skończyło: - Córka przyszła do mnie, miała zakrwawioną rączkę. Zaczęłam ją oglądać, czy jest ranna. A ona w dłoni miała ząb. To był ząb jej ojca, mojego męża. Po ubraniu go rozpoznaliśmy, bo (dżihadyści Daesz) strzelili mu jak kilku innym w głowę. Był całkowicie zmasakrowany.
Wśród "wybranych" kobiet - młodych, bardzo młodych, dziewczynek… dzieci nawet - była 18-letnia Farida. - Gdy tylko nas złapali, wiedziałyśmy doskonale, dlaczego to zrobili. Wzięli nas na swoje "żony", z targu niewolników. Każdy żołnierz, który służył na froncie, mógł sobie wybrać dowolną. Za darmo - opowiada. Trzy spośród tych, z którymi była więziona, wybrały rozwiązanie: "żywcem nas nie wezmą". - Wcześniej mówiły, że nie zmienią religii, nie zostaną muzułmankami, urodziły się jazydkami i jazydkami umrą. Że nie będą "żonami" tych bestii. Wolały już śmierć. Popełniły samobójstwo. Później ich ciała wyrzucali po prostu na ulicę.
Samobójstwo chciała popełnić 20-letnia Mire. - Nie chciałam tak żyć. Chciałam się zabić. Znalazłam nóż, podcięłam sobie żyły. Chciałam się wykrwawić na śmierć - opowiada. W takim stanie zastał ją jej "opiekun". - Gdy zobaczył, co sobie zrobiłam, wypił moją krew. Przez pięć dni chorowałam. Później sprzedał mnie Syryjczykowi. Bo on sam był Egipcjaninem. W Mosulu też byłam bita, też dostawałam zepsute jedzenie. Jeden z nich (dżihadystów) któregoś dnia obciął mi włosy. Później sprzedał mnie innemu, też z Syrii. Czasami na laptopach pokazywali nam filmy, jak zabijają ludzi. Zmuszali nas, żebyśmy je oglądały. Później sprzedano mnie Kurdowi. Bił nas przez cały czas, bo ze mną było jeszcze sześć niewolnic. Mówił, że zrobi mi zdjęcia, umieści w internecie, każdy będzie wiedział, że jestem niewolnicą. Wycenił mnie na 12,5 tysiąca dolarów.
Jednym z ewentualnych rozwiązań była zgoda na konwersję na islam - przepustka do "lepszego" życia. Bez bicia, "brutalnej przemocy", będącej prawdopodobnie eufemizmem gwałtu, z nieco lepszym jedzeniem, wreszcie - własnym, choć zaryglowanym na głucho, domem zamiast podziemnych cel więziennych.
Mire opowiada: - Z mojej wioski wszystkich nas wywieźli do innej. Tam zabrali nas do meczetu, kobiety i dziewczynki umieścili w jednym pomieszczeniu, wzięli wszystkich moich braci i kuzynów, w ogóle wszystkich mężczyzn do innego. Około czwartej po południu zjechało się wielu członków ISIS. Każdy wziął jedną dziewczynę jako niewolnicę. Te, które się opierały, były bite…
I dalej, nie zostawiając cienia wątpliwości co do tego, skąd to wie: - Wywieźli nas na Równinę Niniwy, do jakiegoś domu. Wszystkie byłyśmy w jednym pokoju, zamknięte na klucz. Dostałyśmy muzułmańskie ubrania, kazali nam w nich chodzić. W nocy pobili nas kijami. Nie było miejsca na ciele, które by mnie nie bolało. A z nocy na noc bili coraz mocniej.
Nadzieja czy…
Na przekór ostrzeżeniom Dantego w Boskiej Komedii, "porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie", Farida, Kaju, Lina i Mire nie poddały się. Wszystkie mieszkają w obozach dla tych, którzy przetrwali (tłumacze konsekwentnie mówili o "survivors", nie "refugees" camp). Tylko oddawanej jako "żona" dla kolejnych dżihadystów Mire, według informacji Bartosza Rutkowskiego z Fundacji "Orla Straż" (http://www.orlastraz.org), udało się wyjechać do Niemiec i otrzymać status uchodźcy.
- Czy wierzę po tym wszystkim w Boga? Oczywiście. Gdyby Boga nie było, to czy udałoby mi się ocalić? - pyta, wyraźnie retorycznie, Kaju.
Po roku niewoli udało jej się uciec z niewoli (już po zakamuflowanej tylko dla dobra dzieci konwersji na islam) z pomocą pośrednika. Trasę między Rakką a Kobani (około 140-150 kilometrów) pieszo bądź pojazdami, pod osłoną nocy, z „noclegiem” w dzień w jednym z wynajętych domów, pokonała wraz z dwójką dzieci w osiem dni. Później już, pod opieką peszmergów, dotarła dla "obozu dla tych, którzy przetrwali" pod Dahouk.
Niektóre, zwłaszcza ostatnio ocalone, są wykupywane za dolary. Średnia "cena rynkowa" waha się od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów, przy większej liczbie członków rodziny udaje się wynegocjować upust. Jazydzkie rodziny zapożyczają się u krewnych i znajomych, byleby tylko wykupić swoje krewne, a później borykają się z koniecznością spłaty. Zwłaszcza że już nikomu wśród jazydów się nie przelewa. Ich religia uznawana jest za jedną z najbardziej synkretycznych na świecie, gdyż jazydzi modlą się pięć razy dziennie (jak muzułmanie), lecz z twarzą skierowaną ku słońcu (jak zoroastrianie), przyjmują chrzest jak chrześcijanie, poddają chłopców obrzezaniu jak Żydzi i muzułmanie, a ponadto wierzą w reinkarnację jak hindusi i buddyści.
Zgodnie z tradycją są podzieleni na cztery kasty, które nie mogą się między sobą przenikać. Wojna jednak jest zagorzałym komunistą, mówi: wszyscy będziecie równi. I wszyscy są. - Kierownik obozu nam pomógł, dał nam ten namiot. Za darmo, normalnie kosztuje 85 dolarów. Ale tu żadnego wejścia nie było, sama musiałam kupić te koce, żeby zawiesić z dwóch stron. I telewizor udało mi się kupić. Tylko jak pada, to przecieka i są zwarcia. Już raz mnie mocno kopnęło - mówi Kaju.
… koniec?
Podróż Kaju przez blisko rok biegła z wioski Hardan w okolicy Sindżaru przez osławione więzienie Badoush (dwukrotnie) i Rakkę w Syrii (również dwa razy). W międzyczasie spały głównie na podłodze, a nawet przez kilka tygodni w większości na ulicy, bo ich "kolonia niewolników" akurat stacjonowała w naprawdę maleńkiej wiosce. - Dawali nam kawałek chleba rano, wieczorem trochę ryżu. To jedzenie było zepsute, śmierdzące, brudne. Dzieci nie mogły tego jeść. Całymi dniami siedziałyśmy zamknięte, przy drzwiach stał strażnik. Codziennie przychodzili po kogoś, brali parę osób. Kobiety, czasami dzieci - opowiada Kaju.
- Jedzenie było okropne. W jednym pomieszczeniu w więzieniu Badoush spałyśmy wszystkie razem, około 7000 niewolnic. Kobiety, dziewczynki. Dzieci. Każdego dnia modliłam się o nasze siostry i matki trzymane w niewoli. Nie modliłam się za siebie. Tacy już jesteśmy - mówi z kolei Farida.
W relacji każdej z nich przewija się też jeszcze jedno wspomnienie: "gdy odmawiałyśmy, stosowali wobec nas przemoc". Tylko tyle. I aż tyle.
Sami jazydzi naliczyli 72 ludobójstwa, które były w nich wymierzone w toku ich historii. Największe kontrowersje, de facto pretekst do prześladowań, wzbudza jeden z filarów ich wiary: że Bóg po stworzeniu świata administrowanie nim przekazał w ręce siedmiu aniołów. Jeden z nich, szczególnie aktywny, został strącony za swą butę do piekła. Był to Tawûsê Meleka, czyli Anioł Paw, który łzami swojego żalu ugasił ogień piekielny. Odtąd piekło według jazydów nie istnieje. Chyba że na ziemi.
- Czemu akurat nas uważają za niewiernych. Czemu nas zniewalają? Czemu nas mordują? Codziennie zadaję sobie to pytanie. Nie umiem jeszcze na nie odpowiedzieć - mówi 18-letnia Farida. I dodaje: - Co do przyszłości to my, jazydzi, w ogóle jej nie mamy. Nie tylko w Iraku, ale też w Europie. Oni są w nawet gorszej sytuacji niż my. Tutaj w obozie jesteśmy bezpieczni. A tam wciąż atakują ich islamiści. Świat musi nam pomóc.
Jazydom i chrześcijanom w Iraku w ramach akcji "Pomoc Ofiarom Terrorystów Islamskich", pomagają polskie organizacje: Fundacja Estera, Fundacja Orla Straż i Fundacja Pomocy Dzieciom z Żywca.
Bartosz Rutkowski z Orlej Straży mówi: - Najważniejsze obecnie jest zabezpieczenie ekonomiczne egzystencji uwolnionych ludzi. Docelowo jednak najistotniejsza będzie pomoc psychologiczna. Myślimy o stworzeniu tam na miejscu ośrodka działającego w ramach warsztatów komunikacji pozawerbalnej. Celem jest to, by same siebie zaczęły postrzegać jako wartościowych ludzi, a dodatkowo by uwierzyły, że wokół nich też są osoby gotowe nieść im pomoc, a nie krzywdzić.
Farida wydaje się całkiem optymistycznie nastawiona do przyszłości. - Chcę skończyć szkołę, zostać nauczycielką, założyć rodzinę - mówi.
Dwa razy od niej starsza Kaju nie ma jednak żadnej nadziei. - Straciłam prawie całą rodzinę, 14 osób zamordowali, 21 wciąż jest w rękach Daesz. Mój brat zapożyczył się, żeby zapłacić przemytnikowi za ocalenie mnie i dzieci, teraz muszę te 650 dolarów jakoś spłacić. Zostałam z dwójką dzieci i córką mojej siostry, która wyjechała do Niemiec. Jestem sama, nie mam domu, nie mam mężczyzny, nie mam niczego.